Berlin 1936 – Moskwa 1980 – Soczi 2014. "Kreml chce te igrzyska wykorzystać, wycisnąć je niczym propagandową cytrynę i zużyć do swoich politycznych gierek"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Gdy piszę te słowa, zimowe igrzyska olimpijskie w Rosji tuż, tuż. Uwaga: żadna olimpiada! Olimpiada to czteroletni okres między igrzyskami, a nie same zawody sportowe. O tym wie każdy, kto się sportem pasjonuje.

Pamiętam poprzednie igrzyska w Rosji, izwienitie, w Związku Sowieckim, w 1980 roku. Był bojkot, a mimo to, Biało-Czerwoni zdobyli raptem tylko trzy złote medale (Władysław Kozakiewicz w skoku o tyczce, słynny Bronisław Malinowski w biegu na 3 kilometry z przeszkodami – na ostatnim okrążeniu minął Tanzańczyka Filberta Bayi oraz sensacyjnie Jan Kowalczyk – też przez przeszkody, ale na koniu). Wyniki były najgorsze od bodaj 1956 roku, a więc od czasu IO w Melbourne. Kolega z liceum, pięcioboista Oktawian Sarna „załapał się” jako widz na parę konkurencji w Moskwie i trochę mu jednak zazdrościłem.

Generalnie „Ruskie”, jak to się wtedy mówiło, bo nie było jeszcze politycznej poprawności, kosili konkurencję i zrobili taką pokazówkę, jak Niemcy Hitlera w 1936 w Berlinie. Skojarzenia nasuwały się same. Szowinistycznych Niemców denerwowały zwycięstwa czarnoskórego sprintera i skoczka Jesse Owensa, szowinistycznych Sowietów (Rosjan) wkurzył „gest Kozakiewicza”, który zresztą był jedynie odpowiedzią dla wyjącej tłuszczy chcącej zdekoncentrować Polaka przed jego skokami tak, aby wygrał tyczkarz z napisem „CCCP” na dresie.

Minęły 34 lata i też nie będzie mnie na Igrzyskach w Rosji. I znowu pewnie będę trochę zazdrościł tym, którzy będą zdzierać gardła za Justynę Kowalczyk, Kamila Stocha i innych narciarskich skoczków, łyżwiarki szybkie czy dziewczyny od biathlonu. Pewnie by gospodarze dali mi jakieś fajne VIP-owskie miejsce jako europosłowi, ale niech się wypchają sianem. Nie powinno mnie, nas, tam być, choć powinni tam być nasi sportowcy. Na IO w Soczi powinien być szlaban dla polityków, żeby nie uwiarygodniać pułkownika Putina i jego KGB-owskiej ferajny.

Kreml chce te igrzyska wykorzystać, wycisnąć je niczym propagandową cytrynę i zużyć do swoich politycznych gierek. Zresztą wykorzystał już te, które były przed sześcioma laty zupełnie gdzie indziej, ale też w kraju dyktatury: w Chinach. Kiedy świat cały patrzył na Pekin, rosyjskie wojska uderzyły na Gruzję, wiedząc, że reakcje świata będzie można podsumować tak, jak reakcje na śmierć Janka Wiśniewskiego w 1970 roku: „świat wiedział, nie powiedział”.

Co najbardziej zaboli naszych (dalszych) wschodnich sąsiadów a propos zimowych igrzysk, których są gospodarzami? Po pierwsze, jeśli nie uwiarygodni ich zbieranina polityków – „pożytecznych idiotów” z całego globu. Po drugie jeśli ich zawodnicy dostaną łupnia. Mocno trzymam kciuki za jedno i drugie.



Felieton ukazał się w najnowszym "wSieci Historii”

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych