Dlaczego Polacy nie wyszli na ulice protestować przeciwko grabieży ich emerytur przez rząd, który podwoił zadłużenie kraju w ciągu 7 lat, a teraz, żeby ratować budżet i przedłużyć trwanie u władzy dokonuje nacjonalizacji funduszy emerytalnych, a winny temu minister finansów jakby nigdy nic chodzi jeszcze na wolności?
Gdy wybieraliśmy czy zostać w ZUSie czy wybrać OFE zachęcano nas rozlicznymi reklamami do wyboru OFE, pokazywano nam wakacje pod palmami oraz inne symbole luksusowego życia na emeryturze. Wprawdzie dla większości poddawanych tej obróbce kwestia emerytury była daleką przyszłością, a poza tym nie miała wyboru, inna część miała wybór i stąd te reklamy, a jeszcze inni musieli pozostać w ZUSie - więc ta akcja była skierowana do ludzi ówcześnie w średnim wieku, na nich były nakierowane stada akwizytorów. Ci polowali na nich i tych młodszych, tych bez możliwości wyboru, żeby zapisać ich do któregoś z funduszy emerytalnych.
Jakież to było piękne polowanie! W każdym razie akwizytorzy zgarnęli swoją prowizję, potem sprawa ucichła, a potem okazało się że trzeba wypełniać jakieś kwity na kapitał początkowy, żeby było z czym zaczynać w tym OFE.
Przeciętny Polak szarak, na początku lat 2000 gdy się to działo, myślał o przyszłości systemu emerytalnego i swojej emeryturze jak o większości spraw w które zaangażowane jest państwo – sceptycznie. Ot – zobaczymy co z tego będzie. Wiadomo było, że i tak trzeba oddawać połowę pieniędzy na ten cholerny ZUS.
Więc jak to zwykle w Polsce – państwo czegoś chce, a co z tego wyjdzie to Bóg raczy wiedzieć. I to jest właśnie klucz do zrozumienia polskiego fenomenu, który obserwujemy od dłuższego czasu.
Polska ma najniższy w Europie stopień partycypacji społecznej. Obywatele stoją z boku, nie angażują się ani w wybory, ani w referenda, nie organizują się masowo dla osiągnięcia jakichś celów zbiorowych. Dla przypomnienia: podczas wyborów, tych z 4 czerwca 1989 roku, gdy była nadzieja na zmiany – w pierwszej turze frekwencja wynosiła 62,32% - nawet wtedy, gdy wydawało się, że jest szansa w jakiś sposób pokonać komunistów (tu przypomnieć należy, że nie znaliśmy tak naprawdę zaplecza, tego co kryło się pod słowami „okrągły stół”). W drugiej turze było tylko 25% - po aferze z listą krajową i przepchnięciem na siłę komunistów, mimo, że naród ich wyciął.
Jaka jest przyczyna tak niskiej partycypacji społecznej, tego, że pozwalamy na rządy ludzi, którzy zadłużaj kraj, doprowadzają do rozplenienia się korupcji i tych wszystkich plag które nas dotykają? Tego, że żyjemy w kraju, w którym olbrzymia pomoc finansowa z Unii Europejskiej na budowę dróg daje efekt w postaci bankructwa branży drogowniczej i firm budowlanych?
Dlaczego Polacy się nie buntują, nie wychodzą na ulice przeciwko zagrabieniu emerytur i otwarcia furtki do zaciągania nowych długów, które będą spłacać pokolenia przez następne 300 lat?
Przyczyną tej bierności, biernego przyjmowania nawet najdzikszych wyskoków władzy, pozwalania na traktowanie się jak w bantustanie, jest generalna niewiara Polaków w trwałość struktur. Niewiara, która powoduje, ze Polacy cierpliwie znoszą pomysły władzy i się nie buntują, bo wiedzą, że i tak z rozmaitych genialnych pomysłów nic nie wyjdzie. Więc nie ma sensu wystawiać się na odstrzał, dać znać władzy, że się ma inne zdanie. I nie mówię tu o ludziach, którzy przestali się bać, albo nigdy się nie bali, ale o masach społecznych, o tych trzydziestuparu milionach ludzi mieszkających w Polsce, którzy nie reagują na to co się dzieje. Ulegają emocjom, tak jak to było po Smoleńsku, lecz pozostają na etapie emocji i nic poza tym.
Przyjrzyjmy się – tak naprawdę jedyną trwałą struktura instytucjonalna, którą Polacy znają to Kościół Katolicki, a i on został poddany w ostatnich 50 latach wstrząsom zmiany, jakim było wprowadzenie liturgii w języku polskim, a zupełnie nie tak dawno – nowy podział diecezjalny i utworzenie nowych diecezji. Wszystkie inne struktury – od państwowych, takich jak granice, takie jak władze, rządy, gubernatorstwa, gminy, powiaty, policje i wojsko, przez społeczne, takie jak partie polityczne, organizacje spółdzielcze, najrozmaitsze stowarzyszenia po prywatne, jak firmy, banki i oszczędności w nich złożone, ubezpieczalnie i szpitale – wszystko jest nietrwałe. Dziś jest, a nie wiadomo, czy za dziesięć lat będzie.
Tu mogę przytoczyć historię rodzinną – która dobrze pokazuje problem. Dziadek mojej żony był przed wojną inspektorem szkolnym w Skierniewicach. Dobrze zarabiał, awansował, w 1939 roku miał zacząć pracować w ministerstwie oświaty w Warszawie. Przez wszystkie lata pracy zawodowej oszczędzał w ten sposób, że kupował obligacje skarbu państwa, tzw. pożyczkę narodową, z której kapitał i odsetki po wyznaczonym czasie wypłacano w urzędzie pocztowym. Do 1939 roku dziadkowie wypłacili niewielką kwotę, zresztą pieniądze te były przeznaczone na studia dzieci, czyli do wypłaty w latach po 1948 roku.
We Wrześniu wszystko runęło i dzisiaj mamy w domu szarą kopertę z czerwonymi glifowanymi i perforowanymi obligacjami.
Podobne doświadczenia mają wszystkie polskie rodziny – od takich jak utrata oszczędności, poprzez utratę majątku na skutek działań wojennych, parcelacji, konfiskaty przez okupantów sowieckich i niemieckich, a skończywszy na utracie ojczyzny, jakim było wygnanie milionów Polaków ze wschodniej Polski, zza kordonu jałtańskiego. I oczywiście do tego dochodzą późniejsze wydarzenia związane z „bitwą o handel”, pekawuenowską „reformą rolną”, grabieżczą wymianą pieniędzy, kolejnymi akcjami politycznymi komunistów, które dla każdego mogły się źle skończyć. A w latach późniejszych – podwyżki cen, które też przychodziły znienacka, nie w wyniku zachowań rynku, lecz odgórnie, jako nieprzewidywalne działania wrogiej kolonialnej władzy.
Oczywiście wszyscy mamy w pamięci Sierpień – jako wydarzenie pokoleniowe dla większości moich czytelników. Ten cud 16 miesięcy był skutkiem wizyty Bł. Jana Pawła II oraz zablokowania możliwości rozwoju całej generacji ówczesnych młodych – czyli ludzi urodzonych około 1950 roku i później, którzy nie widzieli szansy na osiągnięcie celów życiowych w Polsce schyłkowego Gierka, przy wcześniej obudzonych apetytach konsumpcyjnych. Nie można było tych celów życiowych zrealizować, a wyjechać, tak jak dzisiaj robią to młodzi w tym naszym PRL Bis, też nie było można. To spowodowało rewolucję Solidarności, w której wziął udział cały naród, lecz oczywiście, jak zawsze w takich sytuacjach, do grupy ludzi najodważniejszych dołączali się ci mniej odważni, a gdy Związek już był bardzo liczny – to dołączyli i ci zupełnie mało odważni czy oportuniści. Gdy 13 grudnia kolonialna władza komunistyczna uderzyła – na placu boju pozostali ci najbardziej zdeterminowani. A dla całego narodu 13 grudnia był potwierdzeniem dotychczasowej nauki dziejowej – nie ma nic trwałego, w związku z czym ryzykowne jest występowanie w obronie jakichś spraw publicznych, ponieważ te sprawy w pewnym momencie stają się nieaktualne.
Tak zwany „upadek komunizmu” też był dla przeciętnego Polaka dalszym potwierdzeniem nietrwałości struktur – wszechpotężne, a równocześnie zgniłe państwo, ze swoją Służbą Bezpieczeństwa i ideologią, nagle z dnia na dzień się zmieniło, a ustrój gospodarczy w którym Polacy nauczyli się żyć i kombinować również, z dnia na dzień, przestał obowiązywać. To co w poniedziałek było zagrożone wieloletnim więzieniem, czyli spekulacja i handel bez zezwolenia – w wtorek stało się godną pochwały przedsiębiorczością. Wszystkie od 45 lat wbijane w głowy frazesy komunistyczne stały się nagle oficjalnie bredniami, a NATO przestało być wrogiem, a stało się przyjacielem. Niemcy stały się przyjacielem! Te Niemcy, które były sprawcami wszystkich nieszczęść tego narodu! Doktoraty z marksizmu-leninizmu stały się doktoratami z filozofii, a kapowanie na kolegów do policji politycznej – dialogiem z czynnikami politycznymi.
To przekonanie o nietrwałości struktur, potwierdzana po wielokroć przez wydarzenia dziejowe oraz mniejsze i większe zdarzenia z życia prywatnego – od takich jak obligacje skarbowe dziadka mojej żony lub dla innych rozpłynięcie się oszczędności odkładanych latami na książeczki mieszkaniowe PKO – to wszystko powoduje, że Polacy nie za bardzo się przejmują kolejnymi pomysłami polityków i urzędników państwowych. Młodzi chcą sobie urządzić życie w „normalnym kraju”, co oznacza dla naszej przyszłości narodowej katastrofę. Każdy indywidualnie chce jakoś się urządzić w tych niesprzyjających warunkach, które mamy w skolonizowanej przez biurokrację Polsce.
Polacy myślą, że jakoś przetrwają. „Przeżyliśmy Ruska, przeżyjemy i Tuska”. Problem w tym, że możemy nie przeżyć tego Tuska, albo i następnego, bo sytuacja demograficzna jest tak katastrofalna, że bez radykalnych działań, właśnie politycznych, tego narodu po prostu nie będzie. Tylko, że nikt nie znalazł jeszcze sposobu, jak Polaków masowo zaktywizować pomimo ich niewiary w trwałość struktur, a w konsekwencji – w niechęć do angażowania się publicznego. Jak spowodować, żeby Polacy byli w sposób masowy aktywni, jeśli ani Smoleńsk, ani katastrofalne zadłużenie, ani grabież emerytur Polaków nie ruszyły.
Ktoś, kto znajdzie na to sposób będzie wodzem tego narodu.
Zapraszam do wstępowania do Reduty Dobrego Imienia – Polskiej Ligi Przeciw Zniesławieniom. Formularz jest na stronie Reduty.
Zapraszam także do składania podpisów pod petycją do Sejmu w sprawie uznania użycia sformułowania „polskie obozy koncentracyjne” za kłamstwo oświęcimskie. Formularz PDF do pobrania jest pod tym linkiem: http://reduta-dobrego-imienia.pl/?wpdmact=process&did=NS5ob3RsaW5r
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/173040-polacy-mysla-ze-jakos-przetrwaja-przezylismy-ruska-przezyjemy-i-tuska-szwindel-nie-ukarany-czyli-wszystko-plynie