Niemiecki sąd nie oddał dzieci polskim rodzicom. Joanna Tatera: „Usłyszeliśmy, że jesteśmy agresywni, bo walczymy o odzyskanie synów”. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/epa
PAP/epa

Pochodzące z Piły małżeństwo Joanna i Rafał Tatera walczy o odzyskanie trójki dzieci. Niemiecki urząd ds. dzieci i młodzieży, tzw. Jugendamt, odebrał mieszkającym w Berlinie Polakom w czerwcu ur. synów po donosie skonfliktowanego z rodziną sąsiada. Wczoraj przed sądem w berlińskiej dzielnicy Tempelhof odbył się proces ws. dalszego losu dzieci. Sąd odroczył jednak po raz kolejny wydanie wyroku. Matka dzieci, czuje się opuszczona przez polskie władze.

Wpolityce.pl: Jugendamt odebrał pani synów, 3-letniego Bartłomieja, 2-letniego Tobiasza i 5-letniego Cypriana po donosie sąsiada. Co zarzucają niemieccy urzędnicy pani i pani mężowi?

Joanna Tatera: Byliśmy skonfliktowani z sąsiadem. Doniósł na nas, że bijemy dzieci. To wystarczyło, by Jugendamt nam je odebrał. Bez dowodów. Wystarczył zwykły donos. W międzyczasie doszły do tego kolejne zarzuty. Usłyszeliśmy, że stanowimy bliżej nie określone zagrożenie dla dzieci. Na wczorajszej rozprawie sądowej pracownicy Jugendamtu mówili, że jesteśmy agresywni, bo walczymy o ich odzyskanie. Że należymy do sekty pana Wojciecha Pomorskiego (prezes Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech - Dyskryminacja.de-red.), która porywa dzieci i dlatego nasi synowie nie powinni do nas wrócić. Odnoszę wrażenie, że każdy argument jest dobry, by nam ich nie oddać. Czujemy się bezsilni. Ta walka nas wiele kosztuje, nie tylko finansowo, ale także emocjonalnie.

Czy macie państwo regularny kontakt z dziećmi?

Jugendamt umieścił je w pogotowiu opiekuńczym. Gdzie, nie wiemy. Nie znamy adresu. Wiemy tylko, że cała trójka jest razem i że mają stałego opiekuna. Widujemy się z nimi dwa razy w tygodniu po półtorej godziny. Pod nadzorem w biurze Jugendamtu. Nie wolno nam z nimi mówić po polsku ani okazywać uczuć. Na kanapie siedzi zazwyczaj sześć, siedem osób, urzędnicy Jugendamtu, którzy bacznie nas obserwują, gdy bawimy się na dole, na podłodze z dziećmi. Dzieci wyglądają na zaniedbane, ale boimy się o tym mówić, by znów nie usłyszeć, że jesteśmy agresywni.

Bój o chłopców trwa już osiem miesięcy, a berliński sąd wciąż nie jest w stanie podjąć decyzji o ich dalszym losie. W końcu ją jednak podejmie. Co jeśli będzie ona dla państwa niekorzystna?

Nie tracimy nadziei. Sąd jak dotąd nie odebrał nam praw rodzicielskich. Jugendamt złożył wniosek o pozbawienie nas tych praw, ale sąd go od razu odrzucił. Zapewniono nas, że niedługo będzie kolejna rozprawa, może już za dwa, trzy tygodnie. Jeśli zapadnie na niej niekorzystna dla nas decyzja to będziemy się odwoływać. Co innego nam pozostaje? Prosiliśmy o pomoc konsulat w Berlinie, ale jak dotąd bez skutku. Powiedziano nam, że nie ma takiej możliwości. Konsul przychodzi wprawdzie na rozprawy, ale tylko jako obserwator, robi notatki, a potem wychodzi. Czujemy się opuszczeni przez polskie władze.


Rozmawiała Aleksandra Rybińska

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych