Ukraina, wieczny Putin i bierność Rosjan. Dlaczego Majdanu w Moskwie nie będzie. Władimir Władimirowicz może spać spokojnie

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/epa
PAP/epa

W przeciągu ostatnich 20 lat przez dawne republiki sowieckie przetoczył się szereg „kolorowych rewolucji”. Rewolucja Róż w Gruzji w 2003 roku, dwa lata później Tulipanowa Rewolucja w Kirgizji. I aż dwie rewolty na Ukrainie, Pomarańczowa Rewolucja w 2004 roku i teraz Majdan Niepodległości. Gdyby Rosjanie postanowili wziąć z nich przykład, prezydent Władimir Putin miałby poważne kłopoty. Ale to jest mało prawdopodobne.

Rosyjska opozycja jest słaba, podzielona i równie przywiązana do imperialistycznej wizji Rosji jak wieczny satrapa na Kremlu. A z narodu tak doszczętnie wytrzebiono od czasów carskich poczucie wolności, że albo nie odczuwa jej braku, albo jest gotów ją poświęcić dla poczucia przynależności do „wielkiego imperium”. Wielu Rosjan uważa poza tym, że zachodnia liberalna demokracja nie pasuje do rosyjskich tradycji. Wizję władzy przeciętnego Rosjanina znakomicie odzwierciedla anegdota z okresu carskiego: „Wania, co byś zrobił gdybyś został carem? Ano, usiadł bym na skrzyżowaniu dróg i kopał każdego przechodzącego w zad”. Wynik ostatnich wyborów prezydenckich w maju 2012 roku dobitnie udowodnił, że Rosjanie od demokracji w zachodnim stylu wolą silnego cara. Putin otrzymał 63 proc. głosów. Nawet biorąc pod uwagę ewidentne fałszerstwa przy urnach oznacza to, że zebrał co najmniej 50 proc. poparcia. Naród przemówił i naród chciał Putina. Z jego męską gołą klatą, na koniu, z żurawiami i polującego na niedźwiedzie. My się z tego śmiejemy, Rosjanom to się podoba. Ufają Władimirowi Władimirowiczowi i dziwią się, dlaczego opozycja chce coś zmieniać, skoro to, co jest, nie jest złe.

W maju 2012 roku na ulice protestować przeciwko zafałszowanym wyborom wyszło 15 tys. ludzi. To może się wydawać dużo, ale biorąc pod uwagę, że Rosja liczy 140 mln. mieszkańców, to przerażająco mało. W międzyczasie i to ognisko oporu wyraźnie osłabło. Okres aktywności i opozycyjnych demonstracji minął, dodatkowo osłabiony przez szereg populistycznych posunięć Putina przed igrzyskami w Soczi, jak amnestia dla byłego szefa koncernu Jukos Michaiła Chodorkowskiego i członkiń zespołu Pussy Riot. Posunięcia dokonane na poczet Zachodu. Co drugi baner w rosyjskiej stolicy nawiązuje do zimowych igrzysk, przypominając Rosjanom, jak bardzo powinni być dumni z władzy, która im zafundowała trzy tygodnie sportowych emocji. Jeśli dochodzi do protestów przeciwko władzy na ulice wychodzi kilkadziesiąt, może kilkaset osób. Przed Sądem rejonowym w Moskwie, gdzie dziś miał zapaść wyrok w procesie ośmiorga opozycjonistów, zebrało się około 200-300 osób. Członkowie klasy średniej z dużych miast, którzy poznali Zachód i którym przeszkadza wszechobecna korupcja i brak państwa prawa, to wciąż mniejszość. Rosnąca, ale jednak. Prowincja kocha Putina. W zamian za stabilność, pensje i zasiłki, jak marne one by nie były. Trudno się więc dziwić, że rosyjska opozycja nie wykazała większego zainteresowania wydarzeniami na Ukrainie. Nie wspominając o wyraźnym poparciu dla wolnościowego zrywu protestujących na kijowskim Majdanie.

Kolejnym powodem jest brak gotowości Rosjan do uznania Ukrainy jako odrębnego bytu z własną suwerennością. Mocno zrusyfikowany wschód Ukrainy zawsze ciążył ku Moskwie, a dla wielu Rosjan, także tych z „liberalnej” opozycji, kontynuatorką Rusi Kijowskiej jest dzisiejsza Rosja. Większość z nich wydarzenia na Majdanie śledziła więc z mieszanką strachu i zazdrości. Podziwiając odwagę Ukraińców, którzy odważnie stawili czoło władzom, bez względu na koszt. Znany opozycyjny bloger i prawnik Aleksiej Nawalny, często nazywany wrogiem numer jeden Putina przez ostatnie tygodnie umieszczał na swoim profilu na Twitterze memy wyśmiewające Janukowycza. Nigdy nie wyraził jednak otwarcie poparcia dla wolnościowego zrywu Ukraińców. Powód jest prosty. Nawalny, podobnie jak wielu Rosjan, ma ambiwalentny stosunek do suwerenności Ukrainy. W 2012 roku, podczas wywiadu dla ukraińskiej telewizji oświadczył, że Rosjanie i Ukraińcy, to jeden naród. I że tak uważa wieli Rosjan i..Ukraińców. Jeśli do tych ewidentnie nacjonalistycznych ciągot, które podziela z Putinem, doda się fakt, że najbardziej popularny i wpływowy w Rosji opozycjonista, mimo swojego statusu wroga publicznego numer jeden wciąż jest na wolności, zasiada w radach nadzorczych państwowych spółek i kiedy trzeba otrzymuje poparcie od rządzącej Jednej Rosji, jak podczas wyborów na mera Moskwy, trudno sobie wyobrazić, by w kijowski Majdan w najbliższym czasie przeniósł się do rosyjskiej stolicy. Z takim narodem i taką opozycją Władimir Władimirowicz może spać spokojnie.

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych