„AmbaSSada”, czyli film mądrzejszy od swojego autora. O tym, jak Machulski zrobił film, którego wymowy chyba sam się przestraszył

W „AmbaSSadzie”, najnowszej produkcji Juliusza Machulskiego, gra Nergal. W filmie pojawiają się aluzyjne akcenty, które nie mogą spodobać się prawicowej stronie polskiego sporu. Ale właśnie – są to tylko akcenty. Bo cały film – paradoksalnie – powinien zrobić na niej dobre wrażenie.

Nic na to nie poradzę – choć Machulski sytuuje się stuprocentowo po establishmentowej stronie polskiego konfliktu, i choć w ramach tego usytuowania potrafi zachować się wyzywająco i niesmacznie, to tym razem zrobił film, którego wymowy chyba sam się przestraszył. I żeby nie zostać wciągnięty przez elitę na listę podejrzanych o pisizm czy inną smoleńszczyznę (a to przecież najgroźniejsza groza, to niemal zawodowy wyrok śmierci) dorzucił do dialogów krótką wypowiedź głównej bohaterki o „złych ludziach, którzy ukradli nam patriotyzm”. Ponieważ kwestię tę wygłasza modelowa przedstawicielka środowiska warszawskich lemingów, jasne jest, że ci „źli ludzie” to jakieś Kaczory…

Ale to naprawdę nieistotny szczegół w porównaniu z tym, co w tej całkiem zabawnej komedii Machulskiemu „się powiedziało”. Niezależnie od tego, na ile świadomie. Raczej całkiem nieświadomie – ale tym się nie należy przejmować, bo działa artystów często bywają znacznie mądrzejsze od nich samych.

A „powiedziało się” Machulskiemu, po pierwsze, że środowisko warszawskich hipsterolemingów (czyli elita lemingostwa) to coś groteskowego, żenującego. I w zasadzie godnego pogardy. Wszyscy męscy przedstawiciele tej grupy (czyli mąż głównej bohaterki, jej były facet i chłopak, usiłujący ją poderwać w knajpie) są wyśmiani bezlitośnie. Skarykaturyzowani. Ośmieszeni. W jaki sposób? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musiałbym już za bardzo wejść w treść filmu. Więc niech wystarczy, że bezwzględnie.

„Warszawka”, pokazana przelotnie przez Machulskiego, to świat choć ładny, i choć zamieszkały między innymi przez fajną, pełną bigla Melanię, zagraną świetnie przez Magdalenę Grąziowską, nie tylko pusty, ale i infantylny. Jego wszyscy poza Melanią przedstawiciele, których dano nam poznać, są właśnie tacy. Puści i infantylni.

W odróżnieniu – i to po drugie - od pradziadka męża głównej bohaterki (film dotyczy podróży w czasie), oficera polskiego przedwojennego wywiadu. Ten jest inny. Męski, dorosły i odważny.

Trudno o kontrast większy niż między nim, a prawnukiem jego własnego brata, mężem Melanii. Niby to uciekającym w Bieszczady, a przecież przyzwyczajonym do luksusu, cierpiącym na wieczną niemoc twórczą postępowym (w filmie nie pada na ten temat ani jedno zdanie, ale przecież jest jasne, że oni wszyscy są postępowi…) pseudointelektualistą.

I coś jest dla niego ważne, najważniejsze. Polska. W kluczowym momencie oficer namawia hipstera-intelektualistę, żeby dla tej Polski coś zrobił. Ten nie chce – bo właściwie po co…? Oficer z kolei „trzewiowo” nie rozumie takiej postawy. W końcu, zrezygnowany, mówi: „mam rezerwę operacyjną, to złoto”. Dopiero ten argument rusza intelektualistę. Bo złoto ostatnio poszło w górę… To scena o randze symbolu – choć to przecież komedia.

Machulski czuje to – i musi jej wymowę osłabić zacytowaną wyżej deklamacją o „złych ludziach”, którzy współczesnym „młodym wykształconym z wielkich ośrodków” uniemożliwiają bycie patriotami.  Ale ta deklamacja to nic, to drobny zgrzyt. Nie potrafi zakłócić wymowy całości.

Powtórzmy – dzieła artystów potrafią być znacznie, znacznie mądrzejsze od nich samych.

 

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych