Okiem uczestnika narodowego Marszu Niepodległości; ewidentnie zawiedli organizatorzy - nie panowali nad zgromadzeniem

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Jest bezpośredni świadek wczorajszych zdarzeń w Warszawie, o których wielu już powiedziało lub napisało na podstawie relacji osób trzecich, a nawet czwartych i piątych. Albo nawet na podstawie domniemań lub osobistych przekonań.

Pod Pałacem Kultury, jeszcze zanim pochód ruszył, było spokojnie. Jednak już wówczas były pierwsze symptomy tego, co zdarzyło się później. Świadek zauważył zataczających się młodzieńców z butelkami w dłoniach. Niektórzy z nich ledwo już stali na nogach, ale i tak kierowali się w stronę zgromadzenia.

I to był pierwszy błąd organizatorów. Skoro osoby postronne widziały, kto szykuje się na demonstrację, to psim obowiązkiem straży marszu, czy jak się tam nazwali, było wyłuskać takie osoby i uniemożliwić im udział w marszu. Jednak żadnego „strażnika” nie było w zasięgu wzroku.

Drugim niepokojącym sygnałem było to, że niektórzy zgromadzeni używali petard, zagłuszając przy tym przemawiających organizatorów, którzy  właśnie mówili, aby… nie używać środków pirotechnicznych. Zagłuszano nawet Polkę z Wilna, która mówiła o szykanach władz litewskich wobec tamtejszych Polaków.

Nie było to wszystko zbyt obiecującym przykładem autorytetu, jakim powinni cieszyć się organizatorzy....

Te fakty świadczą o tym, że organizatorzy od początku nie panowali nad własną inicjatywą. Mogło to też rozzuchwalić tych, którzy przyszli tu z zamiarem dymienia.

Po przemówieniach, które skończyły się modlitwą i pobłogosławieniem marszu przez księdza – pochód ruszył w ul. Marszałkowską.

Gdy do skrzyżowania z ul. Wilczą zbliżała się część marszu, w której szedł świadek, widać było, że zaczyna robić się źle. Przed świadkiem szło dwóch młodych uczestników marszu z butelkami taniego wina, którzy raczyli się trunkiem w przerwach pomiędzy patriotycznymi okrzykami. Jednemu z młodzieńców zawinął się na plecach fragment polskiej flagi, którą był owinięty i widać było flaszkę wódki wystającą z kieszeni. Gdy obaj zauważyli kotłowaninę w ul. Wilczej, dziarsko ruszyli w tamtą stronę. Nikt ich nie zatrzymywał, „straży” oczywiście nie było.

W ul. Wilczej policja na pewno nie prowokowała. Widział to świadek. Policja stała w tej ulicy, w głębi niej, gdyż być może zabezpieczała znajdujący się w głębi komisariat. Albo po prostu stała, bo musiała gdzieś stać.

Pewna liczba uczestników marszu, jak ci pijani z flaszkami widziani przez świadka, zaczęła obrzucać policjantów czym popadło. Pustymi butelkami też. Policja odpowiedziała strzałami.

Świadek nie widział, aby zadymiarze mieli na sobie jakieś elementy ubioru świadczące o tym, że są fanami jakiejś drużyny. Owszem, kibice też byli na Marszu. Niedaleko świadka szła grupa szalikowców Pogoni Lębork. Kibice zachowywali się kulturalnie i spokojnie. W czasie zadymy przy Wilczej szli razem z całym pochodem - obok równie spokojnie zachowujących się działaczy organizacji narodowych - zostawiając z boku chuliganów naparzających się z policją.

I to był kolejny błąd organizatorów i ich „straży”. Można było bardzo łatwo odseparować bandyterkę od reszty pochodu - który naturalnie i spontanicznie przyspieszył - i oddać ją do "dyspozycji” policji. Nie zrobiono tego i po pewnym czasie zadymiarze zaczęli wracać do pochodu, mieszać się z tłumem, w którym znów mogli odgrywać rolę spokojnych uczestników.

Świadek nie widział już później ani podpalenia tęczy na Placu Zbawiciela, ani ataku na skłot w okolicach ul. ks. Skorupki, ani zadym w pobliżu rosyjskiej ambasady. Ze swojej perspektywy zrobił zdjęcie telefonem niewielkiego pożaru, myśląc, że to płonie kosz na śmieci. Dopiero później się dowiedział, że to płonęła budka wartownicza na tyłach placówki.

W tym czasie wśród uczestników pochodu rozeszła się wieść, że Marsz Niepodległości został rozwiązany. Jednak nie ogłaszała tego ani policja, która postępowała za pochodem, ani organizatorzy. Marsz szedł więc dalej, aż do Placu na Rozdrożu i Agrykoli.

Po zakończonej demonstracji świadek nie miał wątpliwości, oczywiście przy całym zastrzeżeniu, że nie mógł być wszędzie – to co widział wskazuje na ewidentną winę organizatorów. Straży albo było za mało, albo była nieprzygotowana do kierowania takim tłumem. Nie zadziałała prewencja – w Marszu brali też udział ci, którym on służył jedynie za parawan do walk z policją i drogę ucieczki. A można było pijanych - potencjalnych zadymiarzy - wyłuskiwać już podczas zgromadzenia przed Pałacem Kultury. Świadek nie widział prowokacji policji, choć ci, którzy szli się z nią bić wznosili takie okrzyki, wzmagając dodatkowo chaos.

Widział to wszystko świadek, którym jest niżej podpisany – jak i tysiące spokojnych osób, które na Marsz Niepodległości przyszły z całymi rodzinami, aby razem z innymi rodakami cieszyć się z tak wspaniałej okazji. Ktoś znowu zepsuł nam święto...

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych