Niedawno w „Newsweeku” pojawił się interesujący materiał śledczy, ujawniający kulisy zawikłanej „historii pewnego rachunku”. Otóż z zebranych przez dziennikarzy dokumentów wynika, że w hotelu Sandra w Karpaczu - gdzie miał się odbyć zjazd wyborczy delegatów dolnośląskiej PO - pojawił się znany biznesmen i wieloletni znajomy Jacka Protasiewicza i zapłacił za pobyt delegatów 23 tys. złotych.
Okazało się, że 100 delegatów, powiązanych z Jackiem Protasiewiczem – wkrótce potem zwycięzcą do stanowiska szefa regionalnej Platformy – przybyło na zjazd o dzień wcześniej, chodziło zapewne o „wieczór integracyjny”, i to była opłata za tę noc. Na pytanie dziennikarzy - dlaczego właśnie on, znany przedsiębiorca i stronnik PO, opłacił ten nocleg dla 100 osób – Marek Heinke odpowiedział, że pieniądze otrzymał od Platformy. Dodał jeszcze, że o dokonanie tej wpłaty został poproszony przez Piotra Uhle, także zwolennika Jacka Protasiewicza. Jednak informacje podawane zarówno przez uczestników zajścia, jak i ich partyjnych kolegów, każą wątpić w prawdziwość tych wyjaśnień.
Platforma wyjaśniła mianowicie, że wybrano taki system opłaty za hotel z uwagi na rychły początek zjazdu. Dwóch aktywistów PO zdecydowało się wyłożyć za nocleg delegatów z własnych kieszeni po 12 tys. złotych na głowę, z których oni potem mieli się z nimi rozliczyć co do grosza. A dlaczego w Karpaczu pojawił się właśnie Marek Heinke? „Bo ma w Jeleniej Górze bliską rodzinę, którą często odwiedza”.
I tu na usta ciśnie się pytanie, a właściwie kilka pytań: dlaczego każdy z tej setki delegatów nie zapłacił za siebie na miejscu – na początku lub na końcu pobytu, jak to robią zwykle goście hotelowi - aby potem rozliczyć się ze skarbnikiem PO? Dlaczego Marek Heinke jechał z Wrocławia do Jeleniej Góry przez Karpacz, który przecież znajduje się kawał drogi za Jelenią Górą? No i dlaczego - choć z pokwitowań wynika jasno, że pieniądze otrzymał w niedzielę, a w Karpaczu zameldował się we wtorek - przelew elektroniczny miałby dość czasu, żeby dotrzeć z Wrocławia do Karpacza – Heinke ruszył w trasę z tak dużą ilością pieniędzy? I przybył do hotelu Sandra – jak rosyjski oligarcha w latach 90. do londyńskiego Harrodsa – by gotówką zapłacić za ekstra dobę hotelową zwolenników Jacka Protasiewicza?
Sam Jacek Protasiewicz nie skomentował tej „historii pewnego rachunku” ani słowem. Nie, i już. A pan premier nawet nie zażądał, aby dolnośląska Platforma wytłumaczyła się z tego skomplikowanego zbiegu okoliczności. Nie boi się reakcji mediów, obywateli, prokuratury, utraty swojego autorytetu i dobrego imienia? Jak widać – ma to w… nosie.
I obrazek drugi. Był sobie na Wyspach Brytyjskich pewien minister. Syn posła Williama Aitkena i Penelope, córki Johna Maffeya, pierwszego barona Rugby, prawnuk magnata prasowego i ministra z okresu II wojny światowej Maxa Aitkena, pierwszego barona Beaverbrook. Przyjaciel Margaret Thatcher, typowany przez nią na swego następcę, w 1992 roku minister skarbu w rządzie Johna Majora. W trzy lata później upolował go, konserwatystę, lewicowy dziennik The Guardian. 10 kwietnia na pierwszej stronie opublikował materiał z wyników śledztwa, przeprowadzonego przez dziennikarzy tej gazety oraz flagowego programu nieistniejącej już stacji telewizyjnej Granada, „World In Action”. Został tam oskarżony o „nieprzestrzeganie zasad kodu ministerialnego”, bowiem będąc jeszcze ministrem, pozwolił zapłacić pewnemu arabskiemu biznesmenowi za swój pobyt w paryskim Ritzu.
Program Granady pt. „Jonathan z Arabii”, nawiązujący do tytułu przeboju filmowego „Lawrence z Arabii”, poszedł w świat. Aitken, który cały czas twierdził, że rachunek hotelowy zapłaciła towarzysząca mu wtedy żona, pozwał dziennikarzy do sądu z paragrafu o ochronę dóbr osobistych. Podczas procesu dowody przedstawione przez dziennikarzy pokazały, że jego żona przebywała w tym czasie nie w Paryżu, lecz w Szwajcarii. Co gorsza, wykazały, że Aitken nakłaniał swoją córkę Wiktorię do kłamstwa pod przysięgą, które miało potwierdzić jego wersję zdarzeń. Były wysoki minister, któremu w 1997 roku nie udało się utrzymać mandatu poselskiego z jego okręgu wyborczego, został skazany przez sąd za krzywoprzysięstwo i mataczenie. I mimo swego znakomitego pochodzenia i najświetniejszych koligacji, dostał 1.5 roku wiezienia, z czego przesiedział siedem miesięcy.
Ciekawy był dalszy ciąg tej sagi. Po opuszczeniu więzienia Jonathan Aitken zaczął studiować teologię chrześcijańską w Wycliffe Hall w Oksfordzie, w tym samym college’u, w którym kiedyś otrzymał dyplom. Napisał dwie autobiografie pod znaczącymi tytułami „Pride and Perjury” („Duma i matactwo”) oraz „Porridge and Passion” („Owsianka i pasja”), w których przyznawał się do popełnionych błędów.
W 2006 roku został honorowym prezesem Christian Solidarity Worldwide, a kiedy w dwa lata później, w King’s Church International, miał wygłosić kazanie „W poszukiwaniu Boga”, pastor Wes Richards zapowiedział go jako „wielkiego przyjaciela, swojego oraz Kościoła”. W 2004 roku Aitken próbował wrócić do polityki, ale gdy działacze z jego okręgu zaproponowali mu kandydowanie do kolejnych wyborów, ówczesny lider Partii Konserwatywnej Michael Howard, świadom reakcji wyborców i mediów, nie wyraził na to zgody. Jeszcze w tym samym roku były minister skarbu w rządzie Johna Majora zadeklarował swoje wsparcie dla UKIP-u, Narodowej Partii Zjednoczonego Królestwa. W trzy lata później pomagał jednemu z ministrów w gabinecie cieni Davida Camerona, Ianowi Duncanowi Smithowi, przygotować reformę więziennictwa, zaznaczając jednak, że nie przewiduje powrotu do polityki. Ich raport pt. „Zamknięty potencjał: strategia reformy więziennictwa oraz resocjalizacji więźniów” został opublikowany w 2009 roku.
Dziś Jonathan Aitken jest honorowym prezesem Christian Solidarity Worldwide i popularnym pisarzem chrześcijańskim. Z pewnym wyjątkiem – bo właśnie wydał arcyciekawą biografię swej zmarłej przyjaciółki Margaret Thatcher „Power and Personality”, bardzo chwaloną przez media.
I na koniec pytanie: która z tych historii rozegrała się w dojrzałej, dobrze funkcjonującej demokracji, a która w demokracji fasadowej? Która w kraju demokratycznym, gdzie istnieje mechanizm „wydalania” skompromitowanych polityków z systemu, a która w państwie oligarchicznym, gdzie działacze partii rządzącej – póki nie wejdą w konflikt z liderem, nie zagrożą jego interesom – mogą sobie pozwolić, dokładnie jak oligarchowie rosyjscy, na wszystko?
Otóż twierdzę i twierdzić nie przestanę, że dopóty w Polsce nie będzie porządku, dopóki nie będzie spełniony warunek, daleko wykraczający poza „wolne media”, „prawa człowieka” czy „społeczeństwo obywatelskie”.
Demokracja to mechanizm funkcjonowania państwa, w którym życie publiczne opiera się na wspólnym dla władzy i społeczeństwa systemie wartości, oraz kiedy istnieją sprawnie działające instytucje, które tego porządku bronią. My nie zaczęliśmy nawet określać systemu wartości.
Komentarz ukazał się na portalu SDP.PL
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/170770-historia-dwoch-rachunkow-dzialacze-partii-rzadzacej-poki-nie-wejda-w-konflikt-z-liderem-moga-sobie-pozwolic-dokladnie-jak-oligarchowie-rosyjscy-na-wszystko
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.