"Pustkowie Smauga" zapchane efektami specjalnymi z baśni zmienia się w film akcji. Tylko czy na pewno o to chodzi w Tolkienie?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. filmweb.pl
fot. filmweb.pl

Niestety stało się to czego obawiałam się najbardziej. Peter Jackson decydując się zrobić ponad ośmiogodzinną trylogię ze skromnej objętościowo historii Bilba Bagginsa musiał ją rozbudować, żeby nie powiedzieć - "rozdąć". I nie uniknął przy tym kontrowersyjnych zabiegów scenariuszowych i pustego efekciarstwa.

"Hobbit" Tolkiena nie jest jeszcze tak monumentalną historią o walce dobra ze złem o panowanie nad całym światem, jaką stał się późniejszy Władca Pierścieni. To zaledwie prolog historii Froda i Pierścienia Władzy. Baśń, w której rubaszny humor, odrobina groteski i lekki ton narracji równoważą elementy poważniejsze. Po prostu nic tu nie jest z dużej litery. Ani magia, ani elfy które nie są prastarym ludem, pierwszymi mieszkańcami ziemi i naturalnymi obrońcami Dobra, a zaledwie leśnym plemieniem tyleż walecznym co zadufanym w sobie, złośliwym i samolubnym. Nawet Gandalf nie jest jeszcze potężnym magiem, a jedynie zabawnym i dość kapryśnym czarodziejem. Niewiele różniącym się od całkiem już groteskowego Radagasta.

Ale jest to opowieść płynąca wartko, spójna i barwna.

Tymczasem w interpretacji Jacksona – zwłaszcza w drugiej części, czyli w "Pustkowiu Smauga" – gdzieś ten lekki ton ginie. Na rzecz monumentalnych scen z Gandalfem i Sauronem jednej strony i efektownych, (choć momentami tylko efekciarskich) scen kaskaderskich w komputerowej scenerii – z drugiej.

Sama scenografia jest zresztą bez zarzutu. Wnętrze Samotnej Góry, siedzibą Leśnych Elfów, Mroczna Puszcza – są jakby żywcem wyjęte ze stron powieści.

Drapieżne pająki, leśne elfy, nawet groźny Beorn –  bardzo sugestywne. Trudno zarzucić cokolwiek także głównym aktorom. Bilbo w tych scenach, które dane mu było zagrać- jest wciąż sympatycznym hobbitem, który wszakże odnajduje w sobie coraz więcej cech bohatera. Thorin - im bliżej góry tym bardziej daje się owładnąć zgubnej dla krasnoludów chciwości.

Za to scen walk z orkami, rozmaitych pogoni, wszelkiej smoczej destrukcji w ostatniej części filmu – w pewnym momencie robi się zdecydowanie za dużo. Tak jakby autorom filmu zrobiło się żal pieczołowicie wykonanej wizualizacji Smauga ( za którą zresztą chwała im i cześć), że dopisali jeszcze kilkanaście dodatkowych scen z jego udziałem. Z korzyścią dla wielbicieli smoków i gier komputerowych - być może, ale chyba ze szkodą dla całego filmu.

Dramatycznego ognia ma zapewne dodać tolkienowskiej historii dopisanie wątku miłosnego – Elfki Tauriel, do której wzdycha zarówno młody Legolas jaki i sentymentalny krasnolud Kili. Co prawda o ile mnie pamięć nie myli Tolkien w żadnej swojej historii mezaliansu elfio- krasnoludzkiego nie przewidywał, ale mimo to jakoś to wszystko mieści się w tolkienowskiej poetyce.

To czego jest nadmiar – to zdecydowanie scen gonitw po wnętrzach samotnej góry. Tego walenia się ścian, zalewania smoka płynnym złotem, ucieczek i ziania ogniem. Co za dużo to po prostu niezdrowo. Za to brakuje trochę zabawnych scenek z udziałem hobbita: jego piosenek, gaf, dowcipów. Jak choćby ta z zapomnianą chusteczką do nosa w części pierwszej. Nie mogę na przykład pojąć dlaczego zrezygnowano z zabawnej sceny przedstawienia całej zgrai krasnoludów Beornowi – niejako na raty, by zneutralizować jego niechęć do tłumu nieproszonych gości... Za to rozbudowano do przesady patetyczne sceny z Gandalfem w siedzibie Czarnoksiężnika (Saurona).

Widowiskowe kaskaderskie wyczyny Legolasa i Tauriel nie są w stanie przyćmić faktu, że spływ krasnoludów w beczkach staje się całkowicie niewiarygodny. W oryginale beczki były przecież przez większą cześć podróży zamknięte. W filmie są otwarte – przeczą więc prawom fizyki – zachowując "pływalność" mimo wodospadów i ciągłego zalewania ich wodą. Niby, to baśń, ale nawet w baśniach przydaje się prawdopodobieństwo sytuacji, których istota nie jest z założenia magiczna.

Wyszłam z kina z mieszanymi uczuciami. Bo skłamałabym mówiąc, że nic mi się nie podobało. Ale jednak zawiedziona. Choć z uczuciem przesytu niż niedosytu raczej. I z obawą co też zobaczę w finałowej części trzeciej, skoro pozostała do pokazania jedynie finałowa bitwa. No ale to zmartwienie na za rok. A na pocieszenie pozostaje mi niepisana zasada, że w większości trylogii druga cześć bywa najsłabsza. Tak było we "Władcy Pierścieni". Oby tak stało się i z hobbitem.

 

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych