Gra na przeczekanie. "Na razie prezydent Janukowycz czuje się na tyle mocno, że aż na cztery dni wyjechał z kraju do Chin"

fot. PAP / EPA
fot. PAP / EPA

Piszę na gorąco, niemal tuż po powrocie z Majdanu w Kijowie. Na półmilionowej demonstracji (choć są też szacunki mówiące „tylko” o 250 – 350 tysiącach ludzi) widziałem ludzi starszych, pamiętających drugą wojnę światową, w sile wieku i tych bardzo młodych. Dla tych ostatnich unijna, niebieska flaga ze złotymi gwiazdkami nie jest symbolem eurobiurokracji, skomplikowanych regulacji prawnych czy ograniczania suwerenności – ta błękitno-gwiaździsta flaga jest symbolem ukraińskiej nadziei na lepsze życie. Lepsze – bo w europejskiej, a nie rosyjskiej strefie wpływów.

Gdy zapraszano mnie, mówiono, że w piątek wieczorem, gdy w Wilnie kończyć się będzie szczyt UE poświęcony Partnerstwu Wschodniemu, na placu sławnym z czasów Pomarańczowej Rewolucji, przed hotelem Ukraina zgromadzi się nawet pół miliona ludzi. Miało być tak, jak w listopadzie i grudniu 2004 roku, gdy obywatelskie protesty doprowadziły do skutecznego zakwestionowania sfałszowanych wyborów prezydenckich. Ale początkowo tak wcale nie było. Na placu przed hotelem Ukraina gromadziło się kilkanaście, czasem trzydzieści, a w porywach pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Przełom nastąpił w wyniku politycznego błędu (lub prowokacji wewnątrz obozu władzy) - pacyfikacji demonstrantów przez „Berkut” czyli ukraiński „Specnaz” w sobotę o świcie. Reakcja była natychmiastowa: następnego dnia w stolicy Ukrainy było na ulicach już dziesięć razy więcej ludzi.

 

Pięściarz Janukowycz

Porównania z Pomarańczową Rewolucją są uzasadnione, a jednocześnie nie do końca trafne. Wtedy, przed dziewięcioma laty prezydent-elekt Wiktor Janukowycz musiał ustąpić pod wpływem nie tylko kijowskiej ulicy, ale też Unii Europejskiej. Dzisiaj prezydent Janukowycz nie ustąpi, a na pewno nie ustąpi dobrowolnie. Demonstrantów jest też, jak przed dziewięcioma laty, bardzo wielu, ale i pozycja samego Janukowycza jest znacznie silniejsza niż przed niemal dwoma dekadami. Wtedy był na ukraińskiej scenie politycznej wpływowym baronem z Doniecka, ale jednak politycznym nowicjuszem, gdy chodzi o politykę na szczeblu centralnym. Teraz mocno trzyma lejce władzy, mając wsparcie olbrzymiej części mediów (podczas Pomarańczowej Rewolucji spora część mediów przeszła na stronę obozu demokratycznego) i wsparcie znaczącej grupy oligarchów. Obóz Janukowycza nie poprawił, a pogorszył sytuację gospodarczą Ukrainy: dziś PKB na głowę mieszkańca tego kraju jest znacznie mniejsze niż na… Białorusi! Ale trzeba przyznać temu byłemu bokserowi wagi ciężkiej, bo i Janukowycz uprawiał ten sport - stąd analogie z Kliczką same się nasuwają - że jeśli chodzi o grę polityczną nieźle wykorzystał okres swojej prezydentury. Potrafił wyrwać z opozycji grupę posłów, a także pozyskać lub zneutralizować szereg polityków - ludzi biznesu, którzy do Wierchownej Rady (jednoizbowego parlamentu ukraińskiego) trafili nie z list partyjnych, a z okręgów jednomandatowych. Charakterystyczne zresztą dla tego państwa jest, że zwycięzcy wyborów JOW-ów niemalże z definicji popierają władzę, obojętnie czy chodzi o Leonida Kuczmę (miałem to okazję widzieć jako obserwator tamtejszych wyborów parlamentarnych w 2002 roku) czy Wiktora Juszczenkę, czy wreszcie obecnego prezydenta.

 

Władza wciąż silna

Piszę o tym nieprzypadkowo, ponieważ opozycja uważała, iż wydarzenia na ulicach Kijowa doprowadzą do zmiany konfiguracji politycznej w parlamencie. Już w niedzielę wieczorem, będąc jeszcze w Kijowie, słyszałem o 20 posłach Partii Regionów, którzy mieli przejść na stronę opozycji, potem o 18, potem 12 – skończyło się na kilku. Wynika z tego, że wewnętrznie zróżnicowana i pochłonięta walkami frakcyjnymi, takimi jak rywalizacja między premierem Azarowem i wicepremierem Arbuzowem partia władzy, jest jednak w zasadzie jednolita, gdy chodzi o stosunek do opozycji. Co więc zrobi opozycja, skoro na razie nie ma szans na skuteczne wotum nieufności wobec rządu? Zapewne nasili protesty uliczne. Sojusznikiem Janukowycza jest jednak pora roku. Już w ostatni weekend w Kijowie temperatura wynosiła około 0° lub minimalnie powyżej, idą mrozy, a to nie będzie służyć rozszerzaniu się protestu. Widać zresztą wyraźnie, że obóz władzy gra na przeczekanie. Dla jego wizerunku kilkanaście tysięcy ludzi stale koczujących w centrum stolicy dobre nie jest, ale nawet władza o kiepskiej reputacji międzynarodowej – a także wewnętrznej – może długo trwać…

 

Nic dwa razy się nie zdarza

Na razie prezydent Janukowycz czuje się na tyle mocno, że aż na cztery dni wyjechał z kraju do Chin. Przy okazji dał czytelny przekaz: ja, jako dobry gospodarz staram się o kredyty z Pekinu, a opozycja paraliżuje stolicę.

Jest jednak jedna istotna różnica – obok wielu podobieństw – między czasami Pomarańczowej Rewolucji a obecnymi. Wówczas, po początkowym wahaniu Javiera Solany, wtedy pełniącego funkcję unijnego „ministra spraw zagranicznych”, gdy europarlament wymusił na Komisji Europejskiej zaostrzenie stanowiska wobec Kuczmy i Janukowycza, w praktyce cała europejska i międzynarodowa opinia publiczna poparła na Ukrainie obóz demokratyczny. Dziś tak być wcale nie musi. Jesienią 2004 roku Rosja wydawała się być w defensywie, a wejście ośmiu państw z naszego regionu Europy spowodowało też zmianę akcentów w polityce zewnętrznej UE na bardziej „rosyjskosceptyczne”. Dzisiaj Moskwa jest w wyraźniej ofensywie, Unia jest słabsza niż wtedy (Traktat Lizboński jakoś nie pomógł). Stąd też nacisk „Brukseli” na demokratyzację w Kijowie będzie zapewne słabszy. Szereg państw członkowskich UE w ogóle nie interesuje się Ukrainą czy szerzej „Wschodem” (np. państwa Europy Południowej). Inne z kolei dużo bardziej grają na Rosję, widząc w tym swoje własne, gospodarcze i polityczne interesy. Tak jest choćby z Francją, której prezydent Francois Holland pełni w sprawie Kijowa dla Kremla rolę „pożytecznego idioty”. Skądinąd Niemcy podnosiły tak mocno sprawę Julii Tymoszenko nie tylko ze szlachetnych względów humanitarnych, ale też jako swoisty pretekst do opóźnienia umowy stowarzyszeniowej UE – Ukraina. Wzmacnianie bilateralnych relacji Berlin – Moskwa może być bowiem dla nich nadrzędna.

 

Pat na Majdanie

Sytuacja na Ukrainie, tydzień temu, w piątek była zupełnie inna niż po wielkiej demonstracji w niedzielę. Teraz też może szybko się zmieniać. Rozmawiając z liderami opozycji, parę dni temu, widząc ich determinację niespecjalnie wierzę w kompromis i „okrągły stół”, który – chyba jednak taktycznie proponuje władza. Dla samej Ukrainy byłoby lepiej, aby Janukowycz dogadał się z Kliczką i Jaceniukiem i wspólnie pokierowali ukraińskim okrętem na Brukselę, a nie Moskwę. Prawdopodobnie jednak walka o to, kto ma dzierżyć ster owego okrętu i kto ma być kapitanem zdominuje nie tylko Wierchowną Radę, ale też ulice w ukraińskich miastach na najbliższe tygodnie, a może i miesiące. Ten pat niczego nie daje Polsce ani Europie, jest też niekorzystny dla samej Ukrainy. Z tego pata cieszyć się może jedynie Putin. Nawet jeśli już nie mówi oficjalnie, jak przed paroma laty, że jeśli Ukraina będzie stwarzała problem, to należy ją… podzielić.

Artykuł ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie"  (06.12.2013)

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych