Prezydent podpisując ustawę zmieniającą generalne zasady OFE w kierunku prowadzącym w zasadzie - jak twierdzą specjaliści - do ich likwidacji okazał się człowiekiem Platformy i jej "długopisem", ale jednocześnie wysyłając ustawę do Trybunału Konstytucyjnego puścił oko do takich postaci jak prof. Leszek Balcerowicz, gorącego krytyka poczynań rządu w dziele likwidacji otwartych funduszy.
O tym czy udał się Komorowskiemu manewr typu "jestem za, a nawet i przeciw", rozmawiamy z prof. Ryszardem Bugajem, ekonomistą.
Czy zgadza się pan z opinią niektórych obserwatorów życia politycznego, że w sprawie OFE ruch prezydenta wypełnił definicję zawartą w przysłowiu: „wilk syty i owca cała”?
Nie wiadomo czy wypełnił. To się okaże. Boję się tej sprawy OFE i mam do niej mało klarowny stosunek. Z jednej strony zawsze byłem przeciwny ustanowieniu tej reformy, która weszła w życie w 1999 r. Ale przecież była wprowadzana w 1997 r. Gdy dzisiaj słucham Leszka Millera, to się zastanawiam: gdzie ja byłem? Przecież to on i Hausner przesądzili o tej zmianie. Rząd Cimoszewicza przesądził o tej zmianie. Powtarzam: to bardzo niedobra zmiana i długo by mówić i uzasadniać to. Najważniejsze – według mnie – to jest to, że to było odejście od zasady ubezpieczeń społecznych na rzecz formuły prywatnych ubezpieczeń.
Z drugiej strony ta formuła, którą zastosowano do marginalizacji tego systemu, a może i nawet do jego likwidacji, jest też niedobra, pokrętna bardzo. Nie podnosi się argumentów kluczowych, a podnosi się tylko te związane z finansami publicznymi. Ja ich nie lekceważę, one są bardzo poważne. Muszę powiedzieć, że w tym kontekście ze szczególna irytacją postrzegam zachowanie prof. Balcerowicza. Myślę sobie, że akurat on powinien skorzystać z okazji, aby siedzieć cicho. Nie tylko chodzi o to, że z powodu OFE narósł ogromny dług publiczny. O tym, że on narośnie było już jasne w 1997 r., a tym bardziej w 1999 r., gdy był on ministrem finansów w rządzie Buzka.
Był na dodatek wicepremierem…
Tak, jego psim obowiązkiem jako wicepremiera i ministra finansów było niezgodzenie się na potrącanie 10 procent ze składki. To albo podważa jego elementarne kompetencje, albo uważa on, że należy zapłacić każdą cenę, aby odejść od formuły ubezpieczenia społecznego. Skutki dla budżetu i dla emerytów były dramatyczne. 10 procent składki wkładano wielkim firmom do kieszeni zupełnie za friko!
Inna sprawa. W pierwotnym projekcie rządowym z 1998 r. przyjmowano, że w grupie wiekowej – środkowej, ludzie mogą się do OFE skierować, ale nie muszą. Jednak była wówczas gigantyczna reklama, presja, aby przechodzić do OFE. Nie było żadnej rządowej reakcji na to: „Uważajcie! Nie musicie tak zyskać na tym, jak wam to mówią”.
Jakie są pańskie zarzuty, jako ekonomisty, do systemu OFE?
Mam dwa podstawowe zarzuty. Pierwszy jest taki, że podstawowe świadczenie to funkcja kapryśnych rynków finansowych. Coś „gnomy” mogą zrobić w Nowym Jorku i leci Polakom po emeryturach. No i drugi. Ustanowiono mechanizm wewnętrznej redystrybucji na rzecz najzamożniejszych ludzi. Proszę zwrócić uwagę: świadczenie jest proporcjonalne do wysokości zgromadzonego kapitału. Ale ludzie, którzy odprowadzają duże składki, to są ludzie, którzy z reguły żyją dłużej. I oni wyjmują z tego systemu więcej niż proporcjonalnie. A taki biedny robotnik budowlany, który pije marną wódkę i pali marne papierosy, nie uprawia sportu, to on dochodzi z reguły wcześniej.
A jak się panu podobało scedowanie przez prezydenta odpowiedzialności za budżet, do którego wpisano dochody z demontowanego OFE, na Trybunał Konstytucyjny?
Nie podoba mi się to. Z drugiej strony muszę powiedzieć, że mam pewne zrozumienie dla tej decyzji Komorowskiego, ale od razu dodam, że współczuję sędziom TK, że muszą odpowiedzieć w tej sprawie na pytanie, czy nastąpiło naruszenie konstytucji. Będą musieli dokonać szpagatu.
A pan jakie ma zdanie w tej materii? Było naruszenie ustawy zasadniczej?
Ja osobiście uważam, że nie było tu naruszenia. Było raczej wtedy, gdy uchwalano ustawę o OFE i zmuszano człowieka do odprowadzania jego pieniędzy do prywatnej firmy. Po zakazaniu działalności osobom, które namawiały do zmiany funduszu nikt już w zasadzie świadomie nie wybierał go i był losowany. To w gruncie rzeczy świadczyło o tym, że ludzie mieli świadomość, że to wszystko to „totolotek”.
A wracając na koniec do sprawy Trybunału Konstytucyjnego. Sędziowie będą pod presją – będą musieli orzec, czy Ustawa jest zgodna z konstytucją, a jednocześnie będą mieli z tyłu głowy informację, że zanegowanie zgodności z ustawą zasadniczą może rozbić budżet.
Muszę powiedzieć, że moje uwielbienie dla TK nie jest duże. Myślę, że kompetencje Trybunału, nie tylko zresztą w Polsce, idą chyba za daleko. Jeśli sędziowie ośmioma do siedmiu głosów rozstrzygają o jakiejś sprawie, którą wcześniej przegłosowało dwie trzecie posłów, to mi się coś nie zgadza, bo demokrację rozumiem troszeczkę inaczej. Pewnie więc jest sporo orzeczeń, w których sędziowie podejmują decyzje na podstawie tego, co uważają za słuszne, a nie czy jest zgodne z konstytucją. Jak można większością w głosowaniu rozstrzygać, że jest coś zgodne z konstytucją lub nie?
Rozmawiał Sławomir Sieradzki
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/181890-prof-bugaj-o-konflikcie-wokol-ofe-sedziowie-trybunalu-konstytucyjnego-beda-musieli-wykonac-szpagat-a-balcerowicz-powinien-skorzystac-z-okazji-aby-siedziec-cicho-nasz-wywiad
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.