Kto miał jeszcze jakieś wątpliwości, już ich mieć nie powinien: Polska będzie wkrótce krajem mlekiem i miodem płynącym. Kto tego dokona? To jasne, nikt inny, tylko najzdolniejsza i najbardziej skuteczna Platforma Obywatelska, z najlepszym w naszych dziejach premierem Donaldem Tuskiem na czele. Oto jedynie słuszny wniosek, który wynika z konferencji prasowej szefa naszego rządu.
W składaniu obietnic i robieniu wokół nich medialnego szumu Tusk nie ma sobie równych. Skonfrontowany z zarzutami reformatorskiego nieróbstwa, które wytoczyły pod koniec jego pierwszej kadencji nawet tak przychylne mu niemieckie gazety, swą ostatnią kampanię wyborczą oparł był na zapowiedziach manny z unijnego nieba. Żadnych pomysłów na pobudzanie rozwoju gospodarczego, który topniał, na walkę z bezrobociem, które rosło, czy choćby na uleczenie schorowanej służby zdrowia.
„Pieniądze z unii” - te magiczne słowa zapewniły Tuskowi urzędowanie przy biurku prezesa Rady Ministrów przez kolejną kadencję. „Dostaniemy więcej niż się spodziewaliśmy”, huknęły rozentuzjazmowane media po dopięciu w Brukseli budżetu UE. „441 miliardów złotych!”, zachłysnął się „Fakt”, „Gazeta Wyborcza” i rozpromieniony Piotr Kraśko w „Wiadomościach”. Słowo „sukces” odmieniano przez wszystkie przypadki, nie ważne, że była to bujda na resorach, ważne, że przyćmiła lata bezczynności, afery i skandale związane ze spółką z ograniczoną odpowiedzialnością pod nazwą PO-PSL.
Czapki z głów, był to propagandowy majstersztyk. Jak słusznie założono, przeciętny Kowalski nie dochodził, że od magicznej sumy 441 mld z unijnej kasy należało odjąć 125 mld składek, które Polska do niej wpłaciła. Któż dociekał, że rzekome „4,5 mliardów euro więcej”, które Tusk „wywalczył” w nowym budżecie UE w porównaniu do poprzedniego, to w rzeczywistości mniej, gdyż nie zrekompensowały nawet połowy straty wnikającej z inflacji (jej średnia wynosiła we wspólnocie ponad 2 proc. rocznie). „Polska stała się największym beneficjentem” unijnego budżetu, miało utrwalić się w społecznej świadomości, choć wcale nim nie była i nie jest: w eksponowanych zestawieniach wzięto pod uwagę wyłącznie sumy przyznane tzw. netto-biorcom, a ponieważ Polska jest w tej grupie największym krajem, siłą rzeczy otrzymuje najwięcej pieniędzy. Jednak w przeliczeniu „na głowę”, największymi beneficjentami zostały kolejno: Węgry, Litwa, Grecja i Łotwa. Nasz kraj zajmuje dopiero piąte miejsce. Przy procentowym uwzględnieniu dopłat w stosunku do wydajności gospodarek, Polska zajęła wśród biorców czwarte miejsce, po Węgrzech, Litwie i Łotwie…
Dziś mamy powtórkę z rozgrywki: tu skrzypi, tam trzeszczy, kilku szefów resortów trzeba było zastąpić nowymi, więc premier sięgnął po sprawdzony środek do podbicia własnych notowań i całej PO: przyrzeczenia. Tym razem obiecał, a jakże, na szeroko rozpropagowanej konferencji, że dzięki unijnym pieniądzom, już za osiem lat Polska będzie należała do dwudziestki najbogatszych państw świata. A najpóźniej za trzy lata będziemy mięli więcej autostrad niż np. w Wielkiej Brytanii, więc pewnie nasi emigranci zaczną masowo wracać do kraju, tym bardziej, że premier David Cameron nie chce im płacić dodatków na dzieci zamieszkałe w Polsce, i w ogóle żałuje, że otworzył wcześniej granice dla miliona naszych bezrobotnych.
Czego jak czego, ale fantazji Tuskowi nie brakuje. A i pamięć ma świetną. Co prawda nie powtórzył komunistycznego sloganu z czasów Edwarda Gierka, „by Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”, lecz obiecał wszem wobec wydobycie 1,5 mln Polaków z ubóstwa, a wszystkim polskim rodzinom cywilizacyjny skok i życie w dobrobycie. Dzięki unijnym przelewom, najbardziej zapuszczone regiony na naszej „zielonej wyspie” przekształcą się niebawem w kwitnące krajobrazy. Pod jednym wszakże warunkiem w domyśle: że Polacy umożliwią Tuskowi i jego Platformie rządzenie przez kolejne kadencje.
Lotny, bezimienny komentator „GW” domyślił się, o co chodzi i natychmiast skomentował na portalu gazety:
„Opozycja może krytykować unijne plany rządu. Ale w tej rozgrywce to premier Tusk trzyma wszystkie karty. Od tego, czy Platformie uda się zmienić abstrakcyjne kwoty w spójną kampanijną opowieść może zależeć wynik wyborów do PE i samorządowych”.
„GW” nie wypadało wspomnieć, że od tego zależy również ewentualna synekura Tuska w Brukseli. Jak ujął oględnie:
Przekaz rządu był prosty: będziemy inwestować w ludzi, nie tylko w infrastrukturę. To może być przekaz, który zapewni PO zwycięstwo.
No, być może, zakładając, że polskie społeczeństwo po raz „enty” da się nabrać na bajanie premiera. Oczywiście, z jego ust nie padło ani jedno słowo np. o wielkim i ciągle rosnącym zadłużeniu polskich miast i miasteczek, ani skąd wezmą pieniądze na udział własny, który warunkuje przyznanie unijnych środków. Obiecywać można wszystko, tym bardziej, że w 2020r. Tusk najpewniej nie będzie już szefem rządu, a poza tym, gdy coś po drodze nie wyjdzie, zawsze można zrzucić winę na „nieprzewidziane okoliczności”, jak wcześniej na eurokryzys, na destruktywną opozycję czy na ludzi, którzy będąpo nim sprawowali władzę…
Jak mawiał Bernard Baruch, autor pojęcia „zimnej wojny”, doradca polityczny trzech prezydentów USA, ekspert gospodarki i gracz giełdowy, nazywany „królem Wall Street”:
„Strzeż się ludzi składających obietnice“.
Kto chce, niech wierzy Baruchowi, kto chce - premierowi i jego medialnym kauzyperdom. Która to już z rzędu obietnica? Nikt nie zliczy. W tym kontekście i ja obiecuję publicznie: jeśli Tusk spełni swe zobowiązania, przejdę na kolanach wokół Pałacu Kultury i wstąpię do Platformy Obywatelskiej…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/182711-piotr-cywinski-dla-wpolitycepl-gruszki-na-wierzbie-jesli-tusk-spelni-swe-zobowiazania-przejde-na-kolanach-wokol-palacu-kultury-i-wstapie-do-platformy-obywatelskiej
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.