"Katastrofa inna niż wszystkie" - blogerka Martynka dla wPolityce.pl o skandalicznych zaniedbaniach wokół 10/04

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Katastrofa smoleńska, nazwana przez Sejm RP największą tragedią w najnowszej historii Polski, od samego początku wydawała się być inną od wszystkich znanych dotąd tego typu wypadków. Już same przygotowania do wizyty prezydenta RP w Katyniu każą zapytać o intencje osób, które były za nie odpowiedzialne.

Trudno bowiem przejść do porządku dziennego nad informacją, że oto depesze BOR, w których oficerowie tej formacji wnioskowali o opancerzone auto czy zwiększenie środków ochrony głowy państwa w postaci obstawy strzelców wyborowych, zostały nie tylko zlekceważone przez ludzi z MSZ, ale nawet zmieniono ich treść, co w efekcie doprowadziło do obniżenia bezpieczeństwa prezydenta Polski i osób mu towarzyszących. Czy takie działania powinny znaleźć finał w sądzie? Z pewnością tak, ale także powinien je wnikliwie zbadać polski kontrwywiad, o ile taki jeszcze w ogóle istnieje.

Czy osoby dokonujące wyżej wspomnianych korekt mogły nie mieć świadomości tragicznego końca lotu z 10 kwietnia 2010 roku, w związku z czym nie popełniły przestępstwa, gdyż nie działały celowo na szkodę pasażerów TU 154 M nr 101? Według logiki polskiej prokuratury, umarzającej wątek cywilny w śledztwie smoleńskim, absolutnie nie można założyć, że były to działania świadome ani, broń Boże, nikogo nie wolno stawiać w stan oskarżenia choćby za zaniedbania. Przecież urzędnicy MSZ zmieniający treść depesz BOR nie mogli przewidzieć, jakie to przyniesie konsekwencje, ani że lot zakończy się katastrofą. To dość karkołomne rozumowanie, gdyż właściwie zwalnia z odpowiedzialności za swoje czyny większość grup zawodowych. Bo czy inżynier budując dom i stosujący wbrew sztuce słabsze uzbrojenie, na pewno chciał śmierci jego mieszkańców? Albo czy farmaceuta samowolnie zamieniający lek ratujący życie na witaminę C, mógł chcieć zabić pacjenta?

Nie było - i do dzisiaj nie ma - też żadnych prawnych konsekwencji dla kilku polskich służb, które otrzymawszy w godzinach wieczornych 9 kwietnia 2010 roku z czeskiego Interpolu informację o zagrożeniu atakiem terrorystycznym jednego z samolotów UE, nic z tą wiedzą nie zrobiły, choć musiały wiedzieć, że za kilka godzin miał wylatywać do Rosji prezydent, generałowie i wiele osobistości życia politycznego Polski. Nikt nie ostrzegł prezydenta, ani żadnego z generałów WP, ba, nikt nawet nie przekazał dalej tej informacji. Mamy zatem dwa wyjścia: albo musimy uznać, że za  bezpieczeństwo państwa odpowiadają ludzie, dla których nasze życie i zdrowie jest nic nie warte, albo musimy przyjąć, że za nasze bezpieczeństwo odpowiadają ludzie o IQ równym numerowi ich buta. Takich przypadków, jak te przytoczone wyżej, było dużo więcej, bo też do dzisiaj nie wiemy, dlaczego 10 kwietnia popsuł się system przepustek na Okęciu, co uniemożliwiło rejestrowanie, kto i kiedy wchodził na wojskową część lotniska.

A później to już jakoś tak się samo potoczyło….

Dla strony polskiej jest niedopuszczalne, aby obsada SKL, mając świadomość, że samolot TU 154 M „upadł” nie ogłosiła natychmiast alarmu dla całości jednostek ratowniczych znajdujących się na lotnisku Smoleńsk Północny oraz nie przekazała informacji o wypadku do jednostek ratowniczych okręgu smoleńskiego.

[…] W Raporcie [chodzi o raport MAK – przyp. autora] podano, że na miejsce wypadku udał się pojazd Kamaz 42108 oddziału pożarniczego JW. 06755 (obsada 5 ludzi), lecz nie wskazano, aby kiedykolwiek tam dotarł.

[…] Pojazd GAZ 4795 Regionalnej Bazy Poszukiwawczo-ratowniczej lotniska Smoleńsk  „Południowy” , dojechał do miejsca wypadku po przejechaniu przez miasto Smoleńsk o godzinie 7.25 UTC, tj. dopiero po 44 minutach po zaistnieniu wypadku. Faktycznie, jako pierwsza na miejsce wypadku przybyła jednostka PCz – 3 o godz. 6.55 UTC, tj. dopiero 14 minut po wypadku, mimo iż wypadek miał miejsce ok. 400 m od progu DS. 26”

Strona polska wskazuje, ze pierwszy zespół ratownictwa medycznego przybył na miejsce wypadku o godz. 6.58 UTC tj. dopiero 17 minut po zaistnieniu wypadku, a 7 zespołów pogotowia ratunkowego przyjechało na miejsce wypadku o godz. 7.10U TC tj. dopiero 29 minut po zaistnieniu wypadku pomimo, że lotnisko Smoleńsk Północny jest położone w obrębie miasta Smoleńsk”.

(str. 57,58,60 Uwagi RP do raportu MAK).

A przecież mogli i powinni byli odejść, tak jak to robią inni i to w nieporównanie bardziej ekstremalnych warunkach, bo przy silnym wietrze.

http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=sqVU2YDTCkY

Samolot Boeing 777 dotknął kołami pasa, a jednak zdołał się poderwać i odejść na drugi krąg. W Smoleńsku, według uczonych mężów z komisji rządowej, los samolotu już na 100 metrach był przesądzony, tak więc wszystko, co się działo później było już nieistotne. Również i w tym aspekcie katastrofa smoleńska była inna niż wszystkie, przy których losy samolotu badało się skrupulatnie do ostatnich ułamków sekund.

 

 

-------------------------------------------------------------------------------------------------

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Gorąco polecamy książkę:"wPolityce.pl Polska po 10 kwietnia 2010 r."

autorzy:Artur Bazak, Jacek Karnowski, Michał Karnowski, Paweł Nowacki, Izabella Wierzbicka

wPolityce.pl Polska po 10 kwietnia 2010 r.

W książce znalazły się analizy publicystów oraz wzruszające wspomnienia Czytelników związane z wydarzeniami z 10 kwietnia 2010 roku. Teksty w niej zawarte pozwalają zrozumieć, co tak naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych