Debata na wszystkie tematy tak się zrytualizowała, że kto by tam zauważył artykuł Kazimierza Bema (przedstawianego jako pastor kalwiński pracujący w USA) oraz Jarosława Makowskiego. Ten ostatni jest szefem Instytutu Obywatelskiego, czyli oficjalnego think tanku PO, importowanym przez tę centroprawicową ponoć partię z… Krytyki Politycznej. Tytuł artykułu „Księża, dość gadania głupot”.
A jednak warto go zauważyć z paru powodów. Czytuję regularnie publikacje tego publicystycznego duetu. Są konsekwentni, np. w przekonywaniu nas, że legalizacja małżeństw jednopłciowych to wybór jedyny i nawet konserwatywny (przywołują tu niezmiennie przykład stanowiska Camerona). Niemniej jak do tej pory ani para Bem-Makowski, ani sam Makowski (którego tekst krytykujący Jarosława Kaczyńskiego, ukazał się równolegle w „Rzeczpospolitej”) nie epatowali przynajmniej brutalnym językiem.
Można by zmianę złożyć na karb ogólnej polaryzacji i tabloidyzacji mediów, który dotyka po trosze nas wszystkich. Zmienia czasem szacownych profesorów w blogerskich chuliganów, którzy jak komuś nie ubliżą, czują się nieswojo. A co sobie będą żałować? Ja też zresztą używam dziś mocniejszych słów niż parę lat temu.
Niemniej tu nie chodzi tylko o słowa. Artykuł jest nafaszerowany wezwaniami do swoistej akcji bezpośredniej. To także coś nowego, nawet jak na standardy „Gazety Wyborczej”.
Katoliccy wierni mają – na wezwanie pastora i lewicowca, którego relacje z Kościołem są nam nieznane - przerywać duchownym „głupie” kazania, albo wychodzić ze świątyni. Przy czym kryterium owej „głupoty” jest bardzo dowolne. Poza jedną opowieścią znaną z trzeciej ręki, o tym, że jakiś ksiądz atakował Jerzego Owsiaka, jako główny problem wskazywany jest fakt poruszania w kościołach tematu gender. Pojawiają się też sugestie, że księża niepotrzebnie wypowiadają się o polityce, zwłaszcza o Smoleńsku.
Całość w tonie przykrym, agresywnym, prawie knajackim. Seminaria dla duchownych są nazywane „technikami duchowlanymi”, a sformułowanie „księża gadają głupoty” pojawia się z dziesięć razy. Jak przystało zresztą na tekst iście rewolucyjny.
Na początku zapewne za sprawą pastora Bema jako pozytywny przywoływany jest przykład angielskiej niewiasty, która w roku 1637 zwymyślała duchownego anglikańskiego słowami „niech ci diabeł ześle kolkę, klecho”. Naprawdę to dobry wzorzec na dzisiejsze czasy? Autorzy przemilczają jednak przed czytelnikami, że był to w istocie fragment wojny między dwoma wyznaniami. Bunt owej kobiety nie dotyczył bynajmniej „gadania głupot”, a kwestionowania mszy anglikańskiej (podobnej do katolickiej) przez prezbiteriankę.
Problem polegał na tym, że anglikanizm był wtedy w Anglii wyznaniem panującym. Nie można było np. otrzymać urzędu nie przyjmując w tym kościele raz na jakiś czas komunii. Do Kościoła Katolickiego chodzi się dziś dobrowolnie. Ma on być może swoje problemy, ale dlaczego mają je załatwiać wedle swego widzimisię przedstawiciel innego wyznania do spółki z Krytyką Polityczną? Dalibóg nie wiem.
Jeśli traktować przykład Jenny Geddes serio, jest to wezwanie do założenia sobie oddzielnego wyznania. Ale autorzy tego wprost nie mówią, przez co ich tekst jest pęknięty i niejasny. Oni chcą po prostu żeby się działo. Żeby ludzie wzięli sprawy w swoje ręce. Gdy na uczelni ktoś nie pozwala mówić profesor Środzie (przecież komuś może się wydawać, że mówi głupoty), to skandal i pogwałcenie wolności. Tu ideałem staje się przerywanie i wymyślanie. Księdzu na jego własnym terenie.
Pikanterii dodaje fakt umocowania Makowskiego w strukturach partii rządzącej. Zawsze oponowałem przeciw nonsensownemu stereotypowi Tuska jako krwawego antyklerykała. Jest on lawirantem, ale pod jego rządami Kościół nie doznał jak na razie poważnych krzywd, choć prawicy wygodnie jest głosić co innego. Niemniej delikatnie, kroczek po kroczku, Tusk przesuwa zarazem swój obóz w lewo.
W tym czasie, kiedy Makowski bryluje, wiceminister sprawiedliwości konserwatysta Michał Królikowski ma kłopoty, choćby z powodu wspólnej książki z arcybiskupem Hoserem. Andrzej Halicki zarzuca mu „sprzeniewierzenie się myśleniu Platformy”. To jakie jest to myślenie? Zakrzyczeć księdza? Zrobić w kościele bydło? Na ile miarodajny jest dla myślenia Platformy pan Makowski?
Na koniec uwaga merytoryczna. Zapewne Kościół ma czasem kłopot z kazaniami pustymi, nudnymi, a pewnie i niemądrymi, choć nie wiem, ile razy w ostatnim czasie panowie Bem i Makowski mieli okazję ich słuchać. Do ilu polskich świątyń zajrzeli?
Zapewne jest też otwartym pytanie, czy księżą powinni ingerować w bieżącą politykę, choć mam wrażenie, że kiedy robią to po linii bliższej lewicy są za to chwaleni. W roku 1964 tłum pastorów ale i księży katolickich zaangażował się w USA w obronę ustawy gwarantującej Murzynom prawa obywatelskie. Pewien senator z Południa porównał to wtedy do inkwizycji, za to lewica klaskała. Mam wrażenie, że nie o standard tu chodzi, a o oczekiwanie aby z ambon padały słowa, z którymi zgodzi się i pastor Bem i redaktor Makowski.
Skądinąd moje doświadczenie jest takie, że polski Kościół jest z reguły w takich wypowiedziach bardziej niż ostrożny. Ale to nie wystarczy, trzeba go zachęcić do autocenzury absolutnej. Skoro panowie Bem i Makowski są zachwyceniu naukowo-ideologią zwaną gender, księża mają się gryźć w język, gdy zechcą o niej powiedzieć coś krytycznego. Bo to akurat jak najbardziej wchodzi w obręb zainteresowań Kościoła. – Interesujcie się księża, gadajcie biskupi, byle konstruktywnie. Po linii i na bazie.
Wolę żeby księża mówili co im dyktuje nauka ich instytucji i własne sumienie (a to prawo jest obciążone naturalnie ryzykiem błędu) niż żeby agendę układał im kto inny. Zupełnie obcy duchowi jakkolwiek pojmowanego katolicyzmu.
Przyznam na koniec, że kiedy kolejne osoby uczestniczące w debacie ulegają pokusie intelektualnego prostactwa jest mi po prostu smutno. Bo Kościół to przetrwa, tego jest pewien.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/182832-szef-think-tanku-po-namawia-zeby-przerywac-w-kosciolach-ksiezom-do-spolki-z-kalwinskim-pastorem-probuja-nam-ustawiac-kosciol-zalosne