Według sondażu, którego wyniki właśnie opublikował Reuter, 77% czyli aż ¾ Brytyjczyków, opowiedziało się za ograniczeniem imigracji. Dla mieszkających na Wyspach nie jest to żadna niespodzianka, bo problem nabrzmiewał od lat i media informowały o tym regularnie i na bieżąco. Ostatnio - w kontekście otwarcia rynku pracy 1 stycznia b. roku dla Bułgarów i Rumunów.
Kilka dni temu brytyjskie lewicowe media, w tym BBC, nasładzały się obrazami z londyńskiego Heathrow, gdzie 1 stycznia wylądował pierwszy samolot z Bukaresztu, a pośród pasażerów podobno tylko jedna osoba przybyła na Wyspy po raz pierwszy. Dziennikarze relacjonowali z triumfem: ”Konserwatyści znowu popełnili błąd w wyliczeniach. Ich polityka emigracyjna jest błędna! Zamiast oczekiwanego tłumu >>nowych Rumunów<<, tylko jedna osoba nie gościła przedtem na Wyspach”. Taktycznie przemilczając, że w Wielkiej Brytanii już znajduje się ok. 140 tys. przybyszów z Bałkanów, pracujących na czarno, że liczba pasażerów wynosiła 187 osób, i słowem nie wspominając o zawartości samolotów z Bukaresztu jutro czy za tydzień. Identyczny manewr wykonał „Independent”, wysyłając swego reportera pierwszym noworocznym autokarem z Bukaresztu na londyńską Victoria Coach Station.
W polskich mediach widać nutę zdumienia zdecydowanymi poczynaniami premiera Camerona, a przecież podstawy swojej antyimigranckiej polityki ogłosił w swoim manifeście wyborczym już 4 lata temu. „Zamierzamy przywrócić porządek w naszym systemie imigracyjnym w taki sposób, aby obniżyć kwoty przybyszów z kilkuset tysięcy – jak to się działo za rządów Labour Party – do kilkudziesięciu tysięcy rocznie. Obniżyć kwoty, zreformować system wiz studenckich, aby zlikwidować >>bogus students<<, oraz zmienić zasady wiz rodzinnych. Nasza gospodarka znowu musi stanąć na nogi, a granice muszą być znów bezpieczne”. Przypomnijmy, że konserwatyści zastali brytyjską gospodarkę już w okresie kryzysu, dodatkowo osłabioną 13-letnią polityka rozdawnictwa pieniędzy przez laburzystów. Rozbudowany system welfare state pozostawił np. ponad 2 mln rodzin, gdzie już drugie pokolenie pozostawało na garnuszku państwa, ponad 1 mln singielek, które z rodzenia kolejnych dzieci uczyniło sobie intratny zawód, a na imigrantów – zwłaszcza przybyszów z byłego Imperium oraz innych krajów rozwijających się – czekał szczodry system zasiłków socjalnych - social, child, housing benefits - bezpłatna edukacja i służba zdrowia, fundusze na integrację, kolejne na zachowanie tożsamości kulturowej, pakistańskiej czy etiopskiej, system grantów w dobrych szkołach i w uniwersytetach, „punkty za pochodzenie” dla kolorowych twórców, patrz: filmowcy Gurindar Chandra, Asif Kapania, Mira Nair i wielu innych.
Korzystna, zwłaszcza dla przybyszów spoza Europy, brytyjska polityka multi – culti i system zasiłków tak szczodry, że imigranci, którzy dotarli już do Francji, utworzyli gigantyczne koczowisko pod Calais, aby za kolejną próbą dostać się na Wyspy. W Wielkiej Brytanii było ich coraz więcej: cechy typowe, to wysoka dzietność, brak kwalifikacji zawodowych, brak znajomości języka. Z tym wszystkim stanowili coraz poważniejsze obciążenie dla budżetu państwa. Stawali się coraz bardziej widoczni: w szpitalach – lekarze, pielęgniarki – to już kadra kwalifikowana, zwykle z państw członkowskich Unii, bo brytyjscy medycy masowo wyjeżdżają do Stanów, Kanady, do Hong Kongu czy Singapuru, gdzie lepsze warunki płacowe. Wydziały pomocy społecznej, miasta, dzielnicy – pękają w szwach, słychać języki z całego świata, istna wieża Babel. Całe dzielnice wielkich miast zmieniły swój dawny charakter: londyński East End, kiedyś irlandzki, potem żydowski, dziś to „Little Bangladesh”. W osiedlach councilowskich – głównie Londynu i miast Midlandów – zupełnie niepenetrowalnych dla brytyjskich służb porządkowych, rządzi prawo szariatu, wciąż słychać o zbrodniach honoru, regularne dostawy żon z Pakistanu, tureckie gangi, niemal jawna rekrutacja bojowników Allaha, dziś głównie do Syrii i Afryki Wschodniej. I to jest rzeczywistość, z jaką styka się mieszkaniec Wysp na co dzień! Te 77% poparcia dla anty-imigracyjnych reform Camerona nie wzięło się z powietrza.
Jednak przez pierwsze półtora roku premier, autor „nowoczesnego współczującego konserwatyzmu”, który stał za inicjatywą podwyższenia pułapu pomocy dla krajów rozwijających się do obecnego 0.56 PKB, nie zrobił nic, żeby swoje reformy wprowadzić w życie. Zdawał sobie sprawę z kilku akceleratorów: fatalnej reputacji Partii Konserwatywnej /”that nasty party”/ w mediach lewicowo-liberalnych. Znaczącej obecności grupy modernistów we własnym gabinecie, w partii w ogóle, do której zresztą sam należy. UKIP stanowił jeszcze partyjkę marginalną, pozamainstreamową, naznaczoną stygmatem populizmu, i nikomu się nie śniło, że w wyborach samorządowych 2013 roku zdobędzie niemal 1 na 4 mandaty. I dopiero English Riots, słynne zamieszki w 2011 roku, zadyszka systemu socjalnego, służby zdrowia i szkolnictwa, a także zaszlachtowanie w biały dzień brytyjskiego żołnierza przez islamskiego terrorystę i groźne pomruki dochodzące z meczetów i muzułmańskich „centrów kulturalnych”, które zachwiały poczuciem bezpieczeństwa publicznego, przyniosły Cameronowi społeczne wsparcie dla jego reform.
Przede wszystkim zastosowano metodę „cappingu”, i zredukowano liczbę przybyszów z 250 tys. za czasów Gordona Browna i Partii Pracy, do 100 tys. rocznie. Już nastąpiły cięcia zasiłków w segmencie młodych do 25 roku życia oraz dużych rodzin na socjalu. Już wprowadzono „podatek sypialniany”, który jest w istocie odebraniem zdemoralizowanym bezrobotnym nieuprawnionych przywilejów. Choć te redukcje dotyczą głównie Brytyjczyków i imigrantów spoza Europy. Ostatnio pojawiły się propozycje cięć wymierzone przeciw przybyszom z krajów Unii, Polakom z uwagi na liczebność i przedsiębiorczość, i Rumunom i Bułgarom, z lęku o „the Balkan tsunami”. Bo wprawdzie Comunities and Local Government Department sugerował, że z Bałkanów przybędzie nie więcej niż ok. 13 tys. ludzi, ale konserwatywny minister ds. samorządów lokalnych Eric Pickles powiedział, że – po doświadczeniach statystycznych z Polakami – nie ma zaufania do tych szacunków, i ufa raczej Migration Watch UK, które twierdzi, że przez najbliższych 5 lat na Wyspy może przybyć nawet 250 tys. kandydatów do zasiłków. Debatuje się nad projektem by imigranci, którzy dotąd mieli priorytetowy dostęp do coucilowskich mieszkań czy domów, byli trzymani od 2 do 5 lat z daleka od tej listy. Cameron wspomniał nawet o tzw. national guide czyli krajowych wytycznych. A kilka dni temu w wywiadzie dla BBC premier opowiedział się za pozbawieniem pracujących w Wielkiej Brytanii imigrantów z krajów Unii, dodatków na dzieci, jeśli przebywają w krajach pochodzenia rodziców. Z zasiłku tego korzysta ok. 24 tys. rodzin, posiadających ok. 40 tys. dzieci, z czego 2/3 to dzieci polskie. Oczywiście, wszystkie te zmiany wymagają specjalnych porozumień międzypaństwowych, zdarza się, że modyfikacji traktatów, które Wielka Brytania będzie chciała wprowadzić przed rokiem 2017 czyli przed referendum w sprawie ewentualnego opuszczenia Unii Europejskiej.
Dziś szybkości w realizowaniu nowej polityki anty-imigracyjnej mogłaby Davidowi Cameronowi pogratulować sama Margaret Thatcher. Zwłaszcza, że wszystkie te reformy doskonale mieszczą się w formule tradycyjnego, bynajmniej nie „nowoczesnego, współczującego”, konserwatyzmu. Zgodne są z planami demontażu państwa opiekuńczego, ale także liberalnego. „Chcę skończyć z kulturą >>coś za nic<<!” powtarza wciąż Cameron. Przyciskany do muru przez kryzys i popędzany przez UKIP, premier Wielkiej Brytanii pospiesznie wprowadza w życie reformy, od lat oczekiwane przez jego elektorat. Bo już niedługo, do 6 maja 2015 roku, jego „prime minister’s performance”, „osiągnięcia kadencji” zostaną rozliczone przy urnach wyborczych. I wtedy się okaże czy konserwatyści pozostaną przy władzy na drugą kadencję.
Komentarz ukazał się na portalu SDP.PL
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/182589-wielka-brytania-reformy-nabieraja-tempa-dzis-szybkosci-w-realizowaniu-nowej-polityki-anty-imigracyjnej-moglaby-davidowi-cameronowi-pogratulowac-sama-margaret-thatcher