„POdrzutki”, czyli 100 dni po kolejnym liftingu rządu premiera Donalda Tuska. Polska cofnęła się do czasów sprzed „żelaznego kanclerza”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP / J. Kamiński
fot. PAP / J. Kamiński

„Zadaniem patriotyzmu na dziś jest wytępić w narodzie tę pieprzoną sowiecką mentalność”, skwitował nie tak dawno w „Polityce” Władysław Pasikowski. Reżyser „Psów” gościł w tygodniku na okoliczność ukończenia filmu „Jack Strong”, o Ryszardzie Kuklińskim, ale ta celna konstatacja ma znaczne szerszy wydźwięk, dotyczy bowiem nie tylko stosunku moskiewskich pasierbów w naszym kraju do ich „zdrajcy”, jednego największych bohaterów, który miał spory wkład w upadku sowieckiego imperium…

„Co żeś mu podrzucił? Co żeś mu podrzucił?”, dopytywał ministra sprawiedliwości Marka Biernackiego rozweselony szef resortu zdrowia Bartosz Arłukowicz przed jednym z ostatnich posiedzeń rządu. Niby żart na marginesie nieudolnych prób zatrzymania w więzieniu „szatana z Piotrkowa” Mariusza Trynkiewicza, ale z symptomatycznym podtekstem. Jak mawiają Rosjanie, „troszku straszno, troszku smieszno”. Były działacz antykomunistyczny, później przewodniczący Unii Wolności i Partii Demokratów, dziś poza polityką Władysław Frasyniuk tak przestraszył się znaleziskiem w celi Trynkiewicza, że zaapelował „do wszystkich, także do taksówkarzy:

Nie wpuszczajcie ministra, bo wam coś zostawi - albo dług publiczny, albo pornografię albo szczątki ludzkie

Na rozlegające się z ław opozycji wezwania do ustąpienia ze stanowiska, minister Biernacki odpowiedział krótko: „Nie widzę podstaw do rezygnacji”. Tego było za wiele nawet byłemu członkowi prezydium Platformy Obywatelskiej Januszowi Palikotowi, znanemu skądinąd ze świńskiego ryja, sztucznego penisa, „małpeczek”, „trawki” i innych gadżetów:

Ja nie wiem, czy to jest kabaret, czy to jest po prostu dom wariatów? (…) No, jeżeli on w tym wszystkim nie czuje, że się zbłaźnił po prostu, no to ja nie wiem. Odwoływanie jego już jest żenujące, powinien sam złożyć rezygnację

- huknął zirytowany postawą ministra Biernackiego lider swojego „Ruchu”. Palikot ma rację tylko częściowo, gdyż po prawdzie ustąpić powinien nie tylko szef resortu sprawiedliwości który w sposób skompromitował polskie „państwo prawa”, i nie tylko żartowniś Arłukowicz, którego ministerialny dorobek podsumował bulwarowy „Fakt” w opatrzonym fotografiami tekście pt. „Tych ludzi zabiła służba zdrowia”…

Po niedawnej rekonstrukcji rządu, co mówiąc otwarcie oznaczało wręczenie dyspensy przez premiera Donalda Tuska nieudolnym członkom jego gabinetu (nie będę już przypominał wszystkich afer i skandali, które mogłyby złożyć się na opasłą encyklopedię nieładu i nieporządku), ich następcami zostali: Elżbieta Bieńkowska (wicepremier odpowiedzialna za „super-resort” rozwoju regionalnego i transportu), Mateusz Szczurek (finanse), Rafał Trzaskowski (administracja i cyfryzacja), Lena Kolarska-Bobińska (nauka i szkolnictwo wyższe), Joanna Kluzik-Rostkowska (edukacja), Maciej Grabowski (ochrona środowiska) i Andrzej Biernat (sport).

Trudno mi było rozstać się z ministrami, którzy wskutek rekonstrukcji opuszczą rząd

- rzucił Tusk pro forma na pożegnanie starej ekipy i szybko przeszedł do charakterystyki nowych współpracowników, którzy mieli wnieść „nową energię”. I wnieśli, a jakże! Nowa wicepremier Elżbieta Bieńkowska, przez niektórych widziana po domniemanej ucieczce premiera do Brukseli na jego fotelu, objęła schedę po „Lolo Pindolo”, jak nazywany jest w sejmowych kuluarach były minister „od zegarków”, błyskotki „Pendolino” i rozbabranych autostrad Sławomir Nowak (też notabene typowany wcześniej na następcę Tuska, dziś z oskarżeniami prokuratury). Zahaczona przez dziennikarza TVN24 o zapaść kolei z powodu „nagłego”, kilkudniowego podmuchu zimy, nowa szefowa resortu transportu błysnęła poczuciem odpowiedzialności i znajomością angielszczyzny:

Sorry, mamy taki klimat. No, niestety.

Fakt, taki mamy klimat… Wyczuł go doskonale jej rządowy kolega Andrzej Biernat, który na dobry początek zaproponował budowę stawu pod Kasprowym Wierchem, niczym dyrektor z zawodu w komedii „Poszukiwany, poszukiwana” Stanisława Barei („A, jezioro? To przeniesiemy tu...”). Jak wyjaśnił na użytek „Gazety Wyborczej” były nauczyciel-wuefista, dziś minister, chodzi o to żeby „wykorzystywać narciarstwo w większym zakresie niż obecnie, a do tego potrzebne jest sztuczne naśnieżanie”. Biernat zastąpił „ministrę” Muchę, nad którą pastwić się już nie wypada, a która na tle pozostałych członków gabinetu Tuska miała przynajmniej tę zaletę, że było na kim oko zawiesić. Według nowego ministra sportu „narciarstwo w większym zakresie” miałby umożliwić zbiornik wody w rejonie Myślenickich Turni, połączony rurami z Halą Goryczkową i Gąsienicową. Szefowie Tatrzańskiego Parku Narodowego i ekolodzy wręczy zawyli z „zachwytu”:

Opowieści o uczynieniu z Kasprowego dużej stacji narciarskiej są oderwane od obiektywnych warunków przyrodniczych

- podsumował elegancko dyrektor TPN Paweł Skawiński. Zawierucha wokół jeziora na Kasprowym przyćmiła inne doniesienia prasowe, np. o bankiecie zorganizowanym przez Biernata, gdy był jeszcze szefem Centrum Sportu i Rekreacji w Konstantynowie Łódzkim; po tej suto zakrapianej imprezie wsiadł ponoć do auta i wjechał w paletę z polbrukem. Ale, co przemawia na jego korzyść, sam miał o tym powiadomić policję i dał się zabrać na komendę.

W myśl zasady, „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”, nowa minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska postanowiła zadbać o przyszłe kadry już od najmłodszych lat. Moja redakcyjna koleżanka z dawnego „Wprost” zastąpiła Krystynę Szumilas, która w 2011r. zastąpiła minister Katarzynę Hall... Krótko mówiąc, w tym resorcie działo się i nadal dzieje się wiele. O konfliktach na tle kontrowersyjnej i odraczanej reformy dotyczącej rozpoczynania nauki przez przedszkolaków nie będą się rozpisywał. Minister Kluzik-Rostkowska, po wcześniejszym wypięciu się na PiS, a następnie PJN, obecnie na usługach PO, z punktu zapowiedziała:

Zrobię wszystko, aby przekonać, iż nauczanie sześciolatków w szkołach też może być przyjemne”.

I robi. Na początek postanowiła zbadać „skąd młodzież czerpie wiedzę o seksie i jakiego rodzaju wiedzy jej brakuje”. Jak objaśniła w radiu RMF, cytuję za oryginałem: „Zapytamy młodzież, od kogo chcieliby wiedzę o seksie czerpać”. Na miejscu Jasia czy Krzysia wskazałbym bardzo dokładnie pani minister, z kim chciałbym zgłębiać tajniki seksu, ale ja już, niestety, jestem dużym chłopcem. Dla malców Kluzik-Rostkowska wymyśliła nowy, bezpłatny podręcznik, który pierwszoklasiści mają otrzymać przed 1 września br. Za komentarz wystarczy opinia skądinąd życzliwej przecież wobec ekipy Tuska „Polityki”, w której Joanna Solska przepowiedziała, iż pomysł pani minister skończy się wydaniem „bubla” lub „kompletną klapą”:

Kluzik-Rostkowska wydaje się do akcji "darmowy podręcznik" nieprzygotowana. Kierowanemu przez nią ministerstwu grozi kompromitacja, a przecież powołano ją na tę funkcję właśnie po to, żeby wizerunek MEN, ale także całego rządu, poprawiła

- napisała Solska. Poza akcję podręcznikową, pani minister broni krytykowanych gimnazjów, chce zadbać, żeby „były jak najlepsze”, zamierza się natomiast dobrać do karty nauczyciela, ponieważ nauczyciele „powinni pracować dłużej niż pracują dzisiaj”. Czyli, jak nie patrzeć, przyszłość Kluzik-Rostkowskiej rysuje się raczej czarno. Aaa, byłbym zapomniał, w odróżnieniu od byłej minister sportu Muchy, nie życzy sobie, by zwracać się do niej per „pani ministra”.

Za szkolnictwo wyższe odpowiedzialna jest dziś była europosłanka Lena Kolarska-Bobińska. To niewątpliwie jaśniejszy punkt w starym-nowym rządzie Tuska. Jest z wykształcenia socjologiem, profesorem nauk humanistycznych, była stypendystką Stanford University i Business School of Carnegie-Mellon University. Zajęła biurko po krytykowanej za nieudolność i brak dalekosiężnej strategii prof. nauk prawnych Barbary Kudryckiej, która „miała dość”. Kolarska-Bobińska chce podnieść poziom nauczania w polskich uczelniach, ukonkretnić studenckie praktyki i staże, aby nie sprowadzały się do „parzenia kawy”, sprawić, aby szkoły wyższe nie produkowały bezrobotnych, były bardziej innowacyjne i odpowiadały na potrzeby gospodarki. W tym celu zamierza zintensyfikować „współdziałanie środowiska nauki, przedsiębiorstw i administracji państwowej”.

Wyzwania tyle ambitne, co niewykonalne, gdyż do końca kadencji zostało niewiele czasu. Prof. Kolarska-Bobińska może jedynie zapoczątkować zmiany, a podstawowym warunkiem ich realizacji i tak będą pieniądze; w wariancie optymistycznym nakłady na badania naukowe w naszym kraju mają wzrosnąć wręcz gigantycznie, bo o… 2 proc. do… 2020r., co mówi samo za siebie.

A skoro o pieniądzach, tekę po ministrze i wicepremierze „Jacku” Janie Antony`m Vincent-Rostowskim dostał Mateusz Szczurek. Ma 38 lat i podobno wielkie doświadczenie w branży. Zdaniem Rostowskiego, ten dotychczas główny ekonomista holenderskiej Grupy ING (na Europę środkowowschodnią), „jest najzdolniejszym ekonomistą młodego pokolenia”. Tyle, że rekomendacja eksministra, autora zawieszenia progów ostrożnościowych, który mylił się we wszystkich prognozach, a powstałe dziury budżetowe łatał cięciami w różnych resortach, skokiem na kasę i zagarnięciem funduszy OFE oraz zwiększaniem zadłużenia państwa do obecnie ponad biliona złotych, nie brzmi najlepiej.

Czy zgodnie z oczekiwaniami „najzdolniejszy ekonomista młodego pokolenia” minister Szczurek obniży dług publiczny, usprawni politykę fiskalną i stworzy lepsze warunki do prowadzenia działalności gospodarczej? Kto chce niech wierzy, ponoć wiara czyni cuda. W ubiegłym roku wpłynęło do sądów prawie 5 tys. wniosków o upadłość różnorakich firm, czyli o 12 proc. więcej niż w 2012r. (raport Coface), a pozbycie się Rostowskiego, który służył wiernie Tuskowi od 2007r. i nominacja Szczurka na półtora roku przed wyborami parlamentarnymi wygląda mi raczej na operację „pod publiczkę” dla poprawienia notowań PO.

Tym bardziej, że na stanowisku ministra pracy i polityki społecznej utrzymał się urzędujący od 2011r. Władysław Kosiniak-Kamysz. Opis dokonań jego poprzedniczki Jolanty Fedak można skończyć na tym, że po prostu była, a pozostał po niej do wypłacenia emerytom dług miliarda złotych (ministerstwo pod kierownictwem Fedak wprowadziło zakaz łączenia pensji i emerytury, wstrzymało ich płacenie, co Trybunał Konstytucyjny uznał za niezgodne z ustawą zasadniczą). Nawiasem mówiąc, „ludowcy” zadbali o synekurę dla byłej pani minister, która objęła posadę radcy prezesa ZUS.

Co jak co, ale PSL potrafi zatroszczyć się o swoich ludzi. Dał im przykład samy były wicepremier i eksminister gospodarki Waldemar Pawlak, który mianował - że przypomnę - swą 71.letnią mamusię Mariannę Pawlak na prezydenta Fundacji Partnerstwa dla Rozwoju. Co więcej, nie widział w tym żadnego nepotyzmu, nawet zdobył się na bezczelne uzasadnienie, że do rodziny ma największe zaufanie.

Jasne, grunt to rodzina… A propos nepotyzmu, warto również przypomnieć nagranie rozmowy byłego prezesa Agencji Rynku Rolnego Władysława Łukasika z prezesem kółek rolniczych Władysławem Serafinem z 2012r. Ten pierwszy zarzucał w niej kolegom z PSL, skupionym wokół ministra rolnictwa i rozwoju wsi Marka Sawickiego niegospodarność i protekcjonizm w spółkach Skarbu Państwa. W efekcie Sawicki musiał ustąpić ze stanowiska, a obecnie, zapewne w nagrodę za dobre sprawowanie, znalazł się na listach kandydatów tej partii w wyborach do europarlamentu.

Po co ludowcy ubiegają się o mandaty poselskie w PE?

o to, żeby stabilizować Europę, w której coraz więcej ludzi nie chce europejskości!

- wyjaśnił na niedawnej konwencji wyborczej w Warszawie nowy szef PSL, nowy wicepremier i nowy minister gospodarki w koalicyjnym gabinecie Tuska Janusz Piechociński. Bo:

Europa musi być bardziej polska naszą kompetencją, aktywnością, racjonalnością

- uzasadnił, co kontekście „afery taśmowej” aż zgrozą wieje.

O kondycji gospodarki na naszej zielonej wyspie najlepiej świadczy rosnące wciąż bezrobocie i nieustająca ucieczka młodych za granicę w poszukiwaniu pracy i lepszego bytu. Według oficjalnych danych MPiPS, w grudniu ub.r. pracy szukało 13,4 proc. obywateli, w styczniu już 14 proc. W rzeczywistości liczbę bezrobotnych Polaków należy szacować na około 30 proc., gdyż statystyki nie obejmują ponad 2 mln polskich emigrantów za chlebem. Zamiast opracowania strategii walki z bezrobociem, ministerstwo chwali się, że urzędy pracy otrzymają dodatkowo 80 mln zł na programy wspierające młodych, a z Funduszu Pracy resort przekaże 1,4 mld. złotych. Czy lekarz z wykształcenia, minister pracy i polityki społecznej Kosiniak-Kamysz wyleczy bolączki naszego rynku pracy? Nie wyleczy, gdyż swą terapię powinien zacząć od chwili przejęcia rządowej posady po koleżance Fedak już w 2011r.

Teraz pozostają mu tylko kolejne obietnice, jak np. ogólnikowa zapowiedź walki z umowami śmieciowymi, które nie gwarantują milionom zatrudnionych na tych zasadach Polaków żadnych świadczeń socjalnych ani obecnie, ani w przyszłości. Wedle rządowej argumentacji, ich oskładkowanie było do tej pory niemożliwe, gdyż jeszcze bardziej zwiększyłoby bezrobocie... Jak to się dzieje, że w Niemczech, gdzie umowy śmieciowe stanowią margines i dopuszczane są jedynie jako przejściowa forma zatrudnienia, bezrobocie maleje i wynosi dziś zaledwie 6,8 proc., czyli kilkakrotnie mniej niż w naszym kraju? Mówiąc wprost, Polska cofnęła się do czasów sprzed „żelaznego kanclerza”, twórcy ubezpieczeń socjalnych Rzeszy Otto von Bismarcka.

Siłą motoryczną w poprzedniej kampanii wyborczej PO nie były choćby projekty reform, lecz pieniądze z Unii Europejskiej, które miały i mają załatwić wszystko: „skok cywilizacyjny” i „skok inwestycyjny”, a przede wszystkim zapewnić obecnej ekipie utrzymanie rządowego steru na trzecią kadencję. Ale nawet ta kołdra jest już za krótka.

Dla pokrycia potrzeb, rząd obniża progi ostrożnościowe, które ustanowiono właśnie po to, żeby ograniczyć nieodpowiedzialną rozrzutność polityków, zaciąganie nowych długów i chronić państwo przed plajtą. W zanadrzu spółka PO-PSL ma jeszcze wirtualne zyski z wydobycia gazu łupkowego.

Już w 2014r. będziemy zarabiać na polskich łupkach

- obiecywał Tusk w kampanii wyborczej z 2011 r. Wedle słów premiera, te ponoć krociowe zyski miały zagwarantować Polakom „godziwe emerytury”. Jak żyją emeryci, każdy wie, co do zysków z łupków - z powodu mętliku w przepisach i niejasnej przyszłości tego przedsięwzięcia cztery zagraniczne firmy zaangażowane w rzekomo priorytetowe odwierty postanowiły wycofać się z naszego kraju. Nowy minister środowiska Maciej Grabowski, następca urzędującego przez zaledwie dwa lata i odwołanego podczas szczytu klimatycznego w Warszawie Marcina Korolca, nie wie, kiedy Polska zacznie zarabiać na łupkach. Przypuszcza jedynie, notabene w trybie warunkowym, że:

Rok 2014 może być przełomowy dla procesu rozpoznawania i wydobycia złóż gazu łupkowego w Polsce

- co oznajmił pod koniec stycznia na konferencji w Gdyni. Tymczasem przygotował dla Rady Ministrów „projekt zmiany prawa geologicznego i górniczego”. Otwarta pozostaje też kwestia koncesji na wydobycie gazu łupkowego, ich przydzielania i podatków (opłat eksploatacyjnych), że o protestach lokalnych społeczności nie wspomnę. Kluczowa przy tym wszystkim jest tzw. ustawa o łupkach, którą będzie najpierw musiał uchwalić parlament. Kiedy to nastąpi? Może w połowie roku, co wziąwszy pod uwagę tempo pracy ministerialnych urzędników i Sejmu jest raczej mało prawdopodobne.

Za swe największe osiągnięcia poprzednik Grabowskiego, eksminister Korolec uznał właśnie… „organizację szczytu klimatycznego w Warszawie, ochronę Puszczy Białowieskiej i walkę z plagą ekranów akustycznych” przy drogach. Grabowski zaczął od przerabiania jego projektu ustaw umożliwiających wydobycie gazu metodą szczelinową, czyli, łupki pozostają na wierzbie. Jeśli coś nie wyjdzie, nowy minister będzie mógł powiedzieć, że miał zbyt mało czasu na uporządkowanie bałaganu po poprzedniku.

Z równą energią zabrał się za porządkowanie podwórka następca byłego ministra administracji i cyfryzacji Michała Boniego, dotychczasowy europoseł Rafał Trzaskowski. Jeszcze dobrze się nie rozejrzał po nowym biurze, a już bulwarowy „Fakt” okrzyknął go „nowym gogusiem w rządzie”, za podobną słabość do luksusu, jaką przejawiał „Lolo Pindolo” - Sławomir Nowak. Obu panów łączy też bałwochwalczy stosunek do premiera Tuska.

Na początek złośliwi dziennikarze przypomnieli Trzaskowskiemu suto zakrapiane otwarcie jego poselskiego biura w Warszawie. Co do kwestii administracji i cyfryzacji, nowy minister ukończył filologię angielską, swą wiedzę pogłębiał na uczelniach we Francji, USA i Australii, a dziesięć lat temu zrobił doktorat na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. To 42 letnie, cudowne dziecko ostatniej restrukturyzacji rządu chce zostawić po sobie Polskę cyfrową. Jego poprzednikowi zarzucano nieudolność w tym dziele, teraz - jak twierdzi Trzaskowski - ma być inaczej.

Przed jego nominacją w MAiC działo się dużo. Wprawdzie szumnie zapowiadana informatyzacja państwa, wszelakich urzędów i szkół do tej pory nie wyszła, sztandarowy projekt elektronicznej Platformy Usług Administracji Publicznej ePUAP wymaga gruntownego „unowocześnienia” bądź wyboru innej koncepcji, zaś przy realizacji takich projektów jak eWUŚ, e-administracja, czy CEPiK przekroczono wszelkie wyznaczane terminy, za to odnośne przetargi przeprowadzono tak sprawnie i znakomicie, że Komisja Europejska… zamroziła część funduszy; powodem była milionowa korupcja przy umowach nadzorowanych przez… MSWiA (podzielone w 2001r. na MSW i MAiC). Trzaskowski ma ambitne plany pozamiatania w tym resorcie, ba, chce tak zrewolucjonizować usługi elektroniczne, by na co dzień służyły administracji, przedsiębiorcom i obywatelom:

Ma być prosto i wygodnie

- zapowiedział po odbiorze ministerialnej teki, jednak jak to zrobi, co i kiedy? Tego jeszcze nie uściślił. Na razie dziennik „Polska The Times”, a za nią „Fakt” rozpowszechniły osobliwy dialog, jaki podobno miał miejsce na pierwszej odprawie nowej ekipy: Donald Tusk miał pouczyć nowicjuszy, aby pili w umiarze i nie „zataczali się po ulicach”, bo to podrywa autorytet rządu, i „z kochankami musicie uważać, bo jak reporter tabloidu złapie was gdzieś na korytarzu - to będzie skandal”, przestrzegał. Minister Trzaskowski miał na to zareagować:

Bez kochanek, bez picia, bez urlopu, premierze, jak żyć…?

Do pełnego obrazu pozostaje jeszcze tylko przypomnienie jednego ze starszych rządowych żartownisiów, ministra Radosława Sikorskiego, niegdyś na służbie w rządowej koalicji PiS-Samoobrony i LPR, obecnie w PO. Przed jednym z posiedzeń rządu Sikorski zameldował Tuskowi: „Snowdenowi daliśmy odpór”. Do ich rozmowy włączył się minister Rostowski, który dopytywał: „Jaki odpór?”. Na to Sikorski: „Nie dostanie azylu w Polsce, chi, chi, chi…”.

Nieco wcześniej Sikorski przepraszał cały demokratyczny świat za udostępnienie Białorusi przez Polskę kont bankowych nominowanego do Pokojowej Nagrody Nobla obrońcy praw człowieka Aleksandra Bialackiego, dzięki czemu satrapa Aleksandr Łukaszenka mógł odizolować go od społeczeństwa na 4,5 roku w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Dziś tłumaczy się z morderczych gróźb pod adresem reprezentantów Majdanu, których nakłonił był do zaakceptowania warunków porozumienia ze zbiegłym już prezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowiczem…

Czego dokona rząd po kolejnej już rekonstrukcji z 27 listopada 2013r., z dokooptowanymi tydzień później dwoma ministrami? Po stu dniach pracy tej starej-nowej ekipy można by rzec: „pierwsze koty za płoty”. Ale studniowy okres ochronny już minął. Poza tym, te „koty” pierwsze nie są, a jak mówi inne porzekadło, „jaki pan, taki kram”. Czy przez półtora roku do wyborów Polacy wyzbędą się „sowieckiej mentalności”, wytykanej przez reżysera Pasikowskiego? Co jeszcze musi się zdarzyć…?

 

 

 

 

 

-------------------------------------------------------------------------------

-------------------------------------------------------------------------------

Polecamy wSklepiku.pl!

"Anatomia władzy"

autorzy:Michał Karnowski, Eryk Mistewicz.

Anatomia władzy

 

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych