Biskupa na kolano albo linijką po łapie. Kościół to dziś chyba jedna z najchętniej upominanych instytucji w Polsce

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP / D. Delmanowicz
fot. PAP / D. Delmanowicz

Wigilię wigilii TVN-owskie „Fakty” uczciły kolejnym zbesztaniem polskiego Episkopatu. Tym razem nie własnym głosem, a młodego dziennikarza „Tygodnika Powszechnego” Błażeja Strzelczyka, który obwieścił słodko, że ma dość i domaga się aby biskupi nie wypowiadali się w Boże Narodzenie o ideologii gender, bo powinni mówić o świętach i Zbawicielu.

Reporter „Faktów” Krzysztof Skórzyński (Krzysiu, w czym ty bierzesz udział?) skomentował triumfalnie, że oto Kościołowi żądania stawia nie żaden antyklerykał ani zwolennik gender, a katolik. Który na dokładkę nawet nie do końca kwestionuje poglądy biskupów w tej sprawie, ale akurat w święta „zamiast ideologicznej wojny” chce słyszeć o Zbawicielu.

Nie uważam aby katolik nie mógł polemizować ze swoimi biskupami. Sam nieraz to robię, mam nawet nadzieję, że Kościół zmieni swoje nauczanie w kilku kwestiach.  Ale ważna jest również forma, a zwłaszcza kontekst.

Wymuszanie na Kościele zmian w atmosferze medialnego cyrku, przez instytucje, które otwarcie polemizują z jego podstawowymi założeniami (A TVN od pewnego czasu taką rolę odgrywa) jawi mi się jako żenada. Mógłbym mocniej, ale tuż przed Bożym Narodzeniem nie wypada.

Nie przekona mnie słodycz redaktora Strzelczyka, nota bene do niedawna dziennikarza „Gazety Wyborczej”, co każe mi jego troskę o treść katolickiego przesłania dzielić przez kilka. Ani obecność w materiale dwóch dyżurnych duchownych: ojca Pawła Gużyńskiego i ojca Jacka Prusaka, którzy nie zajmują się już chyba niczym innym jak recenzowaniem swoich biskupów w TVN.

Gdy słyszę, że chodzi o to aby pomóc Kościołowi w znalezieniu właściwych środków wyrazu, przychodzi mi do głowy może drastyczne porównanie. Oto stan wojenny, a w reżymowej telewizji jakiś równie słodki intelektualista poddaje ulotki „Solidarności” analizie. Że przegadane, że nie na temat. Bo chce pomóc. Od razu wyjaśniam: nie chodzi mi o to, że teraz panują represje jak w stanie wojennym. Ale o to, że doskonaleniem zajmują się ci, którzy utopiliby Kościół w łyżce wody z jego niewygodnym, drażniącym przesłaniem.

Możliwe, że biskupi są niezręczni. Że używają nie takiego języka jak trzeba. Jest mnóstwo forów na których można o tym dyskutować, i to nie muszą być akurat „Fakty”. Ale jak słyszę, że mają mówić o Zbawicielu, a nie o gender, to ręce mi opadają. Mają się nie odnosić do społecznej rzeczywistości? Rozumiem, że ideałem są jakieś rozwodnione, nie urażające nikogo pogadanki o miłości każdego, a już każdy słuchacz zinterpretuje sobie to jak chce. Pomogą „Wysokie obcasy” i „Dzień Dobry TVN”. O to chodzi?

Ojciec Gużyński i redaktor Skorzyński zarzucili biskupom, że nie wiadomo o czym mówią i co rozumieją pod pojęciem „gender”. Powiadam, nad językiem debatować warto. Ale mam nieśmiałe wrażenie, że obie strony tego sporu zadbały o to, aby było to określenie pojemne i nieostre. Podatne na rozmaite interpretacje.

Ostatecznie chodzi na przykład o to, żeby nie tłumaczyć małym dzieciom w przedszkolach, że nie jest przesądzone czy są chłopcami czy dziewczynkami. Albo o to, aby w tych samych przedszkolach nie niwelować sztucznie różnic między płciami. To przykłady pierwsze z brzegu. To są problemy realne i biskupi mają pełne prawo o tym mówić, kiedy oni chcą, a nie redaktor Strzelczyk, który w katolickim zapamiętaniu apeluje do biskupów, aby nie czytali listu swoich hierarchów. To się tak zaczyna.

Gdzie jest tego koniec?

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych