Prezydent na drzwiach od stodoły. Czy Angela Merkel albo Barack Obama pozwoliliby sobie czarterować samoloty od Lufthansy albo American Airlines?

fot. PAP / J. Turczyk
fot. PAP / J. Turczyk

Dwa tygodnie temu prezydent Bronisław Komorowski udał się z wycieczką krajoznawczą do Izraela i Autonomii Palestyńskiej (wycieczką, bo nic konkretnego tam nie załatwił). I tak jak od początku swej prezydentury poleciał wyczarterowanym od LOT-u samolotem, bo polski rząd od lat ani myśli kupować nowe maszyny.

Wielu pamięta słynny lot prezydenta Komorowskiego do Nowego Jorku na sesję Zgromadzenia Ogólnego ONZ we wrześniu 2011 roku. Jak gdyby nigdy nic wsiadł sobie w samolot i odleciał. Media były wówczas zachwycone brataniem się Komorowskiego z prostym ludem. Rzeczywiście, z punktu widzenia Komorowskiego i jego speców od PR wizerunek misia-prezydenta do którego może się przytulić każdy pasażer rejsowego lotu i cyknąć sobie fotkę na Facebooka jest korzystny, ale z punktu widzenia majestatu Rzeczpospolitej i postrzegania Polski na arenie międzynarodowej, to sprawa bez mała skandaliczna.

Czy Angela Merkel albo Barack Obama pozwoliliby sobie czarterować samoloty od Lufthansy albo American Airlines lub latać rejsowymi samolotami na spotkania z przywódcami innych państw? Trudno to sobie wyobrazić. Podobnie jak nie wyobrażają tego sobie rządy Czech, Ukrainy, Angoli, Suazi, Botswany, a nawet małego Togo, które mają swoje samoloty dla VIP-ów. Ale duży kraj funkcjonujący w ramach UE i NATO, jakim jest Polska od lat nie ma własnej floty. Na tle Europy i świata wypadamy blado i jeszcze długo będziemy traktowani jako biedny i słaby kraj, którego nie stać nawet na samolot dla premiera i prezydenta.

Próby zakupu nowych maszyn podejmowało kilka rządów. Ostatni raz miało to miejsce w 2007 roku, kiedy ówczesny minister obrony, Aleksander Szczygło rozpisał przetarg na zakup nowych samolotów dla polskiego rządu. Jednak już kilka miesięcy później nowy minister obrony, Bogdan Klich przetarg odwołał. Jaki był powód takiej decyzji? Oficjalnie – “ograniczenia budżetowe”, choć kondycja finansowa państwa na przełomie 2007 i 2008 roku nie była zła. Wątpliwości wzbudza też fakt, że rząd Donalda Tuska koniecznie upierał się przy tym, aby bez przetargu czarterować LOT-owskie embraery, które okazały się wysoce zawodnymi maszynami. Wskazywał na to wielokrotnie w swoich wystąpieniach gen. Petelicki, jednak zajmująca się przetargiem prokuratura nie dopatrzyła się jednak żadnych uchybień.

Od 2010 roku najważniejsi polscy politycy latają wyczarterowanymi od LOT-u samolotami. Zawarta wówczas umowa opiewała na 150 mln złotych.  Zawarta niedawno przez MON nowa umowa z LOT-em opiewa zapewne na podobną kwotę. Razem daje to 300 mln złotych. Do tego trzeba doliczyć koszty zabezpieczenia logistycznego podróży oraz ochrony nie tylko przecież prezydenta, ale też premiera, marszałka i wicemarszałków Sejmu i Senatu. Za 63 mln euro, czyli ok. 250 mln złotych można kupić Airbusa A319, a za 80 mln dolarów, czyli ok. 240 mln złotych można kupić dwa samoloty Global Express 5000. Nie można całe życie wymawiać się kryzysem i brakiem pieniędzy. To kwestia prestiżu, naszej pozycji w świecie, ale przede wszystkim bezpieczeństwa. Władze tego nie rozumieją, a być może są też osoby, którym zależy, by Polska nie miała swoich samolotów. Wszak na kontraktach z rządem można ubić całkiem niezły interes.

Bronisław Komorowski powiedział w 2002 roku, że “polski lotnik to jest taki, że jak trzeba będzie, to nawet poleci na drzwiach od stodoły“. Nawet nie przypuszczał, że jego słowa okażą się prorocze, bo w porównaniu do innych krajów europejskich rzeczywiście wygląda tak jakby polscy politycy latali na drzwiach od stodoły. Tylko dlaczego wszystko odbywa się kosztem wizerunku Polski?

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.