Praga to piękne miasto, nic dziwnego, że o każdej porze roku jest tam mnóstwo turystów. W zabytkowym centrum stolicy Czech słychać czasem język polski, czasem angielski, bardzo często rosyjski. Czesi nie ukrywają, że właśnie Rosjan chcą u siebie gościć najbardziej. Stąd rosyjskie szyldy, restauracyjne menu w języku rosyjskim i pamiątki, które mogą się podobać chyba tylko Rosjanom.
Co można sobie kupić w Pradze? Wiadomo: lentilky, czekoladę Studentską i krecika. Krecik pluszowy, krecik drewniany, krecik na koszulce, krecik w samochodziku. I to jest okej.
W setkach sklepów z pamiątkami w Pradze jest właściwie to samo. Prawie w każdym. Prawie w każdym można też dostać np. wielkie futrzane ruskie czapki z czerwoną gwiazdą oraz sierpem i młotem. To, że czapka - rozumiem, bo wieczorami bywa jeszcze chłodno, ale skąd u licha ten sierp i młot?
Rosyjski ślad można odnaleźć także w specjalnych sklepach z matrioszkami - lalkami, które chowa się jedną w drugą. Wchodzę do jednego z takich sklepów. Uśmiechnięty sprzedawca pyta skąd jestem. Z Polski? Wspaniale! Chodź, mam dla ciebie matrioszkę z podobizną Roberta Lewandowskiego.
Moją uwagę przyciąga jednak coś innego, w jednym rzędzie stoją laleczki z Fidelem Castro, Bin Ladenem, Putinem, Che Guevarą i… Stalinem. Szok! Pytam Czecha, kto to kupuje. Nie rozumie pytania. Dla kogo to jest? Dla każdego, kto chce kupić. A kto chce kupić? Znów nie rozumie pytania, ale już nie jest uśmiechnięty. Wychodzę.
Czesi są bardzo otwarci na turystów. Ich liberalne podejście do życia może się podobać. Jeśli ktoś „chce się zabawić” to być może za takie pieniądze nigdzie nie uda mu się to lepiej, niż w Pradze. Kabarety, salony masażu, disco kluby. Konsumpcyjne pokolenie, które właśnie wkracza w dorosłość może się tam poczuć świetnie. Nie ma wnikania w zawiłości historii. Tylko zabawa, czysty fun!
Nawet trudne tematy są podawane z przymrużeniem oka. Niestety, nie z lekkim, bardziej to można nazwać ślepotą. Plakaty Muzeum KGB z daleka wyglądają jak zaproszenie do muzeum zabawek. Niedźwiadek Misza z karabinem, albo matrioszka szczerząca kły. Skąd u braci Czechów takie relatywizowanie komunistycznego terroru?
To tym bardziej irytujące, że w praskich przewodnikach niewiele stron zajmują miejsca poświęcone tym, którzy z komunizmem walczyli. A warto je odwiedzić. Niedaleko centrum jest przepiękny pomnik ofiar komunizmu. Na parkowych schodach ludzkie figury, im dalej, tym są coraz bardziej zmasakrowane, pożarte przez komunizm. Taki pomysł miał artysta, trzeba mu przyznać - bardzo wymowny.
W dzielnicy Żiżkov jest pomnik poświęcony Ryszardowi Siwcowi, Polakowi, który w 1968 roku podpalił się na warszawskim Stadionie Dziesięciolecia w proteście przeciwko agresji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację.
Pół roku później w Pradze podpalił się student Jan Palach. Tam, gdzie to się stało - na Vaclavskim Namestii - głównym deptaku czeskiej stolicy trudno odnaleźć ukrytą w krzakach tablicę upamiętniającą to wydarzenie.
O tym, że ktoś tu jednak Palacha pamięta, świadczą znicze i wydrukowane na kartce A4 zdjęcie bohatera ustawione gdzieś z boku okazałego pomnika św. Wacława. Wygląda to bardzo biednie. A w sklepie z matrioszkami podobizny Palacha nie znalazłem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/185973-matrioszka-ze-stalinem-czyli-o-krotkiej-pamieci-braci-czechow-skad-u-naszych-poludniowych-sasiadow-taka-tesknota-za-komunizmem-zobacz-zdjecia