"wSieci": Czy na naszych oczach trwa polowanie na ostatniego świadka, który słyszał, że Rosjanie nakazali pilotom Tu-154M zejście do poziomu 50 m?

Czy na naszych oczach trwa polowanie na ostatniego świadka, który słyszał, że Rosjanie nakazali pilotom Tu-154M zejście do poziomu 50 m, a więc poniżej minimum lotniska? - pyta na łamach "wSieci" (wydanie właśnie w kioskach) Maciej Pawlicki. W artykule pt. "Czy Artur Wosztyl musi zginąć?" czytamy:

Świadków, którzy słyszeli te – być może kluczowe dla smoleńskiej tragedii – słowa Rosjan, było dwóch, obaj byli członkami załogi Jaka-40: chor. Remigiusz Muś i por. Artur Wosztyl. Oddelegowana przez Władimira Putina do prowadzenia sprawy Tatiana Anodina oraz Jerzy Miller i Maciej Lasek utrzymują, że to owi świadkowie kłamią, że rosyjscy kontrolerzy sprowadzali polski samolot jedynie do 100 m. Prawda jest zapisana na rejestratorach (czarnych skrzynkach) rozszarpanego na kilkadziesiąt tysięcy kawałków polskiego samolotu rządowego. Rejestratorach, których Rosjanie nie oddają Polakom od prawie czterech lat.

Remigiusz Muś przejawiał szczególną determinację, by jego stanowcze zeznania zostały zweryfikowane przez odsłuchanie owych nagrań. 6 listopada 2012 r. martwego chor. Musia znalazła w piwnicy żona. Prokuratura natychmiast poinformowała o samobójstwie. Prorządowe media rzuciły się z zapewnieniami, że chor. Muś był ostatnio smutny.

Ale to nie był początek. W styczniu 2011 r. od jadącego ulicą Rembertowa samochodu terenowego marki SsangYong odpadło koło. Kierowca, Artur Wosztyl, jechał wolno, więc nic się nie stało. Wszystkie śruby były na pół odkręcone. 4 grudnia 2013 r. Artur Wosztyl wsiadł do samochodu wraz z ks. Aleksandrem Jacyniakiem. Tym samym, który kilka miesięcy wcześniej w rocznicowej homilii mówił o niewyjaśnionych samobójstwach i śmiertelnych wypadkach wielu osób zajmujących się poszukiwaniem prawdy o smoleńskiej tragedii lub wiele o niej wiedzących. Artur Wosztyl miał zawieźć księdza z Rembertowa do Warszawy.

W porę jednak dostrzegł, że w jego aucie nie działają hamulce, z uszkodzonego przewodu wypłynął cały płyn hamulcowy. Sytuacja powtórzyła się 25 stycznia tego roku. Artur Wosztyl jechał z żoną, ale także i tym razem zdołał uniknąć tragedii. Oględziny policji potwierdziły podejrzenia mechaników – przewód hamulcowy został celowo przecięty.

Cały artykuł Macieja Pawlickiego - w najnowszym "wSieci". Polecamy!

CZYTAJ TAKŻE: Śledztwo tygodnika: wymuszenia, rozboje, udział w pobiciach, oszustwa, więzienie, rosyjska i polska mafia w tle - oto przeszłość naczelnego „Wprost”

Zapraszamy jednocześnie na nasz profil FB - tam codziennie komentarze, informacje, rysunki satyryczne.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.