Pierwszy raz od lat nie byłem, z powodów zdrowotnych, w nocy z 12 na 13 grudnia przed willą Wojciecha Jaruzelskiego na Ikara. Chodzę tam nie tylko z powodów sentymentalnych – stan wojenny zastał mnie w maturalnej klasie, potem wiele razy ganiałem się z milicją w okolicach mojego uniwersytetu.
Nieosądzenie Jaruzelskiego i innych autorów uważam, używając znanego przysłowia Talleyranda za coś gorszego niż zbrodnia – za błąd. Nie chodzi tylko o symboliczne zerwanie z komunizmem i o poczucie sprawiedliwości, choćby rodzin tych wszystkich, których nazwiska wyczytuje się co roku przed domem Generała. Choć o to naturalnie też.
Chodzi przede wszystkim o przestrogę przed powtórką. I wyraźnie odgrodzenie praktyk dyktatorskich od zasad praworządności. Kto jest przekonany, że demokrację i zwłaszcza praworządną demokrację ofiarowano nam na zawsze, myli się. Zwłaszcza gdy odmiennie systemy i zwyczaje panują zaraz za naszą wschodnią granicę.
Nie uważam III RP za nowy PRL, w moim przekonaniu ci, co w to wierzą obrażają nieświadomie ofiary tamtych czasów. Tych, których się wyczytuje na Ikara i także tych wszystkich, którym odebrano zdrowie, złamano kariery, zmuszono do emigracji, to są rzeczy, które dziś się nie dzieją. Ale nasza demokracja jest ułomna, nieugruntowana, pełna wpadek, a może być jeszcze bardziej spatologizowana. Sąd nad Jaruzelskim byłby sygnałem, że do radzenia sobie siłą w przypadku politycznego konfliktu nie ma już nigdy powrotu.
Ale oczywiście sprawiedliwość zmieniono w parodię i co roku się to przypomina. Pojawia się to samo bezpłodne, choć zasadniczo słuszne, narzekanie, które niczego już nie zmieni.
Ja zawsze przypominam w takich przypadkach jeden moment. Jest rok 1997. Liderzy AWS, zarazem działacze „Solidarności”, proponują stworzenie Narodowego Trybunału, który zajęty tym jednym tematem, osądziłby autorów komunistycznych zbrodni szybko i definitywnie. Jaki się wtedy podniósł krzyk, najgłośniejszy Adama Michnika i Gazety Wyborczej, że to naśladowanie metod państwa totalitarnego, że chce się tworzyć specjalne ścieżki sądowe itd.
Naturalnie prawica, zawsze słaba w mediach i niepewna swego, szybko swój pomysł zagubiła. Potem było już za późno, coraz bardziej za późno. Proces Jaruzelskiego nie za stan wojenny, a za Grudzień 70. trwa kilkanaście lat. Ktoś za to powinien odpowiedzieć, ale uznaje się to za coś normalnego. Za efekt działania jakichś ślepych, nieokreślonych sił przyrody.
To było wielkie oszustwo. Wychodząca z prawicowej dyktatury Grecja osądziła swoich „czarnych pułkowników” w jednym wielkim procesie, który trwał parę miesięcy i był transmitowany w telewizji. Nie tylko nie uznano tego za praktykę totalitarną, ale Grecy zostali przez Europę pochwaleni. Można naturalnie powoływać się na sposób w jaki Jaruzelski oddał władzę, choć w moim przekonaniu działał pod presją sytuacji. Ale w Grecji też nie było krwawej rewolucji, a jednak uznano, że wobec ludzi, którzy używali siły wobec swoich obywateli nie ma trwałych zobowiązań.
Michnik biorąc na siebie odpowiedzialność za nierozliczenie dyktatury, bierze też na siebie odpowiedzialność za ewentualność jej recydywy. Naturalnie niekoniecznie tak brutalnej i z pewnością nie z komunistyczną ideologią. Ona jest martwa. Ale to nie wystarczy aby się cieszyć.
Ale dla mnie w tym roku skromna manifestacja na Ikara nabrała jeszcze dodatkowego znaczenia. Ci co tam poszli, manifestowali moim zdaniem także przeciw ewentualności recydywy prorosyjskiej dyktatury w całym regionie. Skojarzenia z Ukrainą nasuwają się same.
Dlatego z dużym zasmuceniem czytałem tekst Rafała Ziemkiewicza w ostatniej „Gazecie Polskiej”. Owszem, Rafał jest odważny krytykując Jarosława Kaczyńskiego za kijowską wyprawę w gazecie, gdzie część autorów zaczyna oklaskiwać Prezesa, zanim cokolwiek powie. Ale to nie oznacza, że ma rację.
Jest mocno uwarunkowany ideologią. Endecy nigdy nie lubili Ukraińców i pomysł na jakiekolwiek pakty z nimi odrzucali ze wstrętem. Rafał, choć kreuje się na zimnego realistę, eksploduje z powodu samych symboli. Wystarczy nacjonalistyczna flaga gdzieś w tle, albo sposób, w jaki Kaczyński pozdrowił Ukraińców, aby publicysta przestrzegał przed „galicyjskim faszyzmem”. Gdzie tu jednak realizm, gdzie wybór mniejszego zła? Rzeczywiście wyrazem geopolitycznej mądrości jest okładanie się flagami i hasłami sprzed kilkudziesięciu lat?
Ale smutniejsze jest coś innego. Ziemkiewicz proponuje nam bowiem abyśmy na Ukraińcach postawili krzyżyk. Ich polityka jest zdominowana przez oligarchów, tłum z Majdanu to motłoch, który nie wie czego chce i może dać się pokierować ciemnym siłom – to jego opis sytuacji. W tej diagnozie jest trochę racji, ale ona zakłada determinizm totalny. To jest naród, który się nie zmieni. Jeśli się budzi, to pozornie.
Otóż tak Zachód postrzegał w latach 80. Polaków. Jeśli Amerykanie jeszcze w roku 1989 tak mocno zabiegali o utrzymanie udziału we władzy Jaruzelskiego (a zabiegali) to dlatego, że widzieli go jako receptę na nieznaną groźną niewiadomą. Wyemancypowani Polacy jawili się jako dzika tłuszcza, która może zniszczyć w tym rejonie porządek.
I przecież do dzisiaj nie stworzyliśmy ani modelowej demokracji, ani wzorcowego wolnego rynku. Czy to jednak oznacza, że nie należało dać nam szansy.
To co robił w Kijowie Kaczyński, a wraz z nim większość polskiej klasy politycznej, to nie była realizacja jakiegoś spójnego genialnego planu. To było tworzenie atmosfery. Tyle że ta atmosfera była, jest i będzie ważna. I dlatego, że warto mieć choć po jednej stronie przyjaciół, nawet jeśli trudnych i gdy chodzi o historyczne zaszłości cokolwiek „kontrowersyjnych”. A i dlatego, że wyrwanie Ukrainy, choćby połowiczne, z pewnej cywilizacyjnej strefy, warte jest ryzyka i szarpaniny.
Stawką jest sytuacja, kiedy Putin nie uczyni z Ukrainy swojej nieco tylko dalszej, ale jednak bliskiej zagranicy. Ale stawką jest też powolne przełamywanie klątwy, aksjomatu, że na tych terenach muszą obowiązywać szemranie biznesowe stosunki, a ludzi wali się na ulicach pałą bez zdania racji. Nie tylko dlatego powinniśmy próbować klątwę przełamać, bo warto tego życzyć całemu światu. Także dlatego, że niskie standardy u nich nie sprzyjają standardom u nas – to są naczynia połączone. Promieniowania patologii nie sposób uniknąć.
Po to warto ponieść rozmaite ryzyka, także ekonomiczne. Zauważmy Lis czy Żakowski mówiący wprost: po co nam Ukraina w Unii, nie są nawet łagodnie karceni przez mainstream, to są głosy pełnoprawne, choć w teorii polska racja stanu jest inna. Karcony jest Kaczyński, który niby mówi to samo co mainstream, ale trochę inaczej, więc się go okłada po głowie.
Szkoda, że okłada go także Ziemkewicz. Nie dlatego, że prezes PiS jest nieomylny – sam go dopytuję o ten tajemniczy obiecywany Polakom bilion. Dlatego, że akurat w tej sprawie Kaczyński zrobił wyjątkowo dużo – dla nas samych.
Z Ikara na Majdan, odległość duża. A jednak obie te sprawy ściśle się łączą. Jaruzelskiego już nie osądzimy, ale mamy szansę przyczynić się do przemiany Ukrainy w kraj bardziej cywilizowany, tu nie ma żadnej prawidłowości danej raz na zawsze. Jeśli tak, sami na tym skorzystamy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/173382-z-ulicy-ikara-na-majdan-i-z-powrotem-co-ma-general-jaruzelski-do-tego-co-dzieje-sie-dzis-w-kijowie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.