Prof. Zdzisław Krasnodębski: "Celebryci na listach wyborczych prowadzą do berlusconizacji polityki". NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Kandydatka SLD, Weronika Marczuk. Fot. PAP/Grzegorz Jakubowski
Kandydatka SLD, Weronika Marczuk. Fot. PAP/Grzegorz Jakubowski

Wystawianie na listach wyborczych osób znanych i lubianych przywodzi mi na myśl włoski sposób prowadzenia polityki. Premier Berlusconi w ten sposób wyznaczał ministrów do swojego rządu - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Zdzisław Krasnodębski.

CZYTAJ: Seksbomba, piłkarz, siatkarz, działacz LGBT i skandalistka. Kogo jeszcze lewica namówi na start w eurowyborach?

 

wPolityce.pl: Patrząc na listy kandydatów do europarlamentu, szczególnie po lewej stronie można na nich znaleźć wiele osób, które z polityką nie mają wiele wspólnego. Seksbomba, sportowiec, działacz LGBT, skandalistka. Czy kluczem dobory jest tylko ewentualna popularność tych osób?

Prof. Krasnodębski: Chyba tak, bo o cóż innego może chodzić. Wiadomo przecież, że te osoby z dalszych miejsc listy nie za bardzo mają możliwość przegonienia tych z miejsc pierwszych. Natomiast to świadczy o tym, jak się traktuje polskiego wyborcę. No bo trudno sobie wyobrazić, żeby nawet jakiś wybitny sportowiec, czy jakaś pani znana z urody czy z występów w klubie nocnym była osobą kompetentną do reprezentowania Polski w Parlamencie Europejskim. Chyba nawet te partie, które ich wystawiają, nawet tak nie uważają.

 

Złą to wystawia ocenę polskiemu podejściu do demokracji…

No cóż… Są takie kraje w Europie, gdzie tak się uprawia politykę. Przychodzą mi tutaj na myśl Włochy. Zasada jest jednak niezmienna, żeby się tam dostali ci, którzy się zawsze dostają. Aleksander Kwaśniewski mówił o odświeżeniu polskiej sceny politycznej, a za plecami miał pana Marka Siwca i pana Andrzeja Celińskiego. Co więcej, na tej samej prezentacji pan Palikot mówił o kulturze, pan Kutz mówił o kulturze. Kutz co prawda robił kiedyś jakieś filmy, ale jeśli chodzi o kulturę osobistą i poziom komunikacji społecznej, to obaj ci panowie czymś innym się raczej wyróżniali. I ich się jeszcze otacza tymi wszystkimi znanymi i popularnymi. To bicie piany jest przerażające.

 

A patrząc od drugiej strony, czy ci znani i popularni naprawdę nie mają świadomości, że nie dostaną się do żadnego Praelementu Europejskiego? Że są traktowani jak ozdoba listy takiej partii? Po co im taki romans z polityką?

Mogą zawsze mieć nadzieję, że w jakiś inny sposób zostaną wynagrodzeni. A może nie wszyscy znają ordynację wyborczą i mają jakieś nadzieje na wyborczy sukces? Pewnie mają też inne, bardziej przyziemne cele: wzmocnienie swej popularności, obecność w sferze publicznej. Ale nie miejmy złudzeń, chodzi o to, żeby obok znanych już działaczy partyjnych pojawiły się jakieś twarze, które budzą jednak swego rodzaju sympatię za dokonania w innych dziedzinach lub po prostu ładnie wyglądających. To jest taka „berlusconizacja” polityki, bo przecież pan Berlusconi właśnie tak wyznaczał ministrów do swojego rządu.

 

Partie, które wystawiają takie osoby nawet nie udają, że to fachowcy w dziedzinie Unii Europejskiej, jak to możliwe, że Polacy dają się na to nabierać?

Faktycznie, poza sloganami to te osoby o Parlamencie Europejskim nawet nic nie mówią, bo pewnie nic na ten temat nie wiedzą. To jest spektakl zrobiony po to, żeby swoje miejsce w polityce utrzymały osoby, które z polityki żyją, a ostatnio stały się wolnymi elektronami. Czy to przez odejście z PO, czy po dezintegracji lewicy. Motywem startu mogą też być finanse. Dla wielu osób Parlament Europejski to po prostu synekura. W Polsce są dość niskie zarobki, więc to się wydają jakieś niebotyczne sumy. Nie ma tak wielkiej różnicy w zarobkach posła do Bundestagu, a niemieckim posłem do europarlamentu. A u nas ta różnica jest znaczna.

 

A czy nie ma pan wrażenia, że ta „berlusconizacja” polityki jest możliwa dlatego, że polscy wyborcy wciąż nie do końca rozumieją, o co chodzi w tym Parlamencie Europejskim? Że Polacy nie czują tego, że tam się ustanawia konkretne prawo, które może mieć swoje konsekwencje także w Polsce?

Po upadku narodowego socjalizmu III Rzeszy przeprowadzono całą taką reedukację społeczną. Po komunizmie właściwie także należało to zrobić. I być może nawet w mediach były tego zaczątki, ale teraz dominuje tylko taka sieczka i nikt nie będzie już stosował żadnych programów edukacyjnych. Bardziej chodzi o to, żeby politykę spersonalizować, pokazać te osoby. Stąd to oderwanie od tego, co się dzieje potem. Przecież ta kampania to jest sztuka dla sztuki, zresztą identycznie jest przy wyborach krajowych. Kampania wyborcza nie miała nic wspólnego z tym, co niespełna dwa miesiące później wygłosił pan premier w expose. A tutaj to widać jeszcze bardziej, ludzie bardzo mało wiedzą o Parlamencie Europejskim, nie znają programów innych partii, innych instytucji, nie wiedzą o związku państwa polskiego z instytucjami europejskimi. Niestety, tak jest, ale to jest też sztucznie podtrzymywane.

 

A kiedy się Polacy zorientują, że warto się znać na tym, co się dzieje w Brukseli? Jak okaże się że Polska musi zaakceptować prawo do adopcji dzieci przez pary homoseksualne, bo tak każe Unia?

Mam niestety pesymistyczną ocenę tej sytuacji. My to bardzo często pomijamy, nawet Polacy o dosyć tradycyjnych poglądach są w dosyć pasywnej sytuacji, bo uważają, że to ich nie dotyczy. Ale niestety, Unia kojarzy się nam przede wszystkim z pieniędzmi, które stamtąd napływają. To postawa absolutnego klienta. Dosłownie przed chwila widziałem badania, w których na pytanie, „czy członkostwo w UE wzmocniło twoje państwo” najchętniej "tak" odpowiadali Niemcy, ale zaraz na drugim miejscu są Polacy.

Widocznie nie zdajemy sobie sprawy, że to wzmocnienie jest takie bardzo ambiwalentne. To jest ten problem, że my widzimy w Brukseli tylko pieniądze a nie cokolwiek innego, nawet pozytywnego czy też negatywnego. Że nie widzimy, że to wymaga aktywnej polityki, naszej obecności, aktywności polskich urzędników tam w Brukseli. Jeżeli my tego wszystkiego nie zrobimy to wpadniemy w pułapkę uzależnienia od pieniędzy UE i takiego poczucia, że nawet jakoś nam się powodzi. To się dzieje, owszem, ale np. kosztem długu publicznego, ale kto by tam myślał o długu publicznym. To jest zupełnie bagatelizowane. Podobnie jak realna ocena tego, jak ta współczesna Europa odchodzi od wizji swoich ojców-założycieli. Jak to wszystkie idzie w kierunku lewicującym, w kierunku ustalania polityki historycznej wspólnej dla całej Europy, w kierunku tożsamości narodowych, które zaczynają uwierać. To są poważne sprawy i jeżeli są te rzeczy dla nas cenne, to musimy ich bronić na tym poziomie europejskim. Ale musi to robić szerokie grono odpowiedzialnych i kompetentnych ludzi.

Rozmawiał Marcin Wikło

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych