Sprawa Trynkiewicza pokazuje jak na dłoni słabość polskiego państwa wobec morderców. Słabość, gdy przychodzi mu bronić przed mordercami zwykłych obywateli.
Naturalnie żadne państwo, łącznie z tymi, które tradycyjnie podziwiamy, nie jest w obliczu sprawców najcięższych zbrodni w stu procentach skuteczne. Zachwycamy się Ameryką, a przypadki wypuszczania tam najbardziej zwyrodniałych jednostek w następstwie prawnych kruczków to nie jest wymysł filmowych scenarzystów.
Ale tym bardziej powinniśmy się wystrzegać przesady liberalnych elit, które w imię eksperymentu chciałyby nas nie w Amerykę ze względnie surowym prawem zmienić, a – przykładowo – w Norwegię.
Państwo polskie po pierwsze zawiodło w 1989 roku zmieniając karę śmierci Trynkiewiczowi i kilku innym podobnym postaciom na 25 lat więzienia. Pamiętam tamtą atmosferę, rozumiem, dlaczego tak się stało, rękę przyłożyli do tego nie tylko lewicowi eksperymentatorzy, ale solidni konserwatywni prawnicy, którzy odruchowo traktowali zbyt surowe karanie jako spadek po dyktaturze.
Ale nie twierdźmy, że nic nie można był zrobić, bo kara dożywocia nie istniała. Można ją było ustanowić, niemożność zmiany czegokolwiek to jeden z mitów liberalnych dogmatyków. Nie twierdźmy też, że nikt nie ostrzegał. Ostrzegał choćby senator Jarosław Kaczyński, którego dziś Rafał Ziemkiewicz przedstawia jako ówczesnego ideowego pobratymcę Adama Michnika. To o to już wtedy z Michnikiem się sprzeczał. Ostrzegali posłowie ZChN: Marek Jurek, Jan Łopuszański i Stefan Niesiołowski, wtedy przedstawiani jako zbiorowy czarny lud. To oni mieli rację.
Po drugie, państwo zawiodło nad w czasach współczesnych. Zapewne wszystkie ekipy o tym zapomniały, ale ta, która rządziła na końcu tego 25-letniego okresu ma tu winę największą. Odnotujmy, że Jarosław Gowin i wiceminister Michał Królikowski próbowali z tą sprawą coś zrobić. Można się zżymać na formę prawną zaproponowanego przez nich rozwiązania, ale sceptyków (sam mam wątpliwości), spytam: co w zamian? Co proponujecie?
Naturalnie najbardziej karykaturalnym przejawem owego zawodu jest fatalnie spóźnienie się z przesłaniem uchwalonej już ustawy do podpisu przez prezydenta. To już sprawiało wrażenie jakiejś groteskowej autoparodii w wykonaniu kancelarii premiera. Niestety koszty tej autoparodii są ogromne.
Widowisko pod tytułem: Trynkiewicz jednak wychodzi, a my mu próbujemy popsuć szyki, to oczywiście uderzenie w samo serce tej nowej regulacji. Ten spektakl musiał zrodzić nie tylko poczucie bezradności, czy prawo działa, ale i odruch współczucia wobec człowieka, który stał się nagle „ofiarą” państwowej machiny.
Nieprzypadkowo minister Sienkiewicz mówi już dziś o niepotrzebnej histerii, winowajcy najgłośniej krzyczą: łapaj złodzieja. O takich drobiazgach jak koszty ewentualnej policyjnej akcji „pilnowania Trynkiewicza” nie wspominam. Kto by się w Polsce czymś takim przejmował?
Po trzecie, niestety zawiedli także ci, którzy próbowali coś zrobić. Akcja wrabiania Trynkiewicza była tak nieporadna, że pomogła w wytwarzaniu atmosfery współczucia. Ja mogę nawet uznać argumenty prof. Mariana Filara, że są takie sytuacje, gdy służby państwowe pod wpływem wyższej konieczności zrobią coś „na skróty”. Pod warunkiem, że będą skuteczne.
Tu przewróciły się od razu o własną nogę. No i naturalnie zawsze otwartą pozostaje kwestia: czy państwo, które raz wejdzie na taką drogę, nie będzie miało coraz większych pokus by z niej nie schodzić.
Jeśli osamotniony dziś wobec coraz większego jazgotu liberalnych mediów i Ruchu Palikota wiceminister Królikowski sięgnął po taką metodę, był to jego ciężki błąd. Choć nadal mu współczuję, bo przynajmniej próbuje coś zrobić.
Kto inny jest tu dla mnie głównym bohaterem negatywnym. Rozumiem wątpliwości, czy nie poświęcamy w imię bezpieczeństwa obywateli innego dobra – nie mówię teraz o próbie wrabiania Trynkiewicza, a o próbie zamknięcia go do końca życia. Ale ta cała wrzawa ma jedną szczególnie odpychająca cechę.
Tam nie ma współczucia wobec ofiar. I zrozumienia empatii dla ludzi, którzy mają prawo czuć się zagrożeni. Bo w razie czego oni będą na pierwszej linii, a raczej ich dzieci, a nie pokryci w strzeżonych apartamentowcach mądrale.
W tej sprawie powiedziano już wszystkie możliwe głupstwa. Magdalena Środa, na którą zawsze można liczyć, zdążyła nawet zasugerować, bełkotliwie ale jednak, że dzieci zabite przez Trynkiewicza to ofiary braku edukacji seksualnej. Bo gdyby się jej uczyły, to by nie poszły do obcego mężczyzny.
Po okresie defensywy, liberałowie ruszyli do ataku. Tym łatwiejszego, im bardziej pogubiona i nieudolna okazała się ta strona, która próbowała nas bronić.
Tyle że eksperymentatorzy wyraźnie przeginają. Uczynienie główną twarzą kampanii Pawła Moczydłowskiego, to gorzej niż zbrodnia, to błąd. Ten wulgarny besserwisser ma Polakom do zakomunikowania jedno: dobrze wam tak. Dobrze wam i waszym dzieciom, to jeszcze nie przechodzi mu przez usta. Ale może niedługo przejdzie.
Można mieć tylko nadzieję, że takie zapamiętanie się zostanie odczytane prawidłowo. Że wszyscy zapamiętają, kto i z czym chciał eksperymentować. To ciągle jedna z ważnym kwestii politycznej debaty. Nie o samego Trynkiewicza tu tylko chodzi, a o pytanie, czyje dobro, czyje bezpieczeństwo jest ważniejsze. Bestii, bo ludzkie bestie jednak istnieją. Czy niewinnych ludzi, bo oni istnieją także.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/185562-ja-oczekuje-nie-nowego-sadu-nad-trynkiewiczem-a-sadu-nad-moczydlowskim-jak-bardzo-mozna-nie-miec-empatii-dla-ofiar
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.