Drugi dzień Polski Razem. Partia zamiast mówić o ważnych sprawach, brnie w programowy absurd. Szkoda

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP / G. Jakubowski
fot. PAP / G. Jakubowski

Przykre to, ale drugi dzień istnienia nowego ugrupowania Polska Razem nie tylko nie rozwiał wątpliwości co do jego powagi, ale je pogłębił.

A mogła na mnie liczyć jako na względnie życzliwego, choć nie entuzjastycznego widza. Jednak zamiast zaproponować nam debatę o sensie umiarkowanego, konserwatywno-liberalnego ugrupowania między PO i PiS,  zainicjowała beznadziejną dyskusję o jednej z propozycji programowych – tzw. rodzinnego głosowania. Propozycji, której sensu sami autorzy zdają się nie pojmować.

Kiedy wczoraj wyrażałem wątpliwości, czy nie mamy do czynienia z sileniem się na oryginalność za wszelką cenę, sądziłem że następnego dnia lider, Jarosław Gowin, znany do tej pory z poważnego stosunku do polityki bieżącej, wyjaśni, że to rodzaj intelektualnej prowokacji mającej zwrócić uwagę na brak wsparcia państwa dla rodzin wielodzietnych. Ba, ponieważ byłem jednym z krytyków, dostałem nawet takie sygnały.

Nic takiego jednak się nie stało.  Ba, sam lider zorganizował konferencję, podczas której zabrnął dalej jeszcze. Uznał się za postępowca modyfikującego prawo wyborcze na taką skalę, na jaką zmieniali je kiedyś ci co obdarzyli prawem głosu kobiety.

Do propozycji patriarchalnej – ojców i matek glosujących za swoje dziatki – dodano element hucpiarsko-rewolucyjny. Lewica zaczęła od razu protestować, że młodzież ma swoją podmiotowość. Więc konserwatyści Gowina chcą aby starsze nastolatki (jednak poniżej osiemnastki) oddawały swój głos, tyle że o mocy części głosu dorosłego (od 20 do 80 procent). Mamy więc nie tylko patriarchalizm, ale i pajdokrację (dzieciokrację), a tak naprawdę oba elementy w jednym systemie. Który będzie ekscentryczny we wszystkim – nawet w sposobie naliczania głosów z ułamków.

„Będzie” jest tu oczywiście chwytem retorycznym, bo nikt poza PR się na to nie zgodzi. Może to i jest recepta na rozgłos, ale według mnie raczej smutna. Przy czym najzabawniejsze jest to, że autorzy tej propozycji zdają się nie rozumieć do końca jej sensu.

Jeden z nich tłumaczył mi, że to nadal będzie demokracja, tylko trochę poprawiona. Ot dosypie się trochę wielodzietnym i tyle. Tymczasem to nie jest kwestia kosmetycznych manipulacji przy prawie wyborczym, które może być takie bądź inne. System, w którym jeden wyborca  ma głos dwu- czy czterokrotnie mocniejszy niż inny, przestaje być demokracją. Tak jak nie były nią Austro-Węgry do reformy wyborczej w roku 1907 (a Galicja do samej pierwszej wojny światowej), albo ówczesna Rosja – tam głosowali wprawdzie wszyscy, ale siła głosu dzięki należeniu do różnych kurii różniła się.

Ma rację Gowin, że Konstytucja nie jest Biblią. Ale konieczność usuwania z niej artykułu pierwszego o „demokratycznym państwie prawnym” byłaby jednak we współczesnej Europie ewenementem.
A co najgorsze, powtórzmy, oni tego nawet nie pojmują. Janusz Korwin-Mikke wie przynajmniej, że nie lubi demokracji i nota bene sięga po rozwiązania już w historii sprawdzone. Partia Gowina sięga po coś, czego nie zastosowano nigdy nigdzie i upiera się, że nie robią rewolucji.

Rewolucji o całkowicie nieprzewidywalnych konsekwencjach, dodajmy. Można się delektować wizją dominacji ojców i matek wielodzietnych rodzin, ale zadam konserwatystom retoryczne pytanie: czy jest sensownym i tradycyjnym państwo, w którym pijaczek tylko dlatego że „wyprodukował” dziesięcioro dzieci i wprawdzie z nimi mieszka, ale nie ponosi za nie realnej odpowiedzialności, ma wpływ na państwo DZIESIĘĆ razy większy niż ksiądz katolicki, który wyrzekł się posiadania potomstwa w imię idei? Udział czternasto- i piętnastolatków w wyborczych decyzjach to oddzielny problem.

Powaga, powaga, powaga. Jeśli to ma być uzdrawianie skostniałej polityki, to ja już wolę tamte straszne partyjne aparaty, które były przynajmniej przewidywalne. Tu mamy do czynienia ze słodką nieodpowiedzialnością o skali niespotykanej.

Nieodpowiedzialnością czysto przypadkową, dodajmy, bo to jest produkt radosnej twórczości jednej osoby. To profesor Krystyna Iglicka-Okólska, demograf, wymyśliła taki wykoncypowany system z całym wigorem swojej naukowej fantazji. „Acht und  achtzig Professoren, Vateland, du bist verloren” – mówiono w czasach Wiosny Ludów (88 profesorów, ojczyzno, jesteś zgubiona). Rozumiem potrzebę oparcia się na utytułowanych ekspertach. Ale najwyraźniej pani profesor ma mały kontakt z polityczną i ustrojową rzeczywistością. Mieć go jednak powinien niedawny minister sprawiedliwości.

Powtarzam na koniec, bardzo żałuję. Lepiej byłoby prowadzić sensowną debatę o Polsce, a nie wymieniać zdania na temat oczywistych utopii. Jestem nota bene ciekaw, czy bezdzietny europoseł Marek Migalski, a nawet sam Gowin, który ma dorosłe dzieci, rozumieją,  że skazują sami siebie (znów na chwilę traktując tę propozycję serio) na rolę obywateli drugiej kategorii. Mam wrażenie, że dla efektu zgodziliby się na wszystko.  Pochwała ludożerstwa? Proszę bardzo. Obietnica sprowadzenia kosmitów. Obiecujemy!

Co więc będzie następne? Jak traktować serio deklaracje nowego lidera choćby na temat OFE. A przecież już w tym przypadku mówi się o sprawach poważnych. Ale czy ten głos  pochodzi od ludzi poważnych?

I czy nie zostaną na wstępie zabici śmiechem? Na portalu Onet.pl pierwszy wpisujący się pyta o prawo głosu na psa. Drugi porównuje nową partię do Twojego Ruchu Palikota. I wprawdzie partia ma w najnowszym sondażu SGM KRC 6 procent, ale publiczność jeszcze nie wczytała się w jej propozycje.

P.S. Choć skąd PiS Kaczyńskiego weźmie bilion na rozwój polskiej gospodarki, też pozostaje dla mnie póki co tajemnicą. Powaga, powaga, powaga.

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych