"Odszedł nauczyciel dający wzorce, jak myśleć o Polsce i jak postępować." Wspomnienie o Zdzisławie Rachtanie ps. "Halny"

fot. Wikimedia Commons/Jrkruk/lic. c.c. 3.0
fot. Wikimedia Commons/Jrkruk/lic. c.c. 3.0

Do środowiska żołnierzy Armii Krajowej, które przez lata tak godnie reprezentował nie wchodziło się z ulicy. Ci ludzie zbyt wiele przeszli by łatwo komuś zaufać. Ale gdy w czerwcu 1986 roku, będąc szefem radia studenckiego Politechniki Warszawskiej, wybrałem się na pierwsze spotkanie ze Zdzisławem Rachtanem, pseudonim “Halny”, żołnierzem Zgrupowania Partyzanckiego “Ponury-Nurt” w Górach Świętokrzyskich, miałem ułatwione zadanie. Rekomendował mnie inny, niemniej zasłużony żołnierz "Ponurego", Zbigniew Lange, pseudonim "Bor", który przez dłuższy czas był w osobistej ochronie samego Jana Piwnika, “Ponurego”, legendarnego dowódcy zgrupowań partyzanckich AK na Kielecczyźnie.

Na pierwsze spotkanie z “Halnym” wybrałem się uzbrojony w magnetofon i z misją pokazania studentom “Ponurego”. Ale do spotkania popychała nie tylko fascynacja “Ponurym” i jego żołnierzami. Także nieodparta chęć poznania samego “Halnego”, jednego z ulubionych i dzielnych żołnierzy dowódcy którego znałem tylko z książek i opowiadań innych.

Przyjął mnie w swojej firmie przy Marszałkowskiej z szerokim uśmiechem i wielką życzliwością. Miał niewiele czasu. Takich co chcieli go słuchać było znacznie więcej a wydarzenia sprzed kilku dni przyniosły wzrost zainteresowania nie tylko “Ponurym”. Miałem świeżo w pamięci mszę polową na Wykusie, uroczyste złożenie prochów legendarnego dowódcy w klasztorze Cystersów w Wąchocku i piękną, pierwszą po wojnie, prawdziwą defiladę żołnierzy Armii Krajowej,  którzy przyjechali tu z całego świata.

“Halny” miał w swoim spojrzeniu coś niezwykle życzliwego i zachęcającego do rozmowy. Ale to co uderzyło najbardziej to łagodność i jego spokojna powierzchowność. Spodziewałem się zobaczyć kogoś raczej szorstkiego z dystansem do otoczenia. Zasiadając w fotelu nie wiedziałem, że spotkanie to będziemy prowadzić przez wiele następnych lat.

Jestem z organizacji NOW - Narodowej Organizacji Wojskowej. W latach 1942-43 istniały samodzielne oddziały tej organizacji które zostały włączone  później do Armii Krajowej.  W czerwcu 1943 roku wyszedłem ze Starachowic z trzynastoosobową grupą surowych młodych chłopaków pod dowództwem chorążego Tomasza Wagi ps.“Szort” i poszedłem do lasu. Miałem wtedy 17 lat. Wcześniej skończyłem podoficerski kurs konspiracyjny. Byłem częściowo spalony, bo wcześniej siedziałem w kieleckim więzieniu przez pół roku.

Wiele lat później dowiedziałem się, że rozpoczynając swoją opowieść ominął tak wiele. Bo życiorysem “Halnego” można byłoby obdarować kilka osób lub zrobić film o życiu wielu Polaków jego epoki. To co interesowało mnie szczególnie, to źródło postaw “Ponurego”, “Halnego” i innych żołnierzy AK tamtych czasów. Kontynuował spokojnie, z widocznym dystansem do własnych refleksji.

Co to znaczy się przedstawić? Co to znaczy o sobie mówić? Z perspektywy 40 lat te opowieści wyglądają inaczej, bo więcej wiemy, więcej rozumiemy po latach. Myśmy wtedy oczywiście nie wiedzieli, co się dzieje. “Szort” powiedział nam, że idziemy do dużego oddziału.  - Pamiętajcie żeby zachowywać się jak należy. Jak dziś pamiętam, gdy wchodziliśmy na Wykus, stał człowiek, który nam się pilnie przyglądał. Baczność, na prawo patrz! I tak wchodziliśmy na Wykus. Elegancki oficer stał w furażerce, w battle dresie, długich butach, czysty, ogolony, salutował i pilnie nam się przyglądał. Nie wiedzieliśmy, że był to „Ponury”. Zapadł mi wtedy bardzo w serce swoim wyglądem, bardzo wojskowym.

Słuchałem opowieści “Halnego”, czując jak w swoim fotelu robię się coraz mniejszy, a pytania które przywiozłem na spotkanie zaczynają być bez znaczenia. W spokojnym monologu, który zaczął, zabrakło tego o czym opowiadał,  a co nagrałem na taśmie wiele lat później. Mając 17 lat stanął twarzą do ściany, mając za sobą pluton egzekucyjny niemieckiej żandarmerii.

Wpadli do domu, wyprowadzili nas, skuli po dwóch, było nas 26. Różnych ludzi. Tam dopiero poznałem, że byli wśród nas i robotnicy i inżynierowie. I ustawił nas tak pod murem, a za nami postawili dwa cekaemy na trójnogach. Patrzyłem tak w niebo, zachmurzone. Pamiętam ogromne bałwany chmur. Stoją ci żandarmi w tych swoich charakterystycznych płaszczach, hełmach.Wyglądało to, że przyprowadzili nas tutaj na rozwałkę. Mój sąsiad, nieznany mi, ale skuty ze mną, płakał. Ale ja nie przeżywałem jakoś tak tego. Patrzyłem tylko na te chmury i mówiłem do siebie, żebym je tylko tak zapamiętał. Mogę ci powiedzieć, że do dzisiaj absolutnie pamiętam ich kolor. Byłem szczeniakiem, nie zostawiałem za sobą nic. Ale to chyba charakter taki.

Zabrany do więzienia w Kielcach opowiada o przesłuchaniach Gestapo, wiezieniu, chorobie na tyfus i łapówce,  dzięki której jako jedyny z grupy dwudziestu sześciu osób ocalał i wrócił do domu. Część więźniów rozstrzelano, innych przewieziono do Oświęcimia kilka dni później. Mówił, że “poszturchiwało” go dwóch gestapowców,  ale “to przecież się nie liczy”. Gdy chwilę potem dodał,  że jednego z nich w 1944 roku zastrzelono w Starachowicach, nie zauważyłem na twarzy odrobiny satysfakcji.

Pamiętam twarz jednego z gestapowców, który mnie przesłuchiwał. Wysokiego, w mundurze. Sympatyczną, młodą twarz chłopaka, który mówił do mnie czystą polszczyzną. Tej twarzy nie zapomnę do końca życia.

Wracamy do opowieści o „Ponurym”, życiu w oddziale, akcjach i zadaniach, w których brał udział.

Ponieważ byliśmy niewielkim oddziałem, ale pod znakomitym dowództwem chorążego „Szorta”,  byliśmy od początku używani do różnych funkcji. „Ponury” często mnie wysyłał i w tym okresie miałem z nim stosunkowo częsty kontakt. Coś przywieźć, kogoś przyprowadzić, nawiązać kontakt.

W toczącej się opowieści “Halnego” trudno znaleźć odrobinę uniesienia czy emocji, o wszystkim mówi spokojnie i z dystansem, jakby wspominał swoje szkolne lata. O działalności żołnierzy Armii Krajowej Zgrupowania Ponury-Nurt w Górach Świętokrzyskich można dowiedzieć się z książek Cezarego Chlebowskiego. Nie daję więc za wygraną, chcąc wniknąć głębiej w osobowość samego Rachtana i tego co naprawdę kryje się za wielkością i odwagą tego drobnego skądinąd człowieka. Udaje mi się po kolejnym nieśmiałym pytaniu.

„Ponury” to był niezwykły człowiek. Sprowadzenia jego prochów po latach do Polski nie przeżyłem tak bardzo jak inni bo „Ponury” jest ze mną cały czas. /../ W czasach stalinowskich był zawsze ze mną. Ja się jego nigdy nie wyparłem. Byłem przymuszony do ujawnienia się w 1945 roku ponieważ miałem inne nazwisko, a chciałem skończyć maturę, studiować. Zrobiłem to, potem studia. Miałem ogromne trudności w studiowaniu, znalezieniu pracy, bo szedł za mną wilczy bilet. I wtedy on był zawsze ze mną. W 1950 roku uciekłem z Torunia do Warszawy żeby się zgubić. Ale nie udało mi się to, bo w następnym roku mnie odkryto/../ Wtedy „Ponury” był zawsze ze mną. Czy pan wie ze w tych czasach pisałem swój życiorys 15 razy w ciągu jednej doby. Siedział facet, który odbierał napisany przeze mnie życiorys, brał, wychodził, wchodził inny i mówił – pisz życiorys. I te życiorysy tak się pisało, a w każdym z nich był "Ponury". I w latach stalinowskich i potem. Ponury zawsze ze mną był i jest. A był to człowiek otoczony wielką charyzmą, który zawsze pamiętał o swoim żołnierzu. Czy pan sobie wyobraża, że myśmy go nie widzieli na koniu. To był oficer artylerii, syn chłopa, czyli przy koniu urodzony i wychowany. Konie były ale myśmy go na koniu nie widzieli przez tyle miesięcy. Szedł zawsze na piechotę jak my, szedł w szpicy, na końcu, on z nami rozmawiał.

Wątek "Ponurego", dowódcy Zgrupowania, jego charyzmy i oddania Polsce zaczyna dominować w rozmowie. Było jasne, że wzorce jak należy postępować młody “Halny” zabrał ze sobą z lasu i pielęgnował przez całe życie, mając za sobą osobowość i wzór wspaniałego nauczyciela.

Zbliża się zima, część żołnierzy wychodzi na meliny. Stoimy i czekamy na decyzję co robić. Jestem w obstawie domu we wsi Skoszyn. W domu ludzie z okręgu, konspiracji, sugerują by dać nam dokumenty, żeby jakoś się przechować. Słuchamy rozmów oficerów, delegatów z okręgu i słyszymy jak mówią – Panie komendancie, niech pan rozpuści to wojsko, każdy sobie jakoś tam da radę. Na wiosnę wszyscy się skrzykną i wszyscy się panu zjawią. A "Ponury" tego nie przyjmuje i twardo zmierza do tego żebyśmy byli organizacyjnie rozlokowani. Nie chciał zostawić nas swojemu losowi, tylko walczył żebyśmy organizacyjnie byli rozmieszczeni i zadbani. Wiemy że jego zdolnościom dowódczym zawdzięczamy to żeśmy przetrwali.

Wspomina historię żołnierza o pseudonimie “Sowa” - Ryszarda Gugały - która szczególnie utkwiła mu w pamięci, jako symbol tego właśnie przetrwania.

Późnym wieczorem, po obławie na Wykusie "Ponury" zbiera ochotników i mówi, że wracamy na Wykus. Dochodzimy późnym wieczorem na tak zwaną kropkę, czyli na polanę na Wykusie i "Ponury" krzyczy w lasy jak gdyby – Czy jest ktoś z moich żołnierzy? Nawołuje. Jest cisza, każdy jest zmaltretowany dzisiejsza obława i długim marszem a "Ponury" nawołuje. I nagle wyczołguje się gdzieś z krzaków człowiek, który przeleżał w jakimś przydrożnym bagnie wiele godzin. Jest ranny, całkowicie zmrożony, zgnębiony i nagle na głos "Ponurego" wyczołguje się z ukrycia, skrwawiony, w błocie.

Wiem, że nie mogę wyjść ze spotkania z “Halnym” bez pytania o Michniów, wieś dwukrotnie spaloną przez Niemców, a tak silnie związaną ze Zgrupowaniem AK Ponurego-Nurta, odległa zresztą zaledwie kilka kilometrów od mojego rodzinnego Skarżyska-Kamiennej. Opowieść o bolesnej historii zaczyna z nieukrywanym trudem. Jakby nagle to jemu trudniej było mówić.

Jako jeden z pierwszych z tej setki żołnierzy zebranych przez "Ponurego" na odsiecz, wchodziłem do Michniowa. Biegliśmy tam, zmordowani, właściwie nie wiedzieliśmy po co. Nieśliśmy wszystko co się dało ze sobą, całe nasze oporządzenie, myśląc, że to będzie jakaś wielka akcja, kiedy nas poderwano. W czasie tej drogi parogodzinnej wiedzieliśmy tylko, że Michniów się pali. Ale nie zdążyliśmy na czas/../ Jak zobaczyłem Michniów, to chociaż miałem krótkie włosy myślałem, że furażerka spadnie mi z głowy. Tak włosy miałem zjeżone na głowie, a skórę zupełnie ścierpniętą. To było niesamowite wrażenie spotkania z tą tragedią, z ludźmi spalonymi żywcem, z tym strasznym zapachem spalonych ciał. I ta setka ludzi czekała i wiedziała, że coś się musi stać. Co myślał wtedy "Ponury" i jak to przeżywał, to mogę sobie tylko wyobrazić /../. I myślę, że szukał jakiegoś wyjścia. Może czuł się odpowiedzialny za to, co się stało. Trudno to powiedzieć. A wtedy była to największa tragedia dowódcy, którego najbliższe zaplecze ludzkie, materialne, łącznikowe,  pochodziło z Michniowa. Dużo żołnierzy "Ponurego" było z Michniowa. Musiał to straszliwie przeżywać. Widzieliśmy tylko z daleka jak żołnierze prowadzą gorączkowe rozmowy, narady.

Chwilę później z nieco mniejszym napięciem opowiada o akcji przeprowadzonej przez "Ponurego" w odwet za spaloną wieś. Podczas tej właśnie opowieści nieświadomie mówi o sobie więcej niż kiedykolwiek wcześniej podczas naszego spotkania. Mówiąc o akcji dywersyjnej na pociąg, otwiera drzwi do poznania go od bardziej prywatnej strony.

Była to wielka tragedia, ale była to także tragedia naszego zachowania. Przecież tam zostali wybici wszyscy Niemcy. Nie mówiło się ani o płci, ani o latach. Wszystko to co było w Nur Für Deutsche, padło. I muszę powiedzieć, że mówimy o tym ze wstydem. Dlatego że było to takie samo jak niemieckie barbarzyństwo. To znaczy tak jak Niemcy barbarzyńsko postępowali. Ale wtedy trudno było chyba inaczej. Pamiętam sytuację gdzie ludzie sczepieni ze sobą wypadli z wagonu, niemiecki żołnierz i partyzant. Prawdopodobnie nie trafili się strzelając i chwycili się za gardła, wypadając z pociągu przez otwarte drzwi. Chcę panu powiedzieć jaka była zajadłość nas, żołnierzy atakujących. I wiem, że nie było wtedy proszenia, nikomu nie darowano życia. Ale to trudno się dziwić po tragedii w Michniowie. Później, jak wiemy już z przekazu historycznego, Niemcy więcej już w Kielecczyźnie takich pacyfikacji nie zrobili. To okrucieństwo niemieckie jakie tam się stało, że dzieci wystrzelano, że spalono ludzi, już się nie powtórzyło po lipcu 1943 roku/../. Nie jest wykluczone ze ten odwet za Michniów przyczynił się do tego.

Słuchając “Halnego” wiem, że jest jedynym żyjącym świadkiem wykonania wyroku przez Armię Krajową na Jerzym Wojnarowskim, pseudonim “Motor”, który był przyjacielem "Ponurego" z czasów odbicia więźniów w Pińsku, a który później okazał się konfidentem Gestapo. Niewielu osobom udało się  wysłuchać opowieści o tym zdarzeniu bezpośrednio od uczestnika wydarzeń. Mam szczególny przywilej, bo pytając o “Motora” wiedziałem, że dotykam bolesnej skądinąd historii konfidenta odpowiedzialnego nie tylko za wszystkie obławy niemieckie przeprowadzone na oddział "Ponurego" w Górach Świętokrzyskich, ale także za spalenie wsi Michniów i śmierć znacznej ilości żołnierzy AK-owskiego podziemia, w tym bliskich przyjaciół Rachtana. “Halny” ma doskonałą pamięć, jakby to o czym mówił wydarzyło się niedawno. Mówi spokojnie, a ja przyglądam mu się ze starannie ukrywanym podziwem.

Jest koniec stycznia, jesteśmy pod bezpośrednim dowództwem "Nurta", jest mój dowódca "Szort", z każdego oddziału jest nas po kilkunastu, kilkudziesięciu. Stoimy na kwaterze w Milejowicach, pod Witosławską Górą w Pasmie Jeleniowskim Gór Świętokrzyskich. Jest rano, roznosi się wieść wśród naszych od kwatery go kwatery, ktoś wpada, przyjechał "Motor", przywiózł papierosy, masło, zawsze jak przyjeżdżał, to coś nam tam dostarczał. Minął dzień, pod wieczór przychodzi na kwaterę, w której był łącznik od "Nurta" i mówi: – Halny, masz wziąć drugiego żołnierza, sznury i przyjść na kwaterę. Byliśmy trochę zdziwieni, ale cóż, wzięliśmy od gospodarza jakieś sznury i meldujemy się. Wchodzimy, chata jest zupełnie pusta, gospodarzy nie ma ani żadnych łączników, wchodzimy z ganku do kuchni. Tu wychodzi do nas Nurt, zgina rękę w łokciu i mówi: – Chłopaki, mamy takiego ptaka. Wyjmuje z kabury swojego kolta, odbezpiecza go, trzyma z tylu a drugą ręką otwiera drzwi i wchodzi do pokoju. My obydwaj za nim, wchodzimy do pokoju, jest stół, świeci się lampa naftowa, na stole resztki jedzenia. Tylem do nas przy stole siedzi "Motor", którego naturalnie wszyscy znamy I rozpoznajemy, naprzeciw niego siedzi mój "Szort", obok adiutant Leszek Antoniewicz, a z drugiej strony "Szorta" siedzi młody, nieznany nam człowiek. Więc jesteśmy absolutnie przekonani, że to ten ktoś, bo pozostałych wszystkich znamy. "Nurt", idący wolno od drzwi, my za nim. Podchodzi, stuka "Motora" w ramię i mówi: – Jurek, jesteś aresztowany. Ten się odwraca, siedząc na krześle i mówi: – Zygmunt, czyś ty zwariował? A panowie oficerowie, czyli "Szort" i "Leszek" wstają też i też każdy z nich, jak to się mówi, gnata w ręku trzyma i Leszek do niego: – Ręce do góry! Pamiętam to jak dziś, scena jak w filmie. "Motor" podnosi się z krzesła, ręce podnosi do góry i mówi: – Leszek, Jurek, czy wyście zwariowali? Nurt do mnie powiedział: – Związać go! Staliśmy osłupiali, ale przecież rozkaz jest rozkaz/../ "Motor na zarzuty o współpracy z Gestapo odpowiada: – Ja, z "Ponurym", Krzyż Walecznych. To trwa kilka minut/../ Ale się załamuje i wie że jest rozpracowany/../ Wyrok był ostateczny.  Wyprowadziliśmy go z domu idąc drogą na przełęcz Witosławską, doszliśmy na skraj lasu. "Szort" strzelił z Visa. Pochowany został na środku polnej drogi prowadzącej do lasu.

Przywilej spotkań i przygoda z “Halnym” trwała nieustannie przez lata. Emigrant z dwudziestopięcioletnim stażem bardzo często wraca do przyjaciół, znajomych i dobrych nauczycieli pozostawionych w kraju. Przyjeżdżałem wiec czy dzwoniłem do niego w każde święta. – Witam szanownego pana Zdzisława, mówił Jarek z Kanady, przywitałem go jak zawsze, także w ostatnie święta. Chwila ciszy w słuchawce. – Jareczku, z jakiej ty Kanady? - Ty ze Skarżyska jesteś i nic tego nie zmieni, przywitał mnie nieco zmęczonym, ale zawsze ciepłym głosem. – Kiedy wracasz na stale do Polski? Tym pytaniem zaczynał każdą naszą rozmowę. Po latach zabraknie tego poczucia humoru i ciepłej powierzchowności, którą zachował do końca.

Zdzisław Rachtan, “Halny”, był “własnością” wszystkich. Od znaczących organizacji kombatanckich, czy harcerzy przyjeżdżających każdego roku w czerwcu na polanę na Wykusie, do przyjaciół, czy choćby tylko tych zafascynowanych jego życiorysem i życiorysami jemu podobnych. Był ostatnim żyjącym oficerem Zgrupowań Partyzanckich Ponury-Nurt w Górach Świętokrzyskich. Jego odejście oznacza koniec epoki w której historyczna narracja i wiedza pochodzą bezpośrednio od uczestnika wydarzeń i naocznego świadka.

Odszedł nauczyciel dający wzorce, jak myśleć o Polsce i jak postępować. Był i pozostanie inspiracją, niezależnie od tego, że odszedł na wieczną wartę.

 

 

 

 

------------------------------------------------------------------

------------------------------------------------------------------

Do nabycia w naszym sklepie wSklepiku.pl!

"Wielka Księga Patriotów Polskich"

Bogato ilustrowana (350 ilustracji) monumentalna Księga prezentuje aż 500 postaci ujętych w 430 biogramach, napisanych żywo i porywająco w formie literackiej.Ukazuje sylwetki największych Polaków na przestrzeni ponad tysiąca lat, od czasów Chrztu Polski w 966 r. aż do trudnych chwil Ojczyzny w połowie 2013 r.

Wielka Księga Patriotów Polskich

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.