Witalij Kliczko wezwał w Monachium swoich zwolenników do kontynuowania walki o europejską przyszłość Ukrainy.
Bez walki nie odniesiemy zwycięstwa, dlatego musimy walczyć o nasz kraj. I zwyciężymy
- powiedział Kliczko na wiecu zorganizowanym w śródmieściu stolicy Bawarii.
Chcemy być nowoczesnym europejskim krajem z bezpieczną przyszłością
- dodał szef partii Udar.
W wiecu uczestniczyło kilkaset osób.
Po południu Kliczko wziął udział w dyskusji w ramach Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. W części dotyczącej sytuacji na Ukrainie uczestniczył minister spraw zagranicznych Ukrainy Leonid Kożara, politolog Zbigniew Brzeziński, deputowany do rosyjskiej Dumy Państwowej Leonid Słucki i prezydent Rumunii Traian Basescu.
Przebywający w Monachium szef polskiego MSZ Radosław Sikorski skrytykował Unię Europejską za brak zdolności do skoordynowanego działania na arenie międzynarodowej i zaproponował powstanie "koalicji krajów gotowych do działania".
Nie skorygowaliśmy do tej pory błędów, które popełniliśmy w latach 90.
- powiedział Sikorski na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Przypomniał, że Europa "bezradnie" przyglądała się wówczas tragicznym skutkom rozpadu Jugosławii, nie potrafiąc zapobiec wybuchowi wojny.
Europa nadal nie jest w stanie działać w sposób skoordynowany, jednolity
- ocenił Sikorski, ostrzegając, że konflikty na świecie nie będą czekać do czasu, aż Europa poradzi sobie z tym problemem.
Jak zaznaczył, Polska opowiada się za powstaniem - zgodnie z zaleceniami z Lizbony – stałej struktury współpracy, na początek może "koalicji gotowych do działania". Dlaczego nie wyślemy unijnych "battle groups" do Republiki Środkowoafrykańskiej? - pytał minister i sam sobie odpowiadał: "bo to kosztuje". Tak samo w NATO, kto wysyła wojsko, ten sam za to płaci. Sikorski zaproponował, by misje wojskowe finansowane były ze środków wspólnotowych.
W dyskusji o przeszłości i przyszłości międzynarodowego bezpieczeństwa uczestniczyli, oprócz szefa polskiej dyplomacji: były kanclerz Niemiec Helmut Schmidt, były sekretarz stanu USA Henry Kissinger, były prezydent Francji Valery Giscard d'Estaing, były szef brytyjskiego MSZ David Miliband oraz niemiecki polityk Egon Bahr.
Sekretarz stanu USA John Kerry skrytykował zaś w Monachium władze Ukrainy za przedkładanie interesów oligarchów nad dobro państwa i obywateli. Jednocześnie podkreślił, że problem ten dotyczy nie tylko Kijowa, a także innych państw Europy Wschodniej.
Aspiracje obywateli są po raz kolejny deptane przez skorumpowane interesy oligarchów - interesy, które wykorzystują pieniądze do dławienia opozycji politycznej i dysydentów, do kupowania polityków i mediów i do osłabiania niezależności władzy sądowniczej i praw organizacji pozarządowych
– mówił Kerry podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa.
Widzimy takie niepokojące zjawiska w zbyt wielu częściach Europy Centralnej i Wschodniej oraz na Bałkanach
- podkreślił amerykański sekretarz stanu.
Kryzys na Ukrainie określił jako konflikt zwykłych ludzi, którzy walczą o prawo do stowarzyszenia się z Unią Europejską z władzami centralnymi. Zaznaczył, że to właśnie do Ukraińców należy prawo wyboru przyszłości kraju.
Nigdzie walka o demokratyczną przyszłość w ramach Europy nie jest dziś równie ważna, jak na Ukrainie. Mimo, że natrafiamy na przykre wydarzenia w tej chaotycznej sytuacji, to jednak zdecydowana większość Ukraińców chce żyć w wolnym, bezpiecznym i rozwijającym się kraju
- powiedział Kerry.
Szef amerykańskiej dyplomacji zapewnił także Ukraińców o wsparciu Waszyngtonu.
Stany Zjednoczone i UE stoją w tej walce po stronie narodu ukraińskiego
- podkreślił szef amerykańskiej dyplomacji.
Natomiast szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow powiedział w Monachium, że nie spełniły się nadzieje na powstanie zjednoczonej Europy z udziałem Rosji. Skrytykował także postawę UE w konflikcie na Ukrainie.
Zabierając głos podczas dyskusji w ramach Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, Ławrow powiedział, że po upadku muru berlińskiego w 1989 roku istniała szansa na powstanie "jednej Europy".
Nadzieje na powstanie euroazjatyckiej strefy niepodzielnego bezpieczeństwa nie spełniły się
- ocenił szef rosyjskiej dyplomacji. Zastrzegł, że Rosja nie rezygnuje z tego celu.
Odnosząc się do sytuacji na Ukrainie, Ławrow zapytał, "co wspólnego z demokracją ma podżeganie do niepokojów?".
Dlaczego nie słyszymy słów potępienia ze strony UE wobec osób okupujących budynki publiczne, atakujących milicję, propagujących rasistowskie, antysemickie i nazistowskie hasła?
- pytał Ławrow.
Jak to możliwe, że działania takie są wspierane przez polityków UE, podczas gdy w ich krajach macierzystych takie zachowania są ścigane?
- kontynuował minister.
Szef rosyjskiego MSZ podkreślił, że wybryki demonstrantów stanowią naruszenie wolności. Za absurdalne uznał doniesienia mediów, sugerujące, że Rosjanie biorą udział w torturowaniu ukraińskich opozycjonistów. Ławrow zarzucił europejskim politykom, że domagając się, by mieszkańcy Ukrainy sami zdecydowali o kierunku, w którym ma zmierzać ich kraj, narzucają im "jedyne słuszne rozwiązanie", czyli UE.
Zdaniem Ławrowa w Europie nadal dominuje przestarzały sposób myślenia: "kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam", który należy przezwyciężyć.
Nie myślmy w kategoriach bloków
- zaapelował.
Ławrow potwierdził negatywne stanowisko swego kraju wobec planów tarczy antyrakietowej, wyjaśniając, że narusza ona, zdaniem Moskwy, równowagę strategiczną i należy uznać ją za system ofensywny. Tarcza jest elementem strategicznych arsenałów USA - mówił minister.
Jeżeli doda się atomową tarczę do atomowego miecza, to powstanie potężna pokusa, by wykorzystać ten obronny potencjał
- dowodził Ławrow. Rosyjski minister wytknął NATO, że "rozbudowuje na swojej wschodniej granicy infrastrukturę wojskową", a podczas manewrów oddziały paktu północnoatlantyckiego ćwiczą atak przeciwko Rosji.
Wcześniej sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen zaznaczył, że zgodnie z zasadami OBWE każdy kraj - także Ukraina - ma prawo do swobodnego wyboru wojskowych sojuszy - "bez nacisków z zewnątrz". Wyraził zaniepokojenie z powodu dużej liczby spraw, które dzielą NATO i Rosję.
Niepokoję się, gdy słyszę, że Rosja rozmieszcza nie defensywne lecz ofensywne systemy broni, takie jak samoloty bojowe na Białorusi, rakiety Iskander w Kaliningradzie oraz wysyła oddziały na Antarktydę
- powiedział sekretarz generalny NATO. Postulował ponadto, by w rozmowach z Moskwą o tarczy antyrakietowej "wyznaczyć konkretny termin końcowy".
Komisje spraw zagranicznych Grupy Wyszehradzkiej przyjęły wspólne stanowisko, w którym deklarują wsparcie dla europejskich aspiracji Ukrainy oraz apelują o kompromis, dialog i powstrzymanie się od przemocy - poinformował poseł PO Robert Tyszkiewicz.
Najważniejszym tematem dwudniowego spotkania kierownictw komisji spraw zagranicznych krajów Grupy Wyszehradzkiej, które odbyło się na Węgrzech, była sytuacja polityczna na Ukrainie.
Parlamentarzyści krajów Grupy Wyszehradzkiej - powiedział Tyszkiewicz - przyjęli stanowisko, w którym udzielają wsparcia dla europejskich aspiracji Ukrainy. Przypomniał, że państwa wyszehradzkie stworzyły fundusz, służący realizacji celów Grupy Wyszechradzkiej.
W przyjętym stanowisku jest jasne odwołanie do władz funduszu, aby zaangażowały się we wspieranie społeczeństwa obywatelskiego na Ukrainie, w tym wolnych mediów. To jasne wezwanie do aktywności w procesie wspierania demokracji na Ukrainie
- ocenił Tyszkiewicz, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych.
W przyjętym stanowisku znalazła się też część polityczna, która mówi o "potrzebie kompromisu, dialogu i powstrzymania się od przemocy".
Podczas spotkania przewodniczący komisji spraw zagranicznych z poszczególnych krajów podpisali też memorandum o pogłębieniu współpracy parlamentarnej Grupy Wyszechradzkiej.
Memorandum mówi o corocznych spotkaniach parlamentarnych. Chodziło o to, by wymiarowi rządowemu, który ma charakter systematyczny, towarzyszyła też systematyczna współpraca parlamentów. Do tej pory parlamenty spotykały się raczej okazjonalnie, a ich współpraca nie była zinstytucjonalizowana
– powiedział Tyszkiewicz.
Podczas spotkania poruszono również kwestie dotyczące bezpieczeństwa energetycznego i polityki energetycznej.
Dyskusja dotyczyła wzmocnienia kooperacji państw członkowskich i uzyskania poważniejszej pozycji na rynku klientów surowców energetycznych
- powiedział Tyszkiewicz.
Grupę Wyszehradzką tworzą: Polska, Czechy, Węgry i Słowacja. Współpraca w jej ramach nie ma charakteru instytucjonalnego i opiera się na konsultacjach w ramach cyklicznych spotkań na różnych szczeblach politycznych, w tym głównie prezydentów, premierów i ministrów spraw zagranicznych.
Tymczasem w Kijowie znów zapłonęły samochody przeciwników władz, związanych z ruchem kierowców Automajdan, oraz dziennikarzy mediów antyrządowych. W nocy z piątku na sobotę naliczono co najmniej dziewięć przypadków podpaleń aut.
Automajdan poinformował o siedmiu zniszczonych przez ogień samochodach, które należały do jego aktywnych działaczy. Samochód spalono m.in. Oksanie Carkowej, ukraińskiej pracownicy ambasady Kanady, która uczestniczyła w akcjach tego ruchu.
Przypadek Carkowej media natychmiast skojarzyły z wydanym w środę przez kanadyjskie władze zakazem wjazdu dla wyższych rangą przedstawicieli władz Ukrainy odpowiedzialnych za tłumienie protestów na Ukrainie.
Samochód stracił ostatniej nocy dziennikarz stacji telewizyjnej "5.Kanał" Ołeh Krysztopa. Stacja ta należy do niewielu telewizji na Ukrainie, które na bieżąco relacjonują wydarzenia związane z protestami.
Członkowie Automajdanu są przekonani, że podpalacze samochodów korzystają z krążących w internecie list pojazdów, które uczestniczyły w akcjach przed domami wysokich urzędników państwowych, w tym przed rezydencją prezydenta Wiktora Janukowycza.
Na listach tych znajduje się 1500 samochodów z numerami rejestracyjnymi, nazwiskami ich właścicieli, oraz ich szczegółowymi adresami.
Na podpalenia narażone są także m.in. samochody z numerami rejestracyjnymi z obwodów zachodnich, których mieszkańcy są jedną z najliczniej reprezentowanych grup protestujących na Majdanie Niepodległości w Kijowie. W poprzednich dniach związane z opozycją media pisały o 20 spalonych pojazdach.
Przywódca ukraińskiego ruchu Automajdan Dmytro Bułatow, zaginiony, a potem odnaleziony ze śladami pobicia, od niedzieli będzie mógł wyjechać z Ukrainy do Unii Europejskiej - powiedział szef niemieckiej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier.
Bułatow, jeden z organizatorów ruchu kierowców, który w ramach walki z władzami nękał najazdami samochodowymi domy wysokich urzędników państwowych, zaginął 22 stycznia. Odnalazł się w czwartek w jednej z podkijowskich wsi. Według mediów został brutalnie pobity.
Steinmeier powiedział na marginesie Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, że o możliwości wyjazdu Bułatowa do UE poinformował go ukraiński minister spraw zagranicznych Leonid Kożara.
W piątek w rozmowie z Kożarą szef niemieckiej dyplomacji zażądał, by ciężko rannemu, najwyraźniej torturowanemu i z pewnością znajdującemu się w stanie szoku Bułatowowi nie przeszkadzać w wyjeździe na leczenie do Niemiec, jeśli będzie sobie tego życzył.
MSW Ukrainy rozesłało w piątek listy gończe za przywódcami Automajdanu, m.in. za Dmytro Bułatowem.
Jak donosi kijowski korespondent PAP, najbardziej radykalni demonstranci zamiast stać na kijowskim Majdanie szykują się na atak milicji, który - jak zaznaczają - może nastąpić w każdej chwili. To od nich można usłyszeć hasła: "rewolucja", "na barykady", "kula za kulę" i "następny będzie Kreml".
Młodzi w większości ludzie czuwający na barykadach na ulicy Hruszewskiego, prowadzącej do dzielnicy rządowej, tworzą zbrojne ramię Majdanu, na którym wcześniej demonstrowali pokojowo.
Ile można było tak stać? Staliśmy i do niczego to nie doprowadziło
- powiedział PAP Roman, który do Kijowa przyjechał z okolic Lwowa. Podkreśla równocześnie, że to prezydent Wiktor Janukowycz pierwszy zaczął używać siły.
To ten mafioso zaczął
- dodaje i pokazuje drewnianą tarczę z dziurą po kuli.
Grupki młodych ludzi co noc pilnują barykad grzejąc się przy ogniu rozpalonym w metalowych beczkach i toczą dyskusje.
Uważam, że powinniśmy zebrać większą grupę i pójść w stronę administracji prezydenta
- przekonuje dwudziestokilkulatek w kominiarce i żółto-niebieskiej kurtce reprezentacji Ukrainy.
A następny będzie Kreml
- odgraża się.
W nocy z piątku na sobotę kordon milicjantów stojących na Hruszewskiego dość mocno się przerzedził. W poprzek ulicy stało ponad 30 milicjantów. Inni tłoczyli się z tyłu przy ogniskach.
Mimo pozornego spokoju demonstranci czuwający na pierwszej barykadzie nie tracą czujności. Na pierwszą linię strażnicy pilnujący przejść przy barykadach przepuszczają tylko ludzie zaopatrzonych w kaski.
W każdej chwili milicja może zacząć czymś w nas rzucać
- tłumaczą.
Za barykadą kilkunastu manifestantów otrzymuje reprymendę.
Nie może być tak, że nie wiecie kto z was jest na prawej flance, a kto na lewej!
- krzyczy mężczyzna w wojskowym kasku.
Musi być lepsza organizacja
- dodaje.
Tydzień wcześniej demonstranci zostali w nocy postawieni przez milicję nogi. Funkcjonariusze nagle chwycili tarcze, oparte wcześniej o ziemię, zwarli szyk i zaczęli uderzać o tarcze pałkami, jakby szykując się do ataku.
Tuż za kordonem milicji pojawił się wóz opancerzony z armatką wodną. Uruchomiono też ogromny reflektor, który silnym światłem omiatał szeregi demonstrantów stojących na pierwszej linii.
Młodzi ludzie, gdy silne światło dochodziło do nich, patrzyli przed siebie mrużąc oczy. Mogli się liczyć z tym, że padnie pierwszy strzał, ale nie uchylali głowy. W gotowości mieli tarcze, kije i metalowe pręty. Układali też na barykadzie kostkę brukową. Wojna nerwów trwała kilka godzin. Funkcjonariusze nieprzerwanie uderzali pałkami o tarcze. Manifestanci odpowiadali gwizdami i okrzykami: "chwała bohaterom" i "Ukraina ponad wszystko".
Następnego dnia odziały milicji stały spokojnie, a hałasować - uderzając kijami o metalowe beczki - zaczęli demonstranci. Obie strony co noc walczą z przenikliwym zimnem i wiedzą, że muszą być w gotowości do odparcia ataku.
W ostatnim czasie na Hruszewskiego tylko w jedną noc nie było groźby ataku - gdy w czwartek 23 stycznia jeden z liderów opozycji Witalij Kliczko ogłosił tymczasowy rozejm. Był on związany z rozmowami liderów opozycji z prezydentem Janukowyczem.
Gdy w nocy, po zakończeniu negocjacji, Kliczko pojawił się na Hruszewskiego i przekazał ich wyniki demonstranci nie ukrywali niezadowolenia. "Rewolucja" - zaczęli skandować. "Hańba", "Na barykady", "Kula za kulę" - krzyczeli. "Nad ranem atakujemy" - rzucił jeden z nich. Następnego dnia rozejm został zerwany.
Ukraińskie siły zbrojne nie ulegną prowokacjom i będą działały wyłącznie w zgodzie z prawem - oświadczył minister obrony Ukrainy Pawło Łebiediew w komunikacie. Dodał, że zdecydowana większość wojskowych popiera politykę prezydenta kraju.
Zgodnie z konstytucją Siły Zbrojne Ukrainy mogą być użyte wyłącznie w przypadku wprowadzenia stanu wyjątkowego, lub wojennego. W innym przypadku armia będzie zajmowała się tym, czym zajmuje się obecnie, w czasie pokoju
- powiedział minister.
Łebiediew nazwał prowokacjami informacje "niektórych polityków i mediów" dotyczące m.in. możliwości przekazania jednostek wojsk powietrznodesantowych do dyspozycji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Ukrainy. Wiadomości te określił jako "otwarcie pozbawione sensu".
Minister stwierdził jednocześnie, że 87 proc. ukraińskich wojskowych popiera działania prezydenta kraju Wiktora Janukowycza.
Znamienne jest, że 87 procent, czyli znacząca większość składu armii poparła działania prezydenta, wyraziła przekonanie, że nie wolno dopuścić do dalszego rozwoju konfliktu w społeczeństwie i zaapelowała o niezwłoczne wstrzymanie niezgodnych z prawem działań, które widzimy dziś w naszym kraju
- podkreślił Łebiediew.
Jako minister obrony mam nadzieję, że opinia wojskowych zostanie uwzględniona także przez obywateli i organizacje o radykalnym nastawieniu, które tworzą chaos na ulicach. Jestem przekonany, że w naszym państwie nastanie porządek i spokój
- oświadczył szef resortu.
W piątek wojskowi zwrócili się do prezydenta Janukowycza z prośbą o podjęcie "niezwłocznych działań na rzecz stabilizacji sytuacji w kraju". Ich oświadczenie, które także pojawiło się na stronie internetowej ministerstwa obrony, opozycja uznała za dowód na przygotowania do wprowadzenia na Ukrainie stanu wyjątkowego w związku z antyrządowymi demonstracjami trwającymi od listopada.
Gazeta ukraińskiego parlamentu "Hołos Ukrainy" opublikowała ustawę o amnestii uczestników protestów antyrządowych, oraz akty odwołujące tzw. ustawy dyktatorskie z 16 stycznia, które znacząco ograniczały m.in. wolność zgromadzeń.
Ustawę o amnestii parlament przyjął w środę głosami prezydenckiej Partii Regionów i jej sojuszników komunistów. Opozycja, która nie uczestniczyła w głosowaniu, oświadczyła później, że głosowanie odbyło się z naruszeniem procedur oraz pod naciskiem prezydenta i w wyniku szantażu ze strony Janukowycza.
Przed głosowaniem szef państwa groził, że jeśli posłowie jego ugrupowania nie poprą ustawy w kształcie zaproponowanym przez przedstawiciela Janukowycza, posła Jurija Mirosznyczenkę, Rada Najwyższa Ukrainy zostanie rozwiązana.
Opozycja nazywa podpisany w piątek przez Janukowycza dokument "ustawą o zakładnikach", gdyż przewiduje ona, że amnestia zacznie obowiązywać dopiero wtedy, gdy protestujący opuszczą okupowane przez nich budynki rządowe oraz oczyszczą ulice z namiotów i barykad.
Opozycja, która prawdopodobnie przekonała w środę do poparcia swego projektu część deputowanych partii Janukowycza, chciała, by amnestia była bezwarunkowa.
"Ustawy dyktatorskie" parlament anulował we wtorek. Ich przyjęcie 16 stycznia doprowadziło do zamieszek podczas protestów antyrządowych w Kijowie. W ich wyniku śmierć poniosło sześć osób.
Uchylone ustawy zaostrzały odpowiedzialność karną za udział obywateli w nieusankcjonowanych protestach i upraszczały procedury uchylania immunitetu poselskiego wobec łamiących prawo posłów. Deputowani opozycji odbierali to jako instrument do walki z przeciwnikami politycznymi.
Oprócz zaostrzenia kar dla uczestników nielegalnych manifestacji zwiększono 16 stycznia odpowiedzialność za rozpowszechnianie "treści ekstremistycznych" oraz podwyższono kary za rozbijanie namiotów w miejscach protestu.
We wtorek parlament anulował też zapisy, dotyczące organizacji pozarządowych. Uchylone obecnie przepisy zobowiązywały organizacje finansowane z zagranicy do dodawania do oficjalnej nazwy dopisku: "organizacja, wypełniająca funkcje agenta obcego państwa". Informacja taka miała widnieć na wszystkich materiałach rozpowszechnianych przez takie organizacje, w tym także w mediach.
Około 200 wrocławian i Ukraińców studiujących w tym mieście wzięło udział w demonstracji wsparcia dla Ukrainy, która odbyła się na wrocławskim Rynku. Kilkadziesiąt, w większości młodych osób, manifestowało swoje poparcie dla Majdanu w Szczecinie.
Uczestnicy wrocławskiego protestu przemaszerowali z Pl. Nankiera na Rynek, niosąc ukraińskie flagi i skandując hasła poparcia dla dialogu na Ukrainie. Tam odczytany został oficjalny manifest akcji.
Jesteśmy w wysokim stopniu zaniepokojeni konfliktem, który ma miejsce w Ukrainie. Podczas pogłębiającego się kryzysu siedem osób straciło życie, a setki zostały rannych. W tym trudnym czasie zapewniamy o swojej pełnej solidarności z narodem ukraińskim. Apelujemy do władz Ukrainy o respektowanie praw człowieka i zasad obowiązujących każde demokratyczne państwo. (…) Wierzymy, że jedyną drogą do zgodnego współistnienia jest dialog
- zadeklarowali w swoim manifeście uczestnicy akcji.
Głos poparcia w tej sprawie wyraziła również obecna na wrocławskim rynku, wiceprezydent Wrocławia Anna Szarycz.
Pragnę wyrazić nasz kategoryczny sprzeciw wobec przemocy, jakiej używa się w rozwiązywaniu konfliktu na Ukrainie. Naród Ukraiński walczy przecież o wolność, poszanowanie godności człowieka i jego praw obywatelskich. Popieramy walkę o te wartości, bowiem żywa jest w nas pamięć o historii rodzącej się demokracji w Polsce i tu, we Wrocławiu
- mówiła.
Jeden z organizatorów przedsięwzięcia Mateusz Michułka podkreślił, że wrocławska akcja nie jest wyrazem wsparcia dla żadnej organizacji politycznej na Ukrainie.
Wydarzenie ma przede wszystkim charakter protestu przeciwko przemocy
- zaznaczył.
Inicjatywę wsparły ukraińskie organizacje społeczne działające we Wrocławiu. W trakcie wiecu minutą ciszy uczczono pamięć śmiertelnych ofiar protestów na Ukrainie.
Także uczestnicy szczecińskiej demonstracji chwilą ciszy uczcili ofiary. Podczas manifestacji rozłożyli kilkumetrową flagę Ukrainy i skandowali m.in. "Sława Ukrainie". Przewodniczący szczecińskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce Jan Syrnyk podziękował Polakom za dotychczasową pomoc i wsparcie, jakie udzielają protestującym w Kijowie.
W niedzielę na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie odbędzie się koncert, który jest finałem akcji "Zachodnie Pomorze Ukrainie". W jej ramach od kilku dni w różnych miejscach regionu prowadzona jest zbiórka pieniędzy, środków medycznych, termosów, termokubków i koców, które zostaną wysłane na Ukrainę.
PAP, mtp
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/184556-dzien-wokol-ukrainy-radykalne-nastroje-na-majdanie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.