Smutek Schetyny w zgromadzeniu klakierów. "Problem Platformy jest dziś taki, że tracąca władzę partia usiłuje poprawić sobie samopoczucie i ucieka od dyskusji, woląc adorowanie przywódcy"

fot. PAP / G. Jakubowski
fot. PAP / G. Jakubowski

Bardzo smutny był to spektakl. Chyba nie miał racji Paweł Piskorski, gdy porównał (kiedyś) rozprawianie się Donalda Tuska ze swoimi konkurentami w PO do metod Stalina w partii bolszewickiej. Bo tam jednak lała się prawdziwa krew, tak jak kilka dni temu w Pjongjangu, gdzie młody satrapa postanowił nagle stracić (fizycznie) swojego wuja, zresztą członka najwyższych władz rządzącej partii,  oskarżywszy go wpierw o zdradę stanu... No więc obyczaje polityczne w Platformie, mimo wszystko niezbyt przypominają metody Stalina i Kim Dzong Una.

Mnie się one kojarzą z obyczajami z epoki, którą pamiętam: z PZPR-em w czasach Gierka. To samo złudzenie partyjnego przywództwa, że w miarę, jak sympatia narodu dla rządzących kurczy się, trzeba zwierać szyki w duchu „jedności moralno-politycznej” (w stosunkach rządzących ze społeczeństwem) oraz w duchu „centralizmu demokratycznego” (w stosunkach wewnątrz rządzącej partii). I ten sam przymilny uśmiech partyjnych kacyków, coraz bardziej obawiających się, że jeśli się dostatecznie wyraźnie nie odetną od tych, co popadli w niełaskę kierownictwa, to sami mogą w nią popaść. Te same dziwne miny udające autentyczną debatę pośród coraz to większej teatralizacji. Ta sama celebra oklaskiwania lidera i spijania mu z ust jego niby-mądrości.

Żal było patrzeć na Schetynę, jak żebrał z mównicy łaski szefa. Pewnie wiedział już, że samo zgłoszenie go z sali w sytuacji, gdy Tusk zarekomendował (czy ma zarekomendować) kompletną listę członków zarządu, nie wystarczy. A nie wystarczy, bo na sali pełno konformistów, miernot, które wszystko w polityce zawdzięczają szefowi i nie zaryzykują poparcia człowieka, którego szef upatrzył sobie na ofiarę. O ileż godniejsza była kilka miesięcy temu postawa Gowina, który otwarcie stanął do walki z Tuskiem, mówiąc: tak, mam inne zdanie. Schetyna, ten niby potężny człowiek w Platformie, skamlał o łaskę, a i tak jej nie dostąpił.

Nie jest to mój problem o tyle, że nigdy nie widziałem w Schetynie choćby śladu pomysłu na Polskę – owszem, dużo pomysłów na to, jak rozgrywać swoich i nie-swoich w aparacie PO. Jednak mechanizm eliminacji przeciwników, jaki dziś pogrążył do reszty Schetynę, a który przecież działa w Platformie od lat, jest o tyle ważny, że to jedna z dwóch najważniejszych partii w Polsce.

Powiedzmy sobie bez popadania w stany mistyczne, że w partii, która idzie teraz po władzę, nie jest pod tym względem lepiej. A jak sobie już to powiemy, to będziemy wiedzieć, że polskiej polityce partyjnej coraz bardziej zwyciężają wzorce bizantyjskie.

Formuła, którą posłużył się wczoraj Donald Tusk, że wprawdzie partia jest wielością, ale jej przywództwo musi być jednością, jedynie udaje, że opisuje problem PO. Każda nowoczesna partia musi mieć jednolite przywództwo, PO je posiada od bardzo wielu lat. Problem Platformy jest dziś taki, że tracąca władzę partia usiłuje poprawić sobie samopoczucie. I ucieka od dyskusji, woląc adorowanie przywódcy. Tworzy strukturę quasi-dyktatorską, w której upadek przywódcy (bo kiedyś w końcu nastąpi) musi być boleśniejszy, niż to jest w strukturze demokratycznej.
Ale jakie to pocieszenie? Oklaskując obłudnie Tuska dobijającego Schetynę, dramatycznie obniżacie – Panie i Panowie – posturę moralną polskiej polityki.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych