Właściciel lewicowego dziennika „Trybuna”, Jarosław Podolski (biznesmen kojarzony z SLD) niemal od początku wychodzenia tego pisma zaprzestał płacenia pracownikom obiecanych wierszówek. Niewielkie pensje płacił nieregularnie, potem w kilku transzach zmniejszał je. Redukował też zespół. Jego część sama odeszła, część zaciskała zęby. Właściciel eskalował dalej.
W końcu, po kolejnej fazie obniżek i oszustw nie wytrzymali. Zespół odszedł. Po chwili jego część właściciel ściągnął z powrotem. Ci, którzy nie wrócili, w czwartek zorganizowali pikietę przed siedzibą redakcji, żądając zaległych pieniędzy. Pikietę wsparł Ruch Sprawiedliwości Społecznej Piotra Ikonowicza, więc było gorąco. Około 40 jej uczestników najpierw skandowało przed budynkiem, potem gdy nikt do nich nie wyszedł sami weszli do środka. Pod gabinetem wydawcy skandowali „wyłaź, szczurze!” Śpiewali: „gdzie są pieniądze, Podolski oddaj pieniądze!” A na ścianach rozwiesili, skierowane do tych członków zespołu, którzy zdecydowali się wrócić do pracy, plakaty o treści „współpracując z oszustem, sam stajesz się oszustem”.
Wezwano policję, bo to przecież wdarcie się na teren prywatny. Akcja przeniosła się znów przed budynek, gdzie zastępca Podolskiego, skryty za funkcjonariuszami, usiłował wyrywać aparaty fotografującym zajście pikietującym. Tyle relacji.
Piszę o tym nie po to, żeby dyskutować o tym, czy „Trybuna” była gazetą dobrą, ani o tym, czy podobał mi się wyznawany przez nią światopogląd (dla zainteresowanych: jego większość mi się zdecydowanie nie podobała). Nie chcę też dyskutować o tym, czy można czy nie można wchodzić na teren prywatny bez zgody właściciela, albo o Ikonowiczu i jego radykalizmie, albo o hipokryzji lewicowych wydawców i polityków, którzy postępują wbrew głoszonym przez siebie hasłom. Chodzi mi o coś innego. O to, że w sprawie „Trybuny” nastąpiła głucha cisza. O pikiecie kompletne zero informacji prasowej, mimo że środki przekazu były zawiadomione.
Skąd to milczenie? Bo nie z niechęci do Ikonowicza. Jego akcje mają z reguły pewne medialne publicity, pewne przebicie. Nie na poczesnych miejscach, ale jednak media raczej informują o nich. Nie wszystkie, ale zawsze chociaż jedno. Teraz cisza, włącznie z PAP-em.
Narzuca się przykry wniosek. Nasze środowisko od wielu lat ulega materialnej dewastacji. To, co w „Trybunie” stało się szybko, w ciągu kilku miesięcy, w innych mediach postępowało przez lata. Też działy się rzeczy drastyczne. Nigdy nie wywołały one odruchu solidarności pracowniczej. Jedna pikieta przed „Trybuną” nie zmieni tego stanu rzeczy, tych obyczajów. Ale mogłaby stać się zaczątkiem dyskusji nad tym, czy rzeczywiście królująca w redakcjach pracownicza postawa pt. „a niech nas pozarzynają po jednemu – moja chata z kraja” jest istotnie słuszna. Czy rzeczywiście jest nieunikniona. Czy naprawdę dziennikarze muszą pasywnie godzić się na wszystko, co pracodawca sobie wymyśli w celu maksymalizacji zysku?
Może cisza, jaka nastąpiła wokół pikiety przed redakcją „Trybuny”, ma coś wspólnego z tym, że taka refleksja wielu jest nie na rękę? A innym być może jest po prostu wstyd?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/185119-pikieta-pod-redakcja-trybuny-cisza-i-wnioski-z-tej-ciszy-nasze-srodowisko-od-wielu-lat-ulega-materialnej-dewastacji
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.