Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński wysłał list do Davida Camerona list, w którym wyraził zdumienie krytycznymi uwagami premiera Wielkiej Brytanii co do „wielkiego błędu”, jakim było otwarcie rynku pracy dla przybyszów z nowych państw Unii Europejskiej, w tym z Polski. A na koniec dodał, że dalsza tego typu retoryka na pewno utrudni pracę Polski i Wielkiej Brytanii w Parlamencie Europejskim w ramach Grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Na to David Cameron odpowiedział: ”Polskie protesty nie spowodują zmiany polityki Wielkiej Brytanii”. A biuro premiera poinformowało, iż „premier Cameron sądzi, że jego rząd powinien wyciągnąć wnioski z błędów Partii Pracy w sprawie emigrantów i w przyszłości wprowadzić ściślejsze okresy przejściowe. A w międzyczasie dopilnuje, by ludzie przyjeżdżali do Wielkiej Brytanii do pracy, a nie po to aby występować o świadczenia”. Bo konserwatyzm, to konserwatyzm – nawet jeśli jest to „modern compassionate conservatism”. Najpierw interes własnego kraju i obywateli, a potem innych. Toteż Cameron wydaje wprawdzie ogromne pieniądze na „przemysł współczucia”, w tym afrykańskie kraje rozwijające się, jest to 0.56% PKB, ale przeciąga przez Izbę Gmin wciąż nowe ustawy, ograniczające dostęp emigrantów do brytyjskiej pomocy socjalnej. Obserwuję ten problem tu, na miejscu, od 2004 roku, i trzeba przyznać, że Wielka Brytania była dotąd dla emigrantów szczodra, znacznie bardziej niż np. Francja - stąd koczowisko pod Calais kandydatów na skok przez Kanał la Manche.
A oto krótka historia tego konfliktu. W 2004 roku, kiedy u władzy byli jeszcze laburzyści – liberalna lewica, która zawsze wspiera prawa emigrantów - podjęto decyzję, aby otworzyć brytyjski rynek pracy dla przybyszów z nowych państw Unii – bez limitów ilościowych. Spodziewano się ok. 13-14 tys. Polaków, a przybyło – kilkaset tysięcy. I – widzę to w londyńskim POSK-u czy w mojej parafii - są bardzo dobrze zorganizowani. Pracują tak ciężko i tak chętnie, że podczas tych ostatnich 9 lat zmienił się zupełnie wizerunek Polaka w Wielkiej Brytanii. Teraz to nie Polaków nazywa się jak kiedyś „these feckless things” – tak mówi się dziś o młodych Brytyjczykach, którzy zdemoralizowani łaskawością państwa opiekuńczego, które finansuje ich od zakończenia ogólniaka, dawno stracili motywację do pracy. Polacy przejmują te miejsca pracy, a brytyjscy konserwatyści utyskują – moim zdaniem bez racji – „że Polacy zabierają młodym Anglikom pracę.” Bo ci młodzi zdemoralizowani Anglicy tak czy inaczej nie podjęliby się tych prac, które wykonują Polacy. Jeśli do tego dodamy kryzys i rosnące bezrobocie, mamy pełniejszy obraz sytuacji.
Już niemal cztery lata temu w swoim manifeście wyborczym David Cameron obiecał Brytyjczykom częściowy demontaż państwa opiekuńczego, rozbuchanego przez 13 lat rządów Labour Party, w tym tzw. capping czyli ograniczenie liczby emigrantów z 250 do 50 tys. rocznie. I najpierw powoli, ale wraz ze zbliżaniem się wyborów powszechnych oraz wzrostem popularności anty-brukselskiej i anty-emigranckiej Niezależnej Partii Zjednoczonego Królestwa, jego reformy nabierają tempa. A kryzys w kraju pomaga mu realizować te obietnice. Już wprowadza ustawy, mające na celu pozbawienie tych emigrantów, którzy są na Wyspach od niedawna, dostępu do NHS, państwowej służby zdrowia. I albo będą musieli pokrywać część kosztów swojego leczenia, albo prosić o pomoc kraje swego pochodzenia. Będą mieli prawo do zasiłku dla bezrobotnych jedynie przez 6 miesięcy, a potem – jedynie gdy udowodnią, że mają szansę na pracę. A właściciele mieszkań czy domów, które wynajmują, zostali zmuszeni sprawdzać czy lokator przebywa w Wielkiej Brytanii legalnie. A to dopiero początek tych reform. Rzecz w tym, że Polacy stali się niewinnymi ofiarami the New British Immigrants Policy, która w istocie jest wymierzona w przybyszów spoza Europy, w tym mieszkańców byłych brytyjskich kolonii w Afryce i Azji, głównie Pakistańczyków i mieszkańców Bangladeszu. Mówię „niewinnych”, bo Polacy zwykle pracują, a przy okazji aplikują o pomoc socjalną – tamci żyją wyłącznie na garnuszku państwa. A zdarza się, że przeciw temu państwu spiskują, patrz: ostatnio pozbawienie 20 muzułmanów brytyjskiego obywatelstwa za akcje terrorystyczne przeprowadzane w Syrii.
David Cameron od niemal 4 lat powtarza, iż zamierza zaostrzyć politykę anty-emigracyjną, bo tego oczekują od niego obywatele. I to jest prawda. W batalii przeciw emigrantom, w tym Polakom, dużą rolę odgrywają konserwatywny elektorat, tradycjonaliści w Conservative Party oraz konserwatywne media. Mniej - poważne dzienniki krajowe jak „Times” czy „The Daily Telegraph”, bardziej tabloidy jak „Daily Mail” i „Sun”. Dziś, w przededniu otwarcia granic dla Bułgarów i Rumunów, Cameron zaostrzył jeszcze swoją retorykę. A im bliżej następnych wyborów parlamentarnych – do maja 2015 roku – tym skrzętniej będzie się starał ten program anty-emigrancki realizować. Zwłaszcza, że czuje na swych plecach oddech UKIP-u, który w ciągu ostatnich 18 miesięcy sześciokrotnie wygrał w wyborach uzupełniających, także do Izby Gmin.
Ale to dobrze, że prezes Jarosław Kaczyński wystosował list do Camerona, z protestem przeciw anti-immigrant policy. Ja do rejestru podanych argumentów dołożyłabym jeszcze jeden: na Wyspach przebywa obecnie, pracując i powiększając krajowy PKB o 0.4% kilkaset tysięcy Polaków. W Wielkiej Brytanii zbliżają się wybory parlamentarne, i jeśli premier Cameron chce zobaczyć tych kilkaset tysięcy Polaków przy urnach, głosujących na jego partię, powinien pomyśleć o nich już dziś.
Londyn, 24 grudnia 2013
---------------------------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Zachęcamy do kupna siódmego numeru miesięcznika "W Sieci Historii" z nowym dodatkiem!
Nr.7/2013 z filmem "Czarny Czwartek"
Do nabycia wSklepiku.pl!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/181645-korespondencja-z-londynu-konserwatysci-nic-dodac-nic-ujac-o-kulisach-imigracyjnej-polityki-davida-camerona