Kończy się rok 2013. Gdy zastanawiałem się, nad tekstem dla wpoliyce.pl, który byłby odpowiedni na koniec roku, wpadł mi w ręce artykuł Michała Olszewskiego zatytułowany „Archipelag spokoju” („Tygodnik Powszechny”, 22-29 grudnia 2013). Lubię i cenię tego Autora, i tylko dlatego postanowiłem odpowiedzieć na jego tezę, inaczej machnąłby ręką. Machnąłbym ręką, jak się to robi wielokrotnie czytając teksty – przepraszam za wyrażenie – infantylne.
Michał Olszewski deklaruje się jako człowiek szczęśliwy. To cieszy, bo jeden więcej szczęśliwy człowiek w jakimś kraju zwiększa, jak głosił bodaj John Stuart Mill, sumę szczęścia. To znaczy, że suma subiektywnych odczuć przechodzi w stan obiektywny, gdy wielu, czy zgoła większość mieszkańców czuje się w tym kraju dobrze. Gratuluję więc Michałowi jego dobrego samopoczucia.
Jednak zaraz natrafiam na dwa znaki zapytania. Pierwszy, o sposób dowodzenia tego, że Polska jest krajem – w sumie – zasobnym, stabilnym i bezpiecznym. Drugi, o nadmierną może skłonność Autora do uogólnień, do przekładania swojego dobrego samopoczucia na - domniemane - dobre samopoczucie ogółu (większości?) Polaków.
Co do pierwszego, pisze Autor, że postanowił już więcej nie biadolić nad ogólną klęską Polski, co jest tu powszechnym zwyczajem, w momencie, gdy podczas jakiejś dużej imprezy Banku Światowego w Waszyngtonie miał przez kilka dni od świtu do nocy nieustanny przegląd nieszczęść tego świata, dopominających się o pomoc tej ponadnarodowej instytucji finansowej. Na przykład:
Indie, gdzie 300 milionów obywateli czeka na elektryfikację, podobnie jak setki milionów mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej? Miejsca, gdzie dzieci idą po wodę po 10 km albo więcej? Kraje, gdzie za jedno niepoprawne zdanie władza zamyka gazetę?.
To jest jeden punkt odniesienia, drugi to wspomnienia z Polski sprzed 1989 roku:
Pamiętam, jak żyliśmy, jak wypoczywaliśmy, jak podróżowaliśmy, jaki wybór oferowały sklepy, z jakim upokorzeniem związane było przekraczanie granic.
Otóż, uważam, że przyjęcie obu tych punktów odniesienia jest zabiegiem zbyt łatwym, żeby nie powiedzieć, że demagogicznym. No bo jest oczywiście prawdą, że w Polsce żyje się lepiej niż w Ugandzie. Ale czy to aby na pewno jest adekwatna miara dla opisania polskiego sukcesu i polskich aspiracji? Prawdą jest też, że żyje się dziś w Polsce lepiej niż 25 lat temu. Ale to tak, jak gdyby przekonywać, że – bo ja wiem – w Polsce żyło się lepiej po Październiku, niż przed Październikiem. To prawda, ale Polacy aspirowali wtedy do większej wolności i większego dobrobytu, niż je dawał Gomułka – i te aspiracje trudno pozbawić prawomocności argumentując, że za Bieruta było gorzej.
Co do drugiego, myślę, że poważnemu publicyście nie bardzo przystoi stosowanie takich uogólnień. Mam się dobrze (albo źle), więc z tego wynika, że ogół moich rodaków ma się podobnie. Omawiany tekst nosi nadtytuł „Szczęśliwy jak Polak”. Hm, znam takich, którzy poszli w naszej wolnej Polsce siedzieć za długi, choć nie są złodziejami, znałem takich, którzy doznali zawrotu głowy od sukcesu, a potem nie podołali klęsce i już ich nie ma między nami – zmarli młodo. Takie też bywają egzemplifikacje naszego kapitalizmu. Czy z tego miałoby wynikać, że to jest tak w ogóle kapitalizm krwiożerczy i złodziejski, kraj w którym nie da się uczciwie robić interesów? Może tak jest, a może nie, ale nie zdołamy tego wywieść z kilku, a tym bardziej z jednego życiowego przypadku.
Polska nie jest ani krajem wielkiej klęski, bo na to mamy za wysoki PKB per capita (20,5 tys. USD), ani – jak pisze Michał Olszewski – „krajem gigantycznego sukcesu”, bo na to mamy zbyt wysoką mamy stopę skrajnego ubóstwa (6,7 proc.) i zbyt wysoką stopę relatywnego ubóstwa (16 proc.), i zbyt wysoką stopę bezrobocia (14 proc.), i zbyt dużo młodzieży nie znajdując tu perspektyw wyjeżdża, często na zawsze.
W tekście Olszewskiego jest ślad niby zrozumienia dla obaw i lęków, jakie nękają jego rodaków, gdy pisze, że on też (w domyśle: jak setki tysięcy innych rodzin) spłaca kredyt. Dlaczego powiadam, że to jest „niby zrozumienie”, a nie zrozumienie prawdziwe? Bo Autor kompletnie nie wyczuwa realiów ekonomicznych tego kraju. Prosty przykład: kredyt hipoteczny to dla przeciętnej polskiej rodziny potencjalny młyński kamień u szyi, a dla Olszewskiego nie. Dlaczego? Bo przeciętna polska rodzina spłacająca taki kredyt żyje w poczuciu nieustannego zagrożenia niewypłacalnością, która ziści się wtedy, kiedy któreś z rodziców straci pracę. To jest czarny sen setek tysięcy rodzin w Polsce, czyli to jest potencjalny straszny los (licytacja mieszkania czy domu) kilku milionów ludzi. To nie dotyka takich jak Olszewski, bo oni zawsze znajdą taką czy inną pracę i – nawet z kłopotami, ale - sobie poradzą (osobiste gratulacje, lecz ...). Cała reszta może sobie nie poradzić i to tłumaczy ich stan dyskomfortu, mimo dobrych (a co najmniej niezłych na tle większości naszych partnerów z Europy) wskaźników makroekonomicznych. A co powiemy o całej armii zatrudnionych na śmieciówkach i o drugiej armii bezrobotnych? Olszewski prezentuje nam typowe inteligenckie odklejenie. Nie rozumiejąc tego lęku (bo go nie doznaje będąc w uprzywilejowanej sytuacji) nigdy nie zrozumie polskiego kibola, polskiego PiS-iora, ani polskiego mohera, już nie wspominając o polskim narodowcu – czyli z grubsza biorąc jakiejś połowy tego narodu. Może on i brzydki, i nieokrzesany, ale ma tę cechę, że realnie jest.
No dobrze, ale – zapytacie - co ja myślę o stanie Polski AD 2013? Myślę podwójnie. Z jednej strony od kilku wieków w Polsce nie było tak dobrze. Z drugiej – polskie szanse przemijają w dużym stopniu niewykorzystane. Zatem nie pytanie o to, czy Polakom żyje się lepiej niż Białorusinom ma dziś sens, ale pytanie, czy i jak można lepiej wykorzystać obecną koniunkturę. Dlatego większy niż czytanie wyznań Michała Olszewskiego pożytek dla refleksji nad stanem mojego kraju przychodzi mi z czytania takich analiz jak Jana Filipa Staniłko, na przykład w tekście „Polska do poprawki” („W Sieci”, 16-26 grudnia 2013). Czytam w nim, jak wiele tracimy wszyscy przez bezsensowny system zamówień publicznych, przez ogromne opóźnienia w e-administracji, przez niedorozwiniętą politykę prorodzinną, czy przez kulejący wymiar sprawiedliwości. Ta lektura (czy szerzej: tego rodzaju lektury) sprawiają mi większą satysfakcję intelektualną i moralną. Intelektualną, bo pozwalają lepiej rozpoznać problemy mojego kraju. Moralną – bo stawiają problem naszej rywalizacji z Zachodem, a nie naszej rywalizacji z Białorusią i Ugandą.
Wszystkim życzę dobrego roku 2014. Ciemnogrodzianom i Jasogrodzianom pospołu. Sobie życzę, żeby w przyszłym roku jedni z drugimi potrafili choć trochę lepiej się rozumieć, niż to było w tym kończącym się.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/181818-jasnogrodzianin-pije-swoje-poranne-espresso-szczesliwy-jak-michal-olszewski