„In vino veritas” - w winie prawda, mówi łacińska mądrość, bo wino rozwiązuje języki. Jackowi Protasiewiczowi rozwiązało. Już na trzeźwo, zapowiedział:
Opowiem szokującą historię. Będzie skandal na całą Europę!
Faktycznie, jest. Protasiewicza bardzo ubodło słowo „raus”, a jeszcze bardziej to, że jakiś hitlerowski pomiot nie chciał uszanować jego immunitetu, więc wygarnął mu o Auschwitz… Tak w kwestii formalnej, „raus!” nie jest najbardziej uprzejmym zwrotem z niemieckiego wokabularza, ale oznacza tylko tyle i aż tyle, co stanowcze polecenie. Że Protasiewicz wypił trochę wina? Może i pił, ale nie łykał, a nawet gdyby łykał, to nie będzie przecież jakiś byle policjant wydawał poleceń jego poselskości, wiceprzewodniczącemu PE…
Będący świadkami tego zdarzenia podróżni z Polski mówią co innego o zachowaniu Protasiewicza - pewnie jacyś zwolennicy PiS. Sam Protasiewicz brnie dalej, zwołuje konferencje i snuje swoją „szokującą historię”. Tak, jak nie dawno inny nasz vip, najsłynniejszy w świecie elektryk -noblista Lech Wałęsa. Też się bardzo zdenerwował, i też na lotnisku. Z tą różnicą, że nie we Frankfurcie a w Londynie. Co tak dotknęło eksprezydenta? Ano to, że na podczas odprawy w Heathrow skontrolowano mu bagaż. Skarpetki mu wywleczono, majtałasy i różne inne rzeczy, i to na oczach innych podróżnych. Cóż za poniżenie legendy „Solidarności”! Skandal! „Nigdy do Londynu!”, napisał na swym blogu „sponiewierany” i „przetrzepany” Wałęsa.
I w tym przypadku polscy świadkowie tego zdarzenia opowiadali inną wersję o zachowaniu Wałęsy „mocno pachnącego alkoholem”… Tępaki jakieś, nie dotarło do ich małych móżdżków, że od poniewierania, trzepania i puszczania w skarpetkach jest Pan Prezydent, a nie jakiś angielski urzędniczyna, który przyczepił się do naszego prominentnego rodaka, że usiłował przemycić parę flaszek szampana. Po prostu cham, znaczy, ten w uniformie, żadnego szacunku, cóż za bezczelność! Pan Wałęsa nie życzył sobie być kontrolowanym, a ten uparł się, że w Zjednoczonym Królestwie sprawdza się zawartość walizek byłych prezydentów i mu grzebał. Nigdy tym pieprzonym fajfoklokom nie zapomnimy, że naszym bohaterskim lotnikom nie pozwolili nawet uczestniczyć po wojnie w paradzie zwycięstwa…!
Jeszcze wcześniej lotniskową przygodę, tym razem w Monachium, przeżył były partyjny kolega Jacka Protasiewicza z PO i były poseł pan Jan Maria Rokita, mąż byłej pani posłanki Nelly Rokity. Państwo Rokitowie, mieli bilety na tańszą klasę, jednak zapragnęli, żeby choć ich płaszcze i kapelusze przeleciały do Krakowa na fotelach klasy biznesowej. Najpierw Jan Maria uparcie przenosił rzeczy, potem zrugał i odepchnął stewardesę, bo głupia nie rozumiała, że u nas nie godzi się, aby obsługa lotniska wydawała tak ważnym postaciom polecenia, na dodatek dotykała ich garderoby... Gdy pilot poprosił o interwencję funkcjonariuszy od porządku publicznego, Rokita odmówił opuszczenia samolotu, chwycił się oparcia i wzywał Polaków na pomoc: „Ratujcie mnie…, Niemcy mnie biją…!” A Polacy, jak Polacy, na obczyźnie sobie nieprzyjaźni, nie podjęli walki i nie odbili go z rąk Polizei. Ta też kazała mu „raus” z samolotu, gorzej jeszcze, już na komisariacie nazwali Rokitę, co on sam później opowiadał, „dziurą w odbycie męskim”. Gwoli ścisłości, „Arschloch” to po naszemu „dupek”, co choć urodzona w Czelabińsku, lecz pochodząca z niemieckiej rodziny Nelli Rokita powinna była małżonkowi wyjaśnić. Niestety, wredna prokuratura w Landshut dała wiarę świadkom, uznała Pana Jana za winnego i wymierzyła mu karę grzywny 3 tys. euro… Wredni Niemcy, nigdy nas nie lubili! Nigdy im nie zapomnimy ich zbrodni i krwi przelanej na naszej ziemi…!
Ale, sprawa Rokity to już historia, swoje dostał, może czegoś się nauczył. Teraz nie on, lecz Protasiewicz jest posłem z immunitetem, sponiewieranym i zakutym w kajdanki przez Niemców. Parę miesięcy temu nazwisko tego speca od kampanii wyborczych w PO i w ogóle obiegło nasz polski światek w związku z machinacjami, które umożliwiły mu wypchnięcie na aut Grzegorza Schetynę i zajęcie jego miejsca w partyjnych wyborach na Dolnym Śląsku. Jednak kupczenie głosami „nie stanowiło merytorycznej podstawy do powtórzenia zjazdu i głosowania” - jak stwierdził poseł, a z zawodu nauczyciel Andrzej Biernat z Urzędowa, Bo takie są nasze, polskie standardy. Kto był ofiarą na Dolnym Śląsku? „Nie pan, to Protasiewicz jest ofiarą”, stawiała kropkę nad „i” w rozmowie ze Schetyną dyspozycyjna redaktorka Monika Olejnik. „Czego on chce?”, pieklił się na antenie TVN24 poseł Stefan Niesiołowski i sam sobie odpowiadał: „On chce podpalić Platformę, a przy tej okazji Polskę!”.
Bo to przecież jasne jak słońce Peru, że zamach na „wybranego” Protasiewicza był równoznaczny z zamachem na podstawę egzystencji naszego praworządnego kraju… W tym kontekście, pan premier i szef PO Donald Tusk powinien jak najszybciej wystosować ostry protest do rządu w Berlinie, z kopiami do szefa Komisji Europejskiej w Brukseli i centrali NATO przeciw niemieckiej prowokacji wobec naszego europosła Protasiewicza, która ma na celu podpalenie Platformy Obywatelskiej, Polski, a przy okazji całej Europy! Co jak co, ale po szwabach można się było tego spodziewać! To nie może im ujść płazem! Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz!
In vino veritas… Po polsku ta łacińska sentencja powinna raczej brzmieć: co głupiemu po rozumie, gdy z niego korzystać nie umie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/186765-piotr-cywinski-dla-wpolityce-immunitet-swietych-krow-w-protasiewiczu-odezwala-sie-polska-dusza-co-glupiemu-po-rozumie-gdy-z-niego-korzystac-nie-umie?wersja=mobilna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.