Katarzyna Kolenda-Zaleska się cieszy. Więcej, chwali wszystkich w związku z niedawną awanturą w Krakowskim Teatrze Starym. Na drugiej stronie „Gazety Wyborczej”.
Chwali dyrektora tego teatru Jana Klatę, bo ten prowokuje, a „teatr potrzebuje nowych środków wyrazu, zuchwałości i prowokacji”. Wprawdzie w innym miejscu swego krótkiego tekstu zapewnia, że nie obchodzi ją, czy w Teatrze Starym wystawiono arcydzieło czy totalną szmirę, ale rozumiem, że to twórcze sprzeczności w jednym i tym samym felietonie. Ale chwali też i ludzi, którzy zakłócili jego spektakl „Drogi do Damaszku”. Bo wprawdzie są prawicowcami, ale „im się chce, nie osiedli na mieliźnie intelektualnego lenistwa”.
Rzeczywiście, reakcja tych ludzi godna jest podziwu, to jedyny element naszej zgody. A jednak nie kupuję filozofii autorki, że w gruncie rzeczy nieważne kto ma rację, ważne że toczy się spór, bo on jest samoistną wartością. Czasem taki punkt widzenia jest uprawniony. Spory o estetykę mają swój sens i wartość samoistną. Ale nie w tym przypadku.
Coraz częściej stykam się z takimi reakcjami. Jakiś historyk nakłamał, ale to nieważne. Przecież chodzi o to, że wywołuje dyskusję. Nieistotne racje, istotny ruch! Naturalnie w przypadku teatru pojęcie racji nie jest tak ostre jak w przypadku badań historycznych. Dopuszczalne są różne interpretacje, czasem i prowokacje. Bełkot powinien być jednak niedopuszczalny, w każdym razie nie na głównych scenach finansowanych na dokładkę przez podatników.
Że nie ma czytelnego kryterium odróżniania bełkotu od mowy? Naturalnie, w ogóle w życiu trudno wytyczyć jakiekolwiek jednoznaczne kryteria. A jednak rozpoznajemy bełkot.
Komuś kto nie wierzy, polecam tekst Witolda Gadowskiego w ostatnim tygodniku „wSieci”. On to właśnie, jeden z autorów sławnego najścia na teatr, opisuje, jak wygląda inscenizacja sztuki „Droga do Damaszku” Augusta Strindberga. Przyznam szczerze, że dreszcz mnie przeszedł, kiedy to czytałem. Z tym teatrem jest jeszcze gorzej niż sądziłem.
Bo ja z kolei, inaczej niż Kolenda podszedłem do pyskówki na przedstawieniu bez entuzjazmu. Ale teraz zadaję sobie pytanie: jaka jest inna metoda żeby zaprotestować przeciw głupocie? Bo dodawanie do sztuki XIX-wiecznego autora kwestii typu „Idźmy w ch…” jest przejawem głupoty, niczego więcej.
To charakterystyczne, Kolenda-Zaleska sprowadza cały spór do jednego tematu, który zna najlepiej, bo on się nieustannie przewija w mediach. Prawicowi kontestatorzy Klaty, którzy przyszli do teatru z awanturą, mają być jej zdaniem przeciwni „burzeniu tradycyjnych porządków uświęconych mitologią polskości”.
Dziennikarka TVN nawet nie zauważa, że konflikt dotyczył sztuki Strindberga, autora który z pewnością nie miał nic wspólnego z polskością. Dramatopisarza nowoczesnego na swoje czasy, nawet skandalizującego, ale w oczywisty sposób nie pisującego skeczów z kopulacyjnymi ruchami jako główną atrakcją. Czy wielbicielka dyskusji jako wartości uważa, że ze sztuką zmarłego można zrobić wszystko? I jakie granice wyznacza zgrywie, wygłupowi, nadętemu egotyzmowi tak zwanych artystów, którzy istotnie mogą zrobić wszystko. Z cudzym tekstem i naszą cierpliwością.
Zbuntowani widzowie nie protestują tylko w obronie polskości. Protestują przeciw rozwalaniu kultury, każdej kultury, na kawałeczki, z których nie można będzie potem już niczego poskładać. Przeciw odbieraniu nam poczucia wszelkiego sensu, które odbudować później będzie trudno.
Nie protestują, wbrew temu co pisze Kolenda-Zaleska, przeciw wprowadzaniu do poważnego teatru elementów popkultury. Popkulturę to wprowadzał do teatru Adam Hanuszkiewicz, polegało to na upraszczaniu i uatrakcyjnianiu, czasem mocno kontrowersyjnym, ale przecież nie na bełkocie.
Czasem jednak ci dziwni ludzie występują również w obronie polskości, bo wśród dzieł kaleczonych, nicowanych i przedrzeźnianych są również elementy naszego dorobku. Jak choćby „Nieboska komedia”, której rozwalenie zlecił Klata komuś innemu, ale za to tak skutecznie, że doprowadził do buntu takich aktorów jak Anna Dymna, choć przecież w teatrach takie zjawisko, jak aktorzy odmawiający podążania za realizatorami, zdarza się rzadko. Czy naprawdę nawet i to nie studzi entuzjazmu publicystki dla „nowych środków wyrazu, zuchwałości i prowokacji”? Mam wrażenie, że nie widziała żadnej inscenizacji Klaty, ale musi być koniecznie nowoczesna.
Przecież ci egzotyczni ludzie prawicy bronią dorobku także tak nowoczesnych twórców jak Konrad Swinarski (nota bene dosłownie jedna z ofiar inscenizacyjnych igraszek), Jerzego Jarockiego. Andrzeja Wajdy i wielu innych. To ten dorobek jest dziś trwoniony przez błazeństwa ludzi chronicznie niedojrzałych.
Tu nie ma problemu zderzenia różnych, lecz pełnoprawnych wizji, to nie jest kwestia rzekomego twórczego napięcia, jak zapewnia nas trzęsąc się z radości, ze coś się dzieje, Krakowianka Kolenda-Zaleska. To jest problem ochrony dobra kultury, krakowskiej, narodowej i ogólnoludzkiej, jakim ciągle pozostaje ten teatr.
Jest on rozwalany na kawałeczki za przyzwoleniem konkretnej ekipy rządowej i wypada tu dyskutować nie o twórczej wolności, ale o pytaniach do sympatycznego i chyba osobiście konserwatywnego ministra kultury. Jak długo to będzie jeszcze trwało? I czemu to ma służyć?
Dlaczego pan, panie ministrze, wpuścił tam barbarzyńców?
CZYTAJ TAKŻE: Protesty przyniosły skutek. Teatr Klaty zawiesza próby nad "Nie-Boską Komedią"
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/172066-kto-wpuscil-do-teatru-starego-barbarzyncow-powtarzajmy-niczym-rzymianie-o-kartaginie-klata-musi-odejsc