Gowin Jarosław napisał list do swojej eksMatki-Partii czyli PO. Pewnie za tydzień zapomni, że taką korespondencję popełnił. A jak nie zapomni, to wszyscy inni zrobią to błyskawicznie. Takich listów się nie zapamiętuje. Minister Gowin chce dla siebie wyrwać kawałek tortu o nazwie „Platforma”, bo tort ów maleje w oczach niczym inny wyrób czekoladopodobny o nazwie „SLD” 9-10 lat wstecz.
Ja wolę inne listy. Przeglądałem ostatnio korespondencję z archiwum rodzinnego. Były tam np. listy mojego śp. Dziadka, ze strony mamy, Ryszarda Bielińskiego. Po nim skądinąd odziedziczyłem imię, po strasznej awanturze między rodzicami, bo ojciec domagał się – i miał trochę racji – aby, zgodnie z przeszło stuletnią tradycją pierworodny Czarnecki miał na imię Henryk. On sam jest Henryk Tadeusz, jego ojciec, a mój dziadek był Henryk Karol. Pradziadek Henryk Aleksander, a prapradziadek Henryk Ludwik. W końcu jednak więc rodzice zawarli, kulawy, jak to zwykle bywa, kompromis. Urzędowo, w metryce miałem być Ryszard Henryk Franciszek, a na chrzcie Henryk Ryszard. Ale ów, tradycyjny, po mieczu, Henryk jakoś się nie przyjął, stąd po dziadku Ryszardzie, właścicielu drukarni w Warszawie, ale też i kawałka ziemi za Grójcem, jestem Ryszard i basta.
Dziadek Ryszard pisał pięknym, kaligraficznym pismem. Do swojej drugiej żony (pierwsza, moja babcia Franciszka zmarła przy porodzie brata mamy) krótkie liściki albo i pocztowe kartki (żadne tam widokówki!) datowane na 1945 i 1946 rok. Czytałem ze wzruszeniem tę korespondencję sprzed prawie 70 lat, zwłaszcza jej część, która powstawała tuż przed tragiczną śmiercią dziadka Bielińskiego. Zginął, gdy w Warszawie przy ulicy Tamka zawalił się sufit domu, w którym był. Podczas wojny budynek zbombardowali Niemcy, przetrwał jeszcze rok po klęsce Niemiec, by potem zabrać życie ojcu mojej mamy. Niemiecka okupacja skończyła się kilkanaście miesięcy wcześniej, ale dziadek był jeszcze jej, być może ostatnią, ofiarą.
Dawniej sztuka epistolograficzna kwitła. Dziś tylko e-maile i e-maile, usuwane, lądujące w spamie – przetrwają pół roku, rok?
A ja z rodzinnego archiwum czytam list z 1990 roku, z Londynu. Zaprzyjaźniona osoba opisuje wybory na prezydenta RP w „polskim Londynie”. Była członkiem komisji wyborczej. Głosowanie miało miejsce w siedzibie konsulatu przy Portland Place. W budynku zepsuła się winda, a urna była na… piątym piętrze. Zagłosować miał jeszcze wówczas żyjący były Prezydent RP na Uchodźstwie Edward hrabia Raczyński, ale jak niemal niewidomego blisko stulatka fatygować po schodach na któreś tam pięto? Komisja zatem wysyła teleks do Państwowej Komisji Wyborczej w Warszawie, czy w tej ekstraordynaryjnej sytuacji może wyjątkowo odebrać głos w kopercie od eksprezydenta (i zresztą byłego ambasadora Rzeczypospolitej w Londynie). Odpowiedź jest na tak. Do mieszkania hrabiego Raczyńskiego udaje się prezes Instytutu Polskiego im. gen. Władysława Sikorskiego, rotmistrz Ryszard Dembiński, prywatnie zięć hrabiego. Prezydent głosuje i oddaje zaklejoną kopertę. Rotmistrz wraca do konsulatu. W tym momencie przychodzi kolejny teleks z PKW z Polski, który unieważnia poprzednią decyzję. Zatem dla urzędasów w Warszawie głos Raczyńskiego jest nieważny. Wybucha wielka awantura. Ostatecznie, głosami członków komisji wyborczej z emigracji – a wbrew dyplomatom z PRL – głos tego żywego symbolu „polskiego Londynu” uznano za ważny…
Dobrze, że Internet wymyślono później. E-maile ani nie żółkną, ani nie wzruszają...
*Artykuł ukazał się w "Gazecie Polskiej" (13.11.2013)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/170894-listy-z-rodzinnego-archiwum-gowin-chce-dla-siebie-wyrwac-kawalek-tortu-o-nazwie-platforma
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.