Historia dwóch rachunków. "Działacze partii rządzącej – póki nie wejdą w konflikt z liderem – mogą sobie pozwolić, dokładnie jak oligarchowie rosyjscy, na wszystko"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Jacek Protasiewicz. Fot. europarl.europa.eu
Jacek Protasiewicz. Fot. europarl.europa.eu

Niedawno w „Newsweeku” pojawił się interesujący materiał śledczy, ujawniający kulisy zawikłanej „historii pewnego rachunku”. Otóż z zebranych przez dziennikarzy dokumentów wynika, że w hotelu Sandra w Karpaczu - gdzie miał się odbyć zjazd wyborczy delegatów dolnośląskiej PO - pojawił się znany biznesmen i wieloletni znajomy Jacka Protasiewicza i zapłacił za pobyt delegatów 23 tys. złotych.

Okazało się, że 100 delegatów, powiązanych z Jackiem Protasiewiczem – wkrótce potem zwycięzcą do stanowiska szefa regionalnej Platformy – przybyło na zjazd o dzień wcześniej, chodziło zapewne o „wieczór integracyjny”, i to była opłata za tę noc. Na pytanie dziennikarzy - dlaczego właśnie on, znany przedsiębiorca i stronnik PO, opłacił ten nocleg dla 100 osób – Marek Heinke odpowiedział, że pieniądze otrzymał od Platformy. Dodał jeszcze, że o dokonanie tej wpłaty został poproszony przez Piotra Uhle, także zwolennika Jacka Protasiewicza. Jednak informacje podawane zarówno przez uczestników zajścia, jak i ich partyjnych kolegów, każą wątpić w prawdziwość tych wyjaśnień.

Platforma wyjaśniła mianowicie, że wybrano taki system opłaty za hotel z uwagi na rychły początek zjazdu. Dwóch aktywistów PO zdecydowało się wyłożyć za nocleg delegatów z własnych kieszeni po 12 tys. złotych na głowę, z których oni potem mieli się z nimi rozliczyć co do grosza. A dlaczego w Karpaczu pojawił się właśnie Marek Heinke? „Bo ma w Jeleniej Górze bliską rodzinę, którą często odwiedza”.

I tu na usta ciśnie się pytanie, a właściwie kilka pytań: dlaczego każdy z tej setki delegatów nie zapłacił za siebie na miejscu – na początku lub na końcu pobytu, jak to robią zwykle goście hotelowi - aby potem rozliczyć się ze skarbnikiem PO? Dlaczego Marek Heinke jechał z Wrocławia do Jeleniej Góry przez Karpacz, który przecież znajduje się kawał drogi za Jelenią Górą? No i dlaczego - choć z pokwitowań wynika jasno, że pieniądze otrzymał w niedzielę, a w Karpaczu zameldował się we wtorek - przelew elektroniczny miałby dość czasu, żeby dotrzeć z Wrocławia do Karpacza – Heinke ruszył w trasę z tak dużą ilością pieniędzy? I przybył do hotelu Sandra – jak rosyjski oligarcha w latach 90. do londyńskiego Harrodsa – by gotówką zapłacić za ekstra dobę hotelową zwolenników Jacka Protasiewicza?

Sam Jacek Protasiewicz nie skomentował tej „historii pewnego rachunku” ani słowem. Nie, i już.  A pan premier nawet nie zażądał, aby dolnośląska Platforma wytłumaczyła się z tego skomplikowanego zbiegu okoliczności. Nie boi się reakcji mediów, obywateli, prokuratury, utraty swojego autorytetu i dobrego imienia? Jak widać – ma to w… nosie.

I obrazek drugi. Był sobie na Wyspach Brytyjskich pewien minister. Syn posła Williama Aitkena i Penelope, córki Johna Maffeya, pierwszego barona Rugby, prawnuk magnata prasowego i ministra z okresu II wojny światowej Maxa Aitkena, pierwszego barona Beaverbrook. Przyjaciel Margaret Thatcher, typowany przez nią na swego następcę, w 1992 roku minister skarbu w rządzie Johna Majora. W trzy lata później upolował go, konserwatystę, lewicowy dziennik The Guardian. 10 kwietnia na pierwszej stronie opublikował materiał z wyników śledztwa, przeprowadzonego przez dziennikarzy tej gazety oraz flagowego programu nieistniejącej już stacji telewizyjnej Granada, „World In Action”.  Został tam oskarżony o „nieprzestrzeganie zasad kodu ministerialnego”, bowiem będąc jeszcze ministrem, pozwolił zapłacić pewnemu arabskiemu biznesmenowi za swój pobyt w paryskim Ritzu.

Program Granady pt. „Jonathan z Arabii”, nawiązujący do tytułu przeboju filmowego „Lawrence z Arabii”, poszedł w świat. Aitken, który cały czas twierdził, że rachunek hotelowy zapłaciła towarzysząca mu wtedy żona, pozwał dziennikarzy do sądu z paragrafu o ochronę dóbr osobistych. Podczas procesu dowody przedstawione przez dziennikarzy pokazały, że jego żona przebywała w tym czasie nie w Paryżu, lecz w Szwajcarii. Co gorsza, wykazały, że Aitken nakłaniał swoją córkę Wiktorię do kłamstwa pod przysięgą, które miało potwierdzić jego wersję zdarzeń. Były wysoki minister, któremu w 1997 roku nie udało się utrzymać mandatu poselskiego z jego okręgu wyborczego, został skazany przez sąd za krzywoprzysięstwo i mataczenie. I mimo swego znakomitego pochodzenia i najświetniejszych koligacji, dostał 1.5 roku wiezienia, z czego przesiedział siedem miesięcy.

Ciekawy był dalszy ciąg tej sagi. Po opuszczeniu więzienia Jonathan Aitken zaczął studiować teologię chrześcijańską w Wycliffe Hall w Oksfordzie, w tym samym college’u, w którym kiedyś otrzymał dyplom. Napisał dwie autobiografie pod znaczącymi tytułami „Pride and Perjury” („Duma i matactwo”) oraz „Porridge and Passion” („Owsianka i pasja”), w których przyznawał się do popełnionych błędów.

W 2006 roku został honorowym prezesem Christian Solidarity Worldwide, a kiedy w dwa lata później, w King’s Church International, miał wygłosić kazanie „W poszukiwaniu Boga”, pastor Wes Richards zapowiedział go jako „wielkiego przyjaciela, swojego oraz Kościoła”. W 2004 roku Aitken próbował wrócić do polityki, ale gdy działacze z jego okręgu zaproponowali mu kandydowanie do kolejnych wyborów, ówczesny lider Partii Konserwatywnej Michael Howard, świadom reakcji wyborców i mediów, nie wyraził na to zgody. Jeszcze w tym samym roku były minister skarbu w rządzie Johna Majora zadeklarował swoje wsparcie dla UKIP-u, Narodowej Partii Zjednoczonego Królestwa. W trzy lata później pomagał jednemu z ministrów w gabinecie cieni Davida Camerona, Ianowi Duncanowi Smithowi, przygotować reformę więziennictwa, zaznaczając jednak, że nie przewiduje powrotu do polityki. Ich raport pt. „Zamknięty potencjał: strategia reformy więziennictwa oraz resocjalizacji więźniów” został opublikowany w 2009 roku.

Dziś Jonathan Aitken jest honorowym prezesem Christian Solidarity Worldwide i popularnym pisarzem chrześcijańskim. Z pewnym wyjątkiem – bo właśnie wydał arcyciekawą biografię swej zmarłej przyjaciółki Margaret Thatcher „Power and Personality”, bardzo chwaloną przez media.

I na koniec pytanie: która z tych historii rozegrała się w dojrzałej, dobrze funkcjonującej demokracji, a która w demokracji fasadowej? Która w kraju demokratycznym, gdzie istnieje mechanizm „wydalania” skompromitowanych polityków z systemu, a która w państwie oligarchicznym, gdzie działacze partii rządzącej – póki nie wejdą w konflikt z liderem, nie zagrożą jego interesom – mogą sobie pozwolić, dokładnie jak oligarchowie rosyjscy, na wszystko?

Otóż twierdzę i twierdzić nie przestanę, że dopóty w Polsce nie będzie porządku, dopóki nie będzie spełniony warunek, daleko wykraczający poza „wolne media”, „prawa człowieka” czy „społeczeństwo obywatelskie”.

Demokracja to mechanizm funkcjonowania państwa, w którym życie publiczne opiera się na wspólnym dla władzy i społeczeństwa systemie wartości, oraz kiedy istnieją sprawnie działające instytucje, które tego porządku bronią. My nie zaczęliśmy nawet określać systemu wartości.

 

Komentarz ukazał się na portalu SDP.PL

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych