Spór o pułkownika Ryszarda Kuklińskiego wraca za sprawą filmu Władysława Pasikowskiego „Jack Strong”. Nigdy nie miałem wątpliwości, że Pułkownik wykazał się zimną krwią i odwagą, i więcej: że zasłużył się Polsce. Zarazem jest w jego postawie coś, co nie pozwala mi o nim myśleć jako o świeckim świętym.
To nie tak, jak swego czasu pisał Adam Michnik, że cieniem na postawie Kuklińskiego kładzie się jego nielojalność wobec własnego państwa, „choćby było ono niedemokratyczne i niesuwerenne”. Bo nigdy nie traktowałem tamtego państwa poważnie i nie myślałem w kategoriach lojalności wobec niego, jedynie w kategoriach lojalności wobec komunistycznych poddanych – moich współrodaków i współobywateli. Jeśli więc w tamtych czasach respektowałem tzw. normy współżycia społecznego, to tylko ze względu na ludzi, państwo zawsze uważałem za prosowiecką marionetkę i nie miałem dla niego żadnego szacunku. Zatem nie zarzucam pułkownikowi Kuklińskiemu, że był nielojalny wobec tamtego państwa.
Ale jest moment w owym sprzed 16 lat tekście Michnika, który wydaje mi się wart namysłu. Pisał on wtedy: „Oficerowie AK [współpracujący z brytyjskim wywiadem – RG] działali na polecenie swoich przełożonych. Natomiast Kukliński cały czas działał na własną rękę albo na polecenie swych amerykańskich przełożonych. Oddawał amerykańskim służbom wywiadowczym usługi i nie miał żadnego wpływu na to, jaki z tego Amerykanie zrobią użytek. Pracował na rzecz amerykańskich służb specjalnych i tylko one korzystały z owoców jego pracy” (oba cytaty: Adam Michnik, Pułapka politycznej beatyfikacji, „Gazeta Wyborcza”, 9 maja 1998).
Mam wrażenie, że ten aspekt działalności Pułkownika jak gdyby umyka uwadze jego apologetów. Jak gdyby brakło zwykłej, zdroworozsądkowej miary. To znaczy, że jeśli już ktoś uznaje, że czyn Pułkownika jest wart pochwały, to automatycznie uznaje, że jest wart pochwały najwyższej. To jest myślenie zerojedynkowe – w tym wypadku zabójcze.
Zgoda, że USA były w czasach komunistycznych promotorem idei niepodległości Polski i że polityka kilku amerykańskich prezydentów obiektywnie Polsce służyła. Ale przecież dla amerykańskich prezydentów priorytetem było – bo być musiało - dobro ich kraju. Gdy się tak zdarzało, że amerykańskie interesy wchodziły w kolizję z interesami polskimi, wybierali oni – co oczywista – obronę interesów USA. Pułkownik Kukliński będąc zaledwie wykonawcą zleceń CIA był więc tylko pionkiem w tej grze. Kto temu zaprzecza, buja w obłokach.
To nie umniejsza oceny Kuklińskiego jako faceta łebskiego i nieprzeciętnie odważnego. Mało kto by się na to ważył – to jasne. Był więc Pułkownik postacią nietuzinkową, barwną i filmową – dobrze, że powstał o nim film fabularny, i dobrze, że zrobił go Pasikowski. Jestem tego filmu ciekaw. Ale zachowajmy miarę: nie był Pułkownik – bo nie mógł być, działając w takich uwarunkowaniach - kimś na miarę Jana Pawła II. A właśnie kimś takim niekiedy chce się go uczynić.
To jest – z całym szacunkiem dla postaci Ryszarda Kuklińskiego – dziecinada. Może nawet większa niż współczesne wyobrażanie sobie, że interesy naszego amerykańskiego sojusznika są bezwyjątkowo naszymi interesami.
Upominam się o powagę.
------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------
Koniecznie zajrzyj do naszego sklepu wSklepiku.pl!
Znajdziesz tam mnóstwo ciekawych książek w atrakcyjnych cenach!
Gwarantujemy szybką wysyłkę!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/184636-moje-nieentuzjastyczne-uznanie-dla-pulkownika-upominam-sie-o-powage