Wrzawa w obronie Zygmunta Baumana pokazuje, jaka tradycja jest najlogiczniejszą konkurencją dla naszych "wyklętych"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
kraczkowski.pl
kraczkowski.pl

Optymiści zauważą, że tradycja Żołnierzy Wyklętych stała się elementem oficjalnego życia publicznego, czego wyrazem było wczoraj wystąpienie prezydenta Bronisława Komorowskiego. Niezależnie od tego, jak oceniam tę prezydenturę, z tego akurat mogę się tylko cieszyć.

Łączka w jakimś zakresie trafiła do mainstreamu.

Pesymiści zauważą zdecydowaną niechęć kręgów dominujących w mediach do tej tradycji. Ich nie udobruchał nawet popierany w innych sprawach prezydent. Doświadczyłem tego występując w programie Hala Odlotów w TVP Kultura, gdzie moje zwykłe oświadczenie za pomnikami dla przywódców antykomunistycznego podziemia po wojnie wywołało konsternację, a potem chóralne protesty. Tam nic się nie zmieniło. Są gwałtowne oskarżenia o mordy, o antysemityzm, w najlepszym zaś razie narzekania na polityków, którzy dziś tę tradycję podobno "wykorzystują".

To są środowiska impregnowane na nasze sentymenty i nasze racje, często uwarunkowane albo rodzinnymi biografiami, albo przenoszeniem tamtych okrutnych konfliktów na współczesne spory. Ale są przecież jeszcze normalni Polacy, jest widownia. I warto dyskutując na oczach tej widowni pamiętać o najbardziej elementarnej logice. Przypomnijmy sobie standardowe argumenty "tamtej strony".

Po pierwsze, oskarża się leśne oddziały o rozmaite zbrodnie. Czasem zawierają się w tym prawdziwe historie, czasem jest sporo przesady. Czasem powtarza się dziś jeszcze mechanicznie komunistyczną propagandę. Ale pojawiają się też dramatyczne prawdziwe historie spirali okrucieństwa.

Warto sobie uświadomić zasadniczą prawdę: nie ma konfliktu zbrojnego, w którym jedna ze stron byłaby całkowicie bezgrzeszna - to dotyczy także regularnych armii, walczących w jak najbardziej słusznych sprawach. Zamiast zaprzeczać oczywistym czasem faktom, warto objaśniać przyczyny. I próbować zrozumieć.

A prawda jest taka, że nie sposób było przetrwać w coraz bardziej nieprzychylnej rzeczywistości nie uprawiając czegoś, co było nazywane rabunkiem. I że niektórzy ludzie pozostający lata całe poza normalnym życiem, ulegali nieodwracalnym zmianom psychicznym. Chciałbym zobaczyć w tej samej sytuacji dzisiejszych łatwo osądzających ich mędrków. To mi przypomina inny absurdalny spektakl: żyjący wygodnie, przyzwyczajeni do konformizmu, celebryci osądzają ówczesnych Polaków, że ryzykując życiem własnym i rodzin nie pomagali Żydom.

Po drugie, próbuje się podważyć sensowność decyzji o pozostaniu w lesie po wojnie używając wiedzy, jak dalej potoczyły się wypadki. Oczywiście, czym dalej po wojnie ta walka była bardziej beznadziejna. Ludzie, którzy zdecydowali się pozostać w partyzantce, byli, zwłaszcza po dwóch kolejnych amnestiach, kiedy część złożyła broń, pozbawieni realnego wyboru. Nota bene ci, którzy z nich skorzystali, często po latach byli wygarniani przez UB z własnych domów, zabijani, torturowani. Jak zwierzęta!

Ale przecież na samym początku rozwój wydarzeń nie był tak bardzo oczywisty. Rachuba na przyszłą wojnę, dziś jawiąca się jako bezsensowna, z tamtego punktu widzenia wcale taka nie była. W latach 1946 - 1948 kilka razy napięcia między USA i światem Zachodu a Sowietami były tak wielkie, że sam prezydent Truman przewidywał wybuch wojny - od konfliktu wokół Iranu po nerwówkę w sprawie blokady przez Sowietów Berlina.

W końcu do niej nie dochodziło. Stalin się cofał. Ale nie czytający gazet, nękani brudem, zmęczeniem, chorobami i zwątpieniem polscy partyzanci, mieli więcej słusznej intuicji niż po latach mogło by się wydawać.

Przeciwstawia się paryzantów cywilnemu oporowi Stanisława Mikołajczyka. Ale tak naprawdę rachuby PSL też opierały się na przekonaniu, że może dojść do ewentualnego konfliktu zbrojnego między Wschodem i Zachodem - są na to świadectwa i dokumenty. A zarazem silna partyzantka była argumentem dla opozycji parlamentarnej, że nie warto zmieniać państwa w komunistyczne. Gdy presja walki zbrojnej się zmniejszała, komuniści śmielej zabierali się do wprowadzania nowych porządków.

Tu paradoksalnie nie do końca prawdziwa jest wizja popkulturowa oferowana przez takie filmy jak "Czas honoru". Pokazują one nowy system jako jednorodny - już w 1945 przychodzi PPR i chce zmienić Polskę w 17 republikę sowiecką. Tymczasem komuniści przez pierwsze lata się maskowali. Było to oszustwo, ale też spowalniało ono marsz ku komunizmowi. Nie wszystko wydawało się przesądzone. To dziś mamy często przekonanie, że ówcześni bohaterowie zdarzeń byli obdarzeni wszechwiedzą, darem przewidywania, co zdarzy się dalej.

Po trzecie wreszcie, nie należy ulegać propagandzie robiącej z każdego człowieka strzelającego po wojnie do innych ludzi żołnierza wyklętego. Było sporo zwykłego bandytyzmu, w tym akurat po takim potężnym kataklizmie nie ma niczego dziwnego. Ale czy to znaczy, że nie mamy czcić naszych bohaterów, bo łatwo ich pomylić z kimś innym? To absurd.

Dziś z kolei po naszej stronie próbuje się przedstawiać opór "wyklętych" jako nieomal triumf. Takie są prawa popkultury, ale w poważnych dyskusjach warto mieć świadomość, że chodzi o ludzi zaszczutych, osaczonych, więc coraz bardziej bezwzględnych i pogrążonych w rozpaczy. Czy jednak tacy ludzie nie zasługują na nasz podziw. Ależ zasługują. Bohaterowie nie zawsze prezentują się estetycznie, jak z amerykańskiego serialu akcji, gdzie tłukący wrogów na kwaśne jabłko superbohaterowie nie tracą nawet gustownych fryzur. Historia prawdziwa tak nie wygląda.

A jednak powinniśmy się tych naszych zrozpaczonych, czasem nieestetycznych bohaterów trzymać. Jesteśmy im to winni. A czego nas dziś uczą? Wierności przysiędze, osobistej dzielności, przywiązania do Europy bez takich plag jak komunizm. To oni, nieogoleni, brudni, zawszeni, chorzy i pozbawienia nadziei, czasem nawet okrutni, byli prawdziwymi Europejczykami, a nie horda, nie straszna ideologia, która przyszła do nas ze wschodu.

I jeszcze jedno: nie przyjmuję uwagi, że ktoś tragedię żołnierzy wyklętych wykorzystuje. Jedni się z nią utożsamiają, inni nie - tak jest z pluralistycznym społeczeństwie. Nikt nikomu nie broni przyjść na łączkę i pomagać w ekshumacjach.

Ale jeśli takiej potrzeby nie czujecie, nie wymawiajce innym. Szukajcie własnej tradycji. Tylko nie mówcie, że jesteście bardziej za PSL, bo to dziś w istocie to samo, nawet jeśli Mikołajczyk wykonywał dwuznaczne gesty akceptujące Jałtę. Wrzawa w obronie Zygmunta Baumana pokazuje, jaka tradycja jest najlogiczniejszą konkurencją dla naszych "wyklętych".

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych