O umowie ukraińskiej z innej strony. Dla samej Unii Europejskiej porozumienie jest klęską

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/EPA
PAP/EPA

Mamy sukces na Ukrainie. Opozycja i strona rządowa zawarły umowę, w efekcie której władza Janukowycza upadła. Wprawdzie koronnym argumentem było żenujące „otherwise you all will be killed”, ale skuteczności nie można mu odjąć. I trzeba włączyć go do kanonu nauki dyplomacji. Pokazuje jak szkodzi nieznajomość prawa i Unii Europejskiej.

Przesłanki ważności umów

Jedną z zasad zaciągania zobowiązań, wpisaną do prawa międzynarodowego, jak i konstytucji dzisiejszych państw jest wolność zawierania umów i obowiązek ich dotrzymania. Szczególnie ta druga zasada ma tak fundamentalny charakter, że jeden z guru nauk prawnych, Hans Kelsen, uznał ją za prawnonaturalny fundament systemu prawa pozytywnego (umów i ustaw). Twierdził, że jej likwidacja grozi upadkiem całego systemu prawnego.

Ale aby dotrzymać umowy, trzeba ją najpierw zawrzeć. Sam proces zawierania umów opiera się o wolną wolę stron. Istnieje też grupa przesłanek o charakterze negatywnym, których spełnienie powoduje nieważność każdej umowy. Nie zależnie, czy dotyczy to prawa krajowego, czy prawa międzynarodowego, należą do nich: brak upoważnienia (pełnomocnictwa) do zawarcia lub zawarcie sprzecznie z upoważnieniem, działanie zawierającego umowę w błędzie, oszustwo, przekupstwo, sprzeczność ze standardami imperatywnymi cywilizowanego prawa, czy przymus lub jego groźba. Co ciekawe, o ile pierwsze cztery z przesłanek mają zwykle charakter względny, co oznacza ze strony mogą jednak umowę usankcjonować, to trzy ostatnie są przesłankami bezwzględnymi. Oznaczają nieważność umowy od samego początku.

Czasy kolonialne

Zasady te obowiązują w cywilizacji europejskiej właściwie od czasów starożytnego Rzymu. Nawet w czarnym etapie historii świata, czyli w okresie kolonialnym mocarstwa dbały, by umowy zawierane z plemionami Afryki spełniały wszystkie wymogi formalne. Dlatego zawierano je tylko z właściwym podmiotem posiadającym do tego kompetencje (wodzem plemienia), w sposób przewidziany prawem właściwym dla obu stron, treść umowy musiała być dla obu stron zrozumiała, co podpierano świadectwem stron trzecich. Nawet wówczas jako przesłanki negatywne służące stwierdzeniu nieważności umowy traktowano podstęp, groźbę lub przemoc. Uznawano bowiem, że z obowiązków narodów bardziej rozwiniętych i obdarowanych wynika sprawiedliwe i moralne zachowanie się. Tym bardziej, kiedy treścią umowy były żywotne prawa narodu.

Unia Europejska od początku traktowała tego rodzaju standardy za fundament cywilizacyjny procesu integracji. W art. 2 Traktatu o UE, który jest jej katechizmem aksjologicznym, czytamy o wolności, demokracji, prawach człowieka i zasadach praworządności. W nich, a szczególnie w tej ostatniej, mieści się zarówno wolność umów, jak i obowiązek ich dotrzymania. I te zasady trzeba spełniać, aby dostąpić zaszczytu przystąpienia do UE. Ale też te zasady trzeba spełniać, kiedy się w tej UE funkcjonuje.

Teoria a praktyka

Oczywiście nie wolno być naiwnym. Standardy to teoria, a w praktyce politycznej bywało różnie. Liczyła się przecież racja stanu. Z historii, także polskiej, znamy przypadki zawierania poważnych umów i zaciągania poważnych zobowiązań pod przymusem. Niektóre z nich, jak np. zatwierdzenie przez Sejm otoczony wojskiem rosyjskim pierwszego rozbioru Polski (1773), wspominamy ze smutkiem. Inne, jak np. wymuszone przez Polskę zawarcie stosunków dyplomatycznych z Litwą (1938) pod groźbą interwencji wojskowej, z przymrużeniem oka. Także historia kolonializmu, z tak pięknie opisanymi standardami traktowania narodów afrykańskich i azjatyckich, pełna jest przypadków umów zawartych pod groźbą przemocy wojskowej, czy prostych podstępów, jak upijanie tubylców wódką. Cóż, polityka była i jest bezwzględna. Ale politycy tamtego okresu przynajmniej na zewnątrz zachowywali formę i nigdy nie dali się złapać, ani nie przyznawali się do tego rodzaju praktyk. Nawet UE, kiedy załatwiła polskich rolników w 2003 r. zrobiła to w rękawiczkach i rękoma polskich akolitów. Nikt już nie pamięta awantury przedakcesyjnej wywołanej przez Waldemara Gontarskiego, nazwanego przez minister Danutę Hubner „weterynarzem”. Otóż ów weterynarz podważył zgodność z interesami polskim traktatu akcesyjnego, którego art. 23 pozwalał Radzie UE na zmiany postanowień traktatów unijnych w kwestii wspólnej polityki rolnej wobec państw przystępujących do UE, przed dniem przystąpienia. Wszyscy politycy na czele z premierem Millerem byli oburzeni tego typu insynuacjami. Uznali, ze podważanie dobrych intencji Brukseli wobec Polski to skandal. A kiedy już po podpisaniu traktatu akcesyjnego UE zmieniła te zasady na szczycie w Luksemburgu, dokładając Polsce dodatkowe ograniczenia i pozbawiając na dziesięć lat polskich rolników nowo wprowadzonych instrumentów wsparcia finansowego, premier Miller „był zaskoczony”. Dziś czytamy w mediach, że delegacja UE odniosła kolejny wielki sukces, tym razem na Ukrainie. I nieważne jest, że argument śmierci jest rozbieżny z tym co zjednoczona Europa ma wyszyte na sztandarach. Unijnych autorów sukcesu proponuje się uhonorować najwyższymi stanowiskami.

Jak widać sukces ma wiele twarzy. W płaszczyźnie politycznej ta umowa jest faktycznie sukcesem. Przynajmniej na dziś. Janukowycz odsunięty od władzy, prounijna opozycja przejmuje rządy. Czy da sobie radę i co zrobi Putin, jeszcze nie wiemy. Jednak dla samej Unii jest ona raczej kolejną klęską. W prawnej płaszczyźnie na usta ciśnie się pytanie, czy jej pseudozawarcie to pułapka na Janukowycza, upadek unijnych standardów, czy może tylko brak warsztatu unijnej dyplomacji? Piszę „pseudo”, bo od samego początku umowa nie była ważna. A jeśli Janukowycz na jej podstawie coś podpisał, to był naiwny i miał słabych doradców prawnych. Opozycja ukraińska nie jest na jej podstawie do niczego zobowiązana, czego dowody już poznajemy. A na samo pytanie nie ma co nawet odpowiadać, bo niezależnie od odpowiedzi, wniosek będzie jeden - przyszły rząd polski będzie musiał mocno uważać w rozmowach z UE i jej przyszłym ministrem spraw zagranicznych.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych