Dramatyczna sytuacja polskich misjonarzy. TYLKO U NAS najświeższa relacja z Republiki Środkowoafrykańskiej

fot. Facebook/profil brata Benedykta Pączki
fot. Facebook/profil brata Benedykta Pączki

Apelu MSZ nie posłuchamy, bo nie jest to możliwe, żebyśmy opuścili tych ludzi, do których zostaliśmy wysłani. Jeżeli wojsko nie przyjeżdża, żeby nas chronić, to tylko my jesteśmy dla tych ludzi gwarancją jakiejś ochrony, że dzielimy z nimi ten sam los, że nie uciekamy, że kiedy trzeba, jesteśmy z nimi

- mówi brat Benedykt Pączka z Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów, jeden z misjonarzy z misji w Ngaoundaye, w Republice Środkowoafrykańskiej.



wPolityce.pl: - Proszę brata, do Polski docierają bardzo niepokojące informacje o sytuacji polskich misjonarzy w Republice Środkowej Afryki. Proszę powiedzieć co się wydarzyło w ostatnich godzinach.

Brat Benedykt Pączka: - Wczoraj mieliśmy bardzo nerwowy dzień. otrzymaliśmy informacje, że Seleka [koalicja, która obaliła prezydenta Bozizego, a której bojówki, mimo rozwiązania, odmówiły złożenia broni i grasują pokraju - red.] jedzie w naszą stronę, do Ngaoundaye. Natychmiast ewakuowaliśmy się. Noc spędziliśmy w polu, pod gołym niebem. Rano wróciliśmy na misję i wydawało się, że wszystko toczy się normalnie - praca itd.

I wczoraj o 21-szej zdecydowaliśmy, że pójdziemy z siostrami - bo tutaj są 3 polskie siostry [ze Zgromadzenia Służebnic Matki Dobrego Pasterza, które mieszkają ok. 500 metrów od misji kapucynów - red.], które z nami pracują - spać w inne miejsce, poza misją, gdzie jest dość niebezpiecznie.

I o 23-ej rozpoczęły się strzały. Strzelanina trwała ok. półtorej godziny, z broni maszynowej, słyszeliśmy też wybuchy granatów. Przez naszą miejscowość przejechała kolumna selekowców bardzo silnie uzbrojonych, którzy po drodze strzelali do domów i kilka domów spalili. Na szczęście nikt nie zginął, natomiast była ogromna panika, wszyscy uciekali, rodziny z dziećmi, gdzie się tylko dało. My to wszystko obserwowaliśmy z budynku, w którym byliśmy zamknięci, a który służy nam jako schron.

Dzisiaj rano poszliśmy zobaczyć, jak wygląda miasto. Widzieliśmy spalone domy, dzieci, które szukały łusek po nabojach, które spadały na ulice. Cały dzień żyjemy w niepewności, bo Seleka może w każdej chwili tędy przejeżdżać, a my jesteśmy taką miejscowością nadgraniczną - wszyscy, którzy opuszczają kraj tędy przejeżdżają - do Czadu mamy tylko 7 kilometrów. Seleka zaś, opuszczając kraj, która niby miała tu zaprowadzić porządek, co się tylko da kradnie, pali i gwałci.

Jak już poprzednio mówiłem (CZYTAJ: "Oni mogą w każdej chwili tu przyjechać i nas wyrżnąć". Polscy kapucyni apelują o pomoc ich misjom w Republice Środkowej Afryki. NASZ WYWIAD), przeżyliśmy tu wcześniej 2 ataki.

Jednak na obecną chwilę jesteśmy w ciągłym pogotowiu, czekamy. Czekamy i prosimy też Ministerstwo Spraw Zagranicznych - dzisiaj np. z konsulem z Paryża rozmawiałem - prosimy o wysłanie jakichś wojsk, o jakąś ochronę ludności i nas. Nie możemy zostawić ludności, która się panicznie boi i patrzy co zrobią Europejczycy, co zrobią misjonarze.



Czy i tym razem doszło do ataku na misję? Czy misja znów ucierpiała?

- Tym razem misja nie ucierpiała, bo tym razem to był tylko przejazd kolumny samochodów. Oni byli zorganizowani w kolumny, jechali w nocy, nawet nie wysiadali, strzelali z samochodów, nie było wiadomo, gdzie lecą kule, jakie kule, w co trafią.



Czy na misji są jacyś uciekinierzy, którzy tam się schronili?

- Na misji nie ma nikogo, nie ma takiej możliwości, żeby miejscowa ludność schroniła się tu, to jest bardzo niebezpieczne. Mieliśmy taki przypadek w nieodległej Bocarandze, innej misji kapucynów, gdzie schroniło się 2 tysiące osób. Seleka przyjechała, zaczęła do nich strzelać, zabijając ok. 5 osób i wielu raniąc. Dlatego to jest niebezpieczne. My też mieliśmy ludzi na misji i kiedy po raz pierwszy Seleka na nas napadła 21 stycznia, to nad nami jakaś Opatrzność Boża powiedziała nam: "Wypuśćcie ludzi". I my o godz. 13-tej wypuściliśmy od nas kilkaset osób, a o godz. 16-tej wpadła na misję Seleka, żeby splądrować nasze mieszkania. Gdyby te osoby wciąż były u nas, to naprawdę, mogłoby dojść do masakry.

Jest to bardzo niebezpieczne zostawiać ich na misji, żeby byli razem. Raczej mówimy im i sami tak robimy, żeby uciekać w trawy, tam, gdzie ludzie mają swoje pola.



Polski MSZ wzywa Was do natychmiastowej ewakuacji, tak, jak i wszystkich Polaków znajdujących się w Republice Środkowoafrykańskiej. Czy posłuchacie tego apelu?

- Apelu nie posłuchamy, bo nie jest to możliwe, żebyśmy opuścili tych ludzi, do których zostaliśmy wysłani. Jeżeli wojsko nie przyjeżdża, żeby nas chronić, to tylko my jesteśmy dla tych ludzi gwarancją jakiejś ochrony, że dzielimy z nimi ten sam los, że nie uciekamy, że kiedy trzeba, jesteśmy z nimi.

Jesteśmy też tu jedynym źródłem informacji o tym, co tu się dzieje - informujemy, mamy komórki, od czasu do czasu możemy włączyć internet, zobaczyć się, komunikować, mamy radia CB. Wydajemy też jakieś polecenia, ludzie nas słuchają się, kiedy mówimy, że się ewakuujemy, to się ewakuujemy.

Dlatego to jest tak bardzo dla nas ważne, żeby zostać tu na miejscu, żeby być z tymi ludźmi i przeczekać ten czas, kiedy Seleka opuszcza ten kraj. Zobaczymy, co się będzie dalej działo. Wszyscy żyjemy w napięciu. W tej chwili jestem na misji, gdzie przyszedłem naładować telefon i baterie do aparatu.

Ta cisza, która panuje w mieście to po prostu zabija - na ulicach nie ma żywej duszy. Miasto i okoliczne domy są puste, wszyscy gdzieś "wybyli", poszli w pola, zabrali swoje rodziny, jakieś rzeczy a domy zostawili, bo nie wiadomo, co się może wydarzyć w najbliższą noc.



Czego oczekiwalibyście od polskiego MSZ?

- Jakiegoś poruszenia tych sił rozjemczych, afrykańskich, wojska, żeby wysłali tu jakichś żołnierzy do obrony nas. Jeżeli nawet nie do stałej ochrony, to chociaż, żeby tu przyjechał jakiś patrol, kilka razy w tygodniu, parę samochodów wojskowych, zatrzymali się tu. Kiedy Seleka i miejscowi ludzi zobaczyliby to będzie miało bardzo dobry wpływ na to, żeby spokój zaczął powracać w naszym regionie.

Jeżeli nie, to jesteśmy skazani wyłącznie na samych siebie i na to co się może wydarzyć.


Czyli na życie w ciągłym strachu o własne życie i ludności miejscowej...

- Tak to można określić. Nie możemy ani normalnie spać, nie mamy też za bardzo co zjeść, próbujemy coś zdobyć ani nawet nie możemy za bardzo jak pracować. Wszystko jest pozamykane. Ale musimy ten czas jakoś przeczekać. Jeżeli nikogo tutaj nie wyślą, to nie wiem ile jeszcze tak będziemy żyli. Na razie tak żyjemy już 2 tygodnie.



not. kim

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych