Nie milkną echa debaty, która odbyła się w zeszłym tygodniu w Sejmie przed głosowaniem nad wotum nieufności dla ministra Arłukowicza. Rząd "swojaka" uratował, ale to nie koniec dyskusji nad opłakanym stanem polskiej służby zdrowia. Napisano już wiele mocnych słów, grzmieli też politycy. Jednak to zwykli Polacy, na co dzień korzystający - o, przepraszam, próbujący skorzystać, z przysługującej im opieki, najbardziej odczuwają skutki medycznego bałaganu, który nas otacza.
Nie da się zaprzeczyć, że największym problemem są kolejki. A te są wszędzie - do specjalistów, do internistów, ale także na SOR-ach. To już zakrawa o ironię, gdy pacjent chcący uzyskać NAGŁĄ pomoc siedzi i pokornie czeka kilka godzin w grupie podobnych mu "przypadków".
Jak tragikomicznie wygląda napis "emergency" na drzwiach do oddziału ratunkowego, gdy na pierwszy kontakt z lekarzem czeka się tam nawet 6-7h. Siedzą tam ludzie głodni, zziębnięci, zmęczeni - a także cierpiący, bo w Polsce do szpitala chodzi się już w ostateczności. To nie tylko nie pomaga, ale wręcz szkodzi. Przecież to nieludzkie.
Można się pokusić o stwierdzenie, że w Polsce panuje zasada "masz szczęście - doczekasz - przeżyjesz". Okrutne, acz prawdziwe.
To może być zaskakujące dla tych, którzy łudzą się, że żyjemy w cywilizowanym kraju. Przecież jednym z przejawów cywilizacji był rozwój i poszerzenie dostępu do opieki medycznej dla zwykłych ludzi. Nie zaprzeczam, że medycyna sama w sobie się w Polsce rozwija. Świadczą o tym chociażby takie sukcesy jak przeszczep twarzy. Tylko coraz mniej osób może z tych innowacji skorzystać. Ba, coraz mniej może skorzystać z podstawowych usług.
W Sejmie premier Donald Tusk próbował wmówić Polakom, że na Zachodzie Europy też są kolejki - mniejsze, ale są. Przecież to mijanie się z prawdą szerokim łukiem. Tak się składa, że znam mnóstwo osób, które wyemigrowały za granicę i tam korzystają z opieki zdrowotnej. Niemcy, Holandia, Wielka Brytania... Pechowo dla premiera mają one zupełnie inne odczucia niż szef rządu. Kolejek tam praktycznie nie ma, a lekarze są milsi...
Może patrząc na pozostałe wady polskiej służby zdrowia, zachowanie lekarzy to błahostka. Jednak, moim zdaniem, ta błahostka potwierdza jedno - teraz to nie lekarz leczy pacjenta, a urzędnik zajmuje się przypadkiem.
Nie oceniam i nie krytykuję ogółu lekarzy - na pewno są przypadki zaangażowanych specjalistów z powołania. Niestety z takimi nie dane było mi się ostatnio spotkać. Poza tym, nie ukrywajmy, każdy wolałby być przyjmowany w miłej atmosferze zamiast zostać rzuconym jak produkt na taśmie.
To pokazuje, że polska służba zdrowia jest przeżarta chorobą od podszewki. Nieważne jak głośno premier będzie zapewniał, że "daje trzy miesiące" na rozwiązania, tak na uzdrowienie opieki medycznej potrzeba lat. Przypomnijmy ile już Platforma Obywatelska rządzi w Polsce - w tym roku minie siedem lat. A zamiast lepszej opieki medycznej, zapaść w służbie zdrowia się pogłębia. Uratowanie Arłukowicza nie zmieni nic na lepsze. Będzie albo gorzej, albo będzie trwała stagnacja tej beznadziei. Ważne, że towarzysz Bartek uratowany - powtarzają działacze PO. Jest to odzwierciedlenie jak o Polakach myśli ten rząd - a nie myśli wcale. Byle sobie, dla siebie, dla swoich. Spora część Polaków już to zauważa - ciekawe czy przed wyborami oczy tworzą się także pozostałym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/184429-w-polskiej-sluzbie-zdrowia-panuje-zasada-masz-szczescie-doczekasz-przezyjesz-okrutne-acz-prawdziwe
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.