Niedobry sygnał w najgorszej możliwej chwili. Rotfeld apeluje o zbudowanie szerszego, "europejskiego" bytu z udziałem UE i Rosji

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Rafał Guz
PAP/Rafał Guz

Adam Rotfeld, były minister spraw zagranicznych (człowiek zasłużony dla Polski, i nie piszę tego ironicznie) opublikował w „Wyborczej” krótki tekst wraz z Des Browne’m (b.ministrem obrony Wielkiej Brytanii w gabinecie Blaira) i Igorem Iwanowem, byłym szefem rosyjskiego MSZ (u schyłku Jelcyna i na początku ery Putina).

Artykuł nosi tytuł „Budujmy szerszą Europę”, zgodnie z tym wzywa do polepszenia relacji rosyjsko-europejskich na różnych płaszczyznach. I w zasadzie nie zawiera postulatów, które byłyby niesłuszne, czy przynajmniej których nie można byłoby przedyskutować. W tym sensie tekst, którego współautorem jest Rotfeld, oceniam pozytywnie.
Ale oprócz kilku konkretnych postulatów jest też coś takiego, jak koncepcja ogólna i polityczny kontekst opublikowanie tekstu. A tu już obraz przestaje być różowy.

Bo wezwanie (niechby nawet najbardziej ogólne) do budowania jakiegoś szerszego, „europejskiego” bytu z udziałem Unii i Rosji niebezpiecznie przypomina koncepcje wpływowego rosyjskiego polityka i teoretyka dyplomacji – Siergieja Karaganowa. W różnych wariantach proponuje on od lat utworzenie czegoś, co miałoby się nazywać Związkiem Europy, i łączyć UE z Rosją właśnie.

Jest to pomysł, rzecz jasna, dla Polski nie do przyjęcia. Z kilku powodów.

Po pierwsze, co najmniej „przyklepujący” sytuację, w której Ukraina znajduje się w jakiejś próżni między Rosją a Europą właściwą (czyli UE).

Po drugie – jest ewidentne, że takim bytem rządziłby koncert mocarstw, z Rosją i Niemcami na czele, zmniejszając i tak niewielkie możliwości naszego oddziaływania na decyzyjne procesy w skali kontynentu, jakie daj nam UE w jej obecnym kształcie.

Po trzecie, konstrukcja taka sprzyjałaby rosyjskiej ekspansji kapitałowej, i w efekcie nasz kraj mógłby mieć narastające trudności z zachowaniem stanu dotychczasowego (czyli braku ekonomicznego uzależnienia od Rosji na płaszczyznach innych niż energetyczna).

Po czwarte – bliskie związki Europy (nawet zachodniej) z Rosją mogą owocować konwergencją w negatywnym tego słowa znaczeniu. Czyli przenoszeniem na kraje zachodnie rozmaitych wschodnich patologii, z korupcją i konglomeratami mafijno-politycznymi na czele.

Po piąte – realizacja tego pomysłu dałaby Rosji ogromny zastrzyk technologiczno-inwestycyjny, bez uprzednich znaczących reform wewnętrznych, co oznaczałoby że już nawet nie demokracja ale rządy prawa nie nastąpią w tym kraju w przewidywalnej przyszłości.

Po szóste – oznaczałoby to zerwanie związków między Europą a USA.

Z tych i innych względów w żadnym momencie koncepcja Karaganowa nie była traktowana przez zachodnioeuropejskie czy polskie elity jako coś, na co można by się zgodzić. Dziś, gdy zachodnia część kontynentu jest ze wszystkich możliwych względów (wojna z Gruzją, wewnątrzrosyjskie dokręcenie śruby, nacisk na Białoruś owocujący powolnym wchłanianiem tego kraju, sprawy gazowe itd.) mniej niż kiedykolwiek skłonna do naiwnej życzliwości wobec Moskwy, takie pomysły są jeszcze mniej realne.

I oto w tej atmosferze trzech byłych ministrów podpisuje tekst, wpisujący się – co prawda w łagodnej formie i bez stawiania kropki nad „i” – w karaganowowski kierunek myślenia… A po drugie – ten sygnał wysyłany jest dokładnie w momencie, w którym na ostrzu noża stanęła geopolityczna przyszłość Ukrainy. W chwili, gdy Rosja i Unia stanęły naprzeciw siebie.

Jak taki sygnał może być w tej sytuacji odczytany w Kijowie? Chyba nie jako zachęta do zdecydowanej walki o przyjęcie przez Ukrainę zachodniego kierunku… Choć w artykule znalazł się passus mówiący o tym, że „Ukraina, jak i każde  inne europejskie państwo powinna mieć swobodę wyboru partnerów i najlepszego dla siebie modelu integracji” - tekst ministrów zostanie raczej odebrany jako dowód na to, że opieranie się Moskwie nie ma sensu. Bo Zachód i tak się dogada z Kremlem za ukraińskimi plecami.

Adam Rotfeld jest nie tylko byłym ministrem, ale też twórcą i współprzewodniczącym z naszej strony polsko-rosyjskiej Grupy ds.Trudnych. Jest człowiekiem bardzo zaangażowanym w polsko-rosyjskie pojednanie, zasłużonym dla polsko-rosyjskich relacji. To dobrze, bo są to relacje ważne, nie należy ich zaniedbywać, należy natomiast starać się aby w miarę możliwości były jak najlepsze.

Ale ludzie zbyt emocjonalnie zaangażowani w relacje z jakimś państwem miewają tendencje do zapominania o całej reszcie świata. I o kontekście własnych działań. Niedobra koncepcja w jeszcze gorszym momencie, panie ministrze.

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych