Ukraina: gra trwa. Tylko że inna, niż dotąd. "Możliwości finansowania Ukrainy przez Kreml będą jednak ograniczone"

Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Co będzie na Ukrainie? Tego w tej chwili nie wiadomo. Stutysięczny tłum na ulicach Kijowa daje nadzieję na scenariusz społecznego nacisku na władze. Zarazem rządzący Ukrainą to ludzie Wschodu, a zatem mistrzowie blefu. Nie wykluczyłbym więc całkowicie jakichś niespodzianek w najbliższym czasie – jeśli Europa poczuje, że oddając Ukrainę Rosji traci na prestiżu i bezpieczeństwie, i zechce jakoś podbić cenę, za którą chciałaby widzieć Kijów po naszej stronie granic zachodniego świata. Tym niemniej, należy raczej odnieść się do sytuacji najbardziej prawdopodobnej – tj. takiej, w której w najbliższym czasie Ukraina pozostanie poza strukturami zachodnimi, za to nad Dnieprem bardziej niż dotąd intensywnie obecna będzie Rosja.

Co wtedy? Gra będzie toczyć się dalej, bo historia nigdy się nie kończy. A także dlatego, że zwycięzca minionego etapu – Rosja – sama wpełza w kryzys gospodarczy. Ceny surowców energetycznych już są niższe i raczej się nie podniosą w najbliższym czasie. W gospodarce już panuje stagnacja, niedługo może zacząć się recesja.

A z tego wynika, że możliwości finansowania Ukrainy przez Kreml będą jednak ograniczone. Oczywiście – polityczny priorytet pozostanie politycznym priorytetem i będzie realizowany, ale chyba nie na skalę, na jaką ma nadzieję ulica Bankowa (przy której w Kijowie znajduje się siedziba prezydenta Ukrainy). A zarazem na Ukrainie też będzie narastał kryzys…

W tej sytuacji można przewidzieć, że narastać będą tam też emocje antyrosyjskie (bo dla bardzo wielu Ukraińców to Rosja będzie odpowiedzialna za ten kryzys – przecież uniemożliwiła stowarzyszenie z UE…) i proeuropejskie. Paradoksalnie, bo gdyby stało się odwrotnie, i gdyby Rosja zastosowała wobec Ukrainy zapowiadane retorsje, to kryzys byłby zapewne i bardziej nagły, i większy. I wtedy odpowiedzialnością za niego obarczanoby proeuropejską decyzję Janukowycza i samą Unię… 

Cała ta sytuacja stwarza dla Unii (i dla Polski) pole do gry. Gry, oczywiście, długofalowej, obliczonej w mniejszym stopniu na efekt w postaci natychmiastowego przeciągnięcia Ukraina na naszą stronę, a bardziej na osłabienie jej związków z Rosją. Poprzez rozwijanie łączącej nas z Kijowem infrastruktury. Poprzez intensyfikowanie związków biznesowych. Ale także poprzez pielęgnowanie kontaktów z ukraińską elitą władzy. Poprzez wiązanie jej z Zachodem. Nie tylko intelektualne, emocjonalne czy nawet polityczne, ale po prostu – życiowe, karierowe, finansowe. Rosjanie robią to bardzo konsekwentnie i umiejętnie…

Zapewne musi to oznaczać pewne przeorientowanie priorytetów. Dla skutecznego realizowania celu głównego (czyli niedopuszczenia do tego, żeby w Kijowie rządziła Moskwa) konieczne moim zdaniem może być kładzenie mniejszego nacisku na przestrzeganie reguł demokracji, a także praw człowieka, większego zaś – na suwerenność władz wobec Kremla i budowę różnorakich więzów z Zachodem. Trudno, chcąc być skutecznym politycznie, trzeba często iść w tzw. koszty moralne.

To oczywiście w wypadku, gdyby proeuropejski ruch protestu miał ograniczony zasięg – tj. gdyby przeprowadzenie drugiej Pomarańczowej Rewolucji nie leżało w jego zasięgu. Gdyby było odwrotnie, czyli gdyby ów ruch potrafił zbliżyć się do punktu, w którym realne może być obalenie władzy, wtedy oczywiście – nie przerywając kontaktów z ekipą Janukowycza – należałoby realizować nad Dnieprem politykę bardziej dla Polski klasyczną. Czyli „moralną”, w której większą rolę odgrywałoby domaganie się respektowania przez oficjalny Kijów zasad demokracji.

Oczywiście, wszystko to wymaga – bagatelka! – silnego zaangażowania Zachodu. Sama Polska może zrobić tu trochę, ale niestety bez co najmniej Berlina nie będzie skuteczna.

O zaangażowanie Zachodu na potrzebnym poziomie jest zaś trudno. Wypada bowiem zgodzić się z rosyjskim publicystą Aleksandrem Baunowem, który słusznie stwierdza, że o ile Rosja czuje się bez Ukrainy niepełna, i jest to uczucie silnego dyskomfortu, o tyle Europa nie czuje się niepełna bez Ukrainy. A jej zaangażowanie nad Dnieprem jest w pierwszym rzędzie efektem obawy przed opanowaniem Ukrainy przez Rosję, a nie własnej, samodzielnej chęci usadowienia się w Kijowie. Baunow porównuje unijne podejście do Ukrainy do rosyjskiego stosunku do Azji Środkowej, gdzie Kreml podejmuje różne działania przede wszystkim dlatego, żeby nie weszły tam Chiny, a nie dlatego że brak wpływów w przestrzeni środkowoazjatyckiej szkodzi łby Rosji czy to w sferze realnej, czy to emocjonalnej.

Oczywiście ewentualne objęcie stanowiska szefa berlińskiego MSZ przez byłego współpracownika kanclerza Schroedera Franka-Waltera Steinmeiera nie wróżyłoby tu najlepiej. Ale obecny Kreml nie wzbudza nad Sprewą takich uniesień, jak 10 lat temu. Dlatego pytanie, czy uda się skłonić Zachód do zaangażowania nad Dnieprem na potrzebnym poziomie, jest jednak pytaniem otwartym. Nie ma pewności, że tak, ale nie ma też pewności, że nie. W tej sytuacji trzeba próbować.

I to jest chyba najpoważniejsze zadanie polskiej polityki zagranicznej najbliższych kilku lat.

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych