Niestety stało się to czego obawiałam się najbardziej. Peter Jackson decydując się zrobić ponad ośmiogodzinną trylogię ze skromnej objętościowo historii Bilba Bagginsa musiał ją rozbudować, żeby nie powiedzieć - "rozdąć". I nie uniknął przy tym kontrowersyjnych zabiegów scenariuszowych i pustego efekciarstwa.
"Hobbit" Tolkiena nie jest jeszcze tak monumentalną historią o walce dobra ze złem o panowanie nad całym światem, jaką stał się późniejszy Władca Pierścieni. To zaledwie prolog historii Froda i Pierścienia Władzy. Baśń, w której rubaszny humor, odrobina groteski i lekki ton narracji równoważą elementy poważniejsze. Po prostu nic tu nie jest z dużej litery. Ani magia, ani elfy które nie są prastarym ludem, pierwszymi mieszkańcami ziemi i naturalnymi obrońcami Dobra, a zaledwie leśnym plemieniem tyleż walecznym co zadufanym w sobie, złośliwym i samolubnym. Nawet Gandalf nie jest jeszcze potężnym magiem, a jedynie zabawnym i dość kapryśnym czarodziejem. Niewiele różniącym się od całkiem już groteskowego Radagasta.
Ale jest to opowieść płynąca wartko, spójna i barwna.
Tymczasem w interpretacji Jacksona – zwłaszcza w drugiej części, czyli w "Pustkowiu Smauga" – gdzieś ten lekki ton ginie. Na rzecz monumentalnych scen z Gandalfem i Sauronem jednej strony i efektownych, (choć momentami tylko efekciarskich) scen kaskaderskich w komputerowej scenerii – z drugiej.
Sama scenografia jest zresztą bez zarzutu. Wnętrze Samotnej Góry, siedzibą Leśnych Elfów, Mroczna Puszcza – są jakby żywcem wyjęte ze stron powieści.
Drapieżne pająki, leśne elfy, nawet groźny Beorn – bardzo sugestywne. Trudno zarzucić cokolwiek także głównym aktorom. Bilbo w tych scenach, które dane mu było zagrać- jest wciąż sympatycznym hobbitem, który wszakże odnajduje w sobie coraz więcej cech bohatera. Thorin - im bliżej góry tym bardziej daje się owładnąć zgubnej dla krasnoludów chciwości.
Za to scen walk z orkami, rozmaitych pogoni, wszelkiej smoczej destrukcji w ostatniej części filmu – w pewnym momencie robi się zdecydowanie za dużo. Tak jakby autorom filmu zrobiło się żal pieczołowicie wykonanej wizualizacji Smauga ( za którą zresztą chwała im i cześć), że dopisali jeszcze kilkanaście dodatkowych scen z jego udziałem. Z korzyścią dla wielbicieli smoków i gier komputerowych - być może, ale chyba ze szkodą dla całego filmu.
Dramatycznego ognia ma zapewne dodać tolkienowskiej historii dopisanie wątku miłosnego – Elfki Tauriel, do której wzdycha zarówno młody Legolas jaki i sentymentalny krasnolud Kili. Co prawda o ile mnie pamięć nie myli Tolkien w żadnej swojej historii mezaliansu elfio- krasnoludzkiego nie przewidywał, ale mimo to jakoś to wszystko mieści się w tolkienowskiej poetyce.
To czego jest nadmiar – to zdecydowanie scen gonitw po wnętrzach samotnej góry. Tego walenia się ścian, zalewania smoka płynnym złotem, ucieczek i ziania ogniem. Co za dużo to po prostu niezdrowo. Za to brakuje trochę zabawnych scenek z udziałem hobbita: jego piosenek, gaf, dowcipów. Jak choćby ta z zapomnianą chusteczką do nosa w części pierwszej. Nie mogę na przykład pojąć dlaczego zrezygnowano z zabawnej sceny przedstawienia całej zgrai krasnoludów Beornowi – niejako na raty, by zneutralizować jego niechęć do tłumu nieproszonych gości... Za to rozbudowano do przesady patetyczne sceny z Gandalfem w siedzibie Czarnoksiężnika (Saurona).
Widowiskowe kaskaderskie wyczyny Legolasa i Tauriel nie są w stanie przyćmić faktu, że spływ krasnoludów w beczkach staje się całkowicie niewiarygodny. W oryginale beczki były przecież przez większą cześć podróży zamknięte. W filmie są otwarte – przeczą więc prawom fizyki – zachowując "pływalność" mimo wodospadów i ciągłego zalewania ich wodą. Niby, to baśń, ale nawet w baśniach przydaje się prawdopodobieństwo sytuacji, których istota nie jest z założenia magiczna.
Wyszłam z kina z mieszanymi uczuciami. Bo skłamałabym mówiąc, że nic mi się nie podobało. Ale jednak zawiedziona. Choć z uczuciem przesytu niż niedosytu raczej. I z obawą co też zobaczę w finałowej części trzeciej, skoro pozostała do pokazania jedynie finałowa bitwa. No ale to zmartwienie na za rok. A na pocieszenie pozostaje mi niepisana zasada, że w większości trylogii druga cześć bywa najsłabsza. Tak było we "Władcy Pierścieni". Oby tak stało się i z hobbitem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/181909-pustkowie-smauga-zapchane-efektami-specjalnymi-z-basni-zmienia-sie-w-film-akcji-tylko-czy-na-pewno-o-to-chodzi-w-tolkienie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.