Posiedzenie zarządu PO w sprawie korupcji, jak i przebieg tej afery, były ustawką wedle scenariusza Tuska i z głównymi mediami w roli użytecznych idiotów

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Leszek Szmański
fot. PAP/Leszek Szmański

Afera z posadami za poparcie w dolnośląskiej Platformie pokazała, jak wzorcowo przeprowadzić operację wychodzenia z kryzysu. Niestety ta operacja dowodzi, że z mainstreamowymi mediami można w Polsce zrobić wszystko, że opinia publiczna jest rachityczna, bierna, leniwa i podatna na manipulacje, że opozycja woli nie grzebać w czymś, co może przypomnieć o jej własnych kłopotliwych sprawach. Że oportunizm jest podstawowym sposobem funkcjonowania w życiu publicznym, a najlepszą reakcją na kłopoty jest przeczekanie.

Regionalny zjazd PO na Dolnym Śląsku odbywał się w sobotę 26 października, co oznacza, że powszechna była świadomość, iż kolejny tydzień będzie zdominowany przez Wszystkich Świętych, bo tym razem ta data wpisała się w tzw. długi weekend. Jeśli coś brzydkiego mogło się w PO pojawić w związku z regionalnymi wyborami, to na Dolnym Śląsku, Mazowszu i w Wielkopolsce, gdzie ludzie Schetyny i on sam byli faworytami i zapowiadała się ostra walka z ludźmi Tuska, i to przy użyciu jak najbrudniejszych metod. Najważniejszy był Dolny Śląsk, bo to matecznik Grzegorza Schetyny i „ustrzelenie” głównego rywala Donalda Tuska było absolutnym priorytetem.

Wyznaczenie na weekend 26-27 października wyborów w regionach najbardziej zapalnych i niosących wielkie ryzyko ujawnienia brudnych spraw było optymalne. Jeśli afery i brudy miały się wylać, to przed dniem Wszystkich Świętych. I jeśli partia miała na nie oficjalnie i najlepiej dla siebie zareagować, to też był to idealny termin. W Polsce afery żyją kilka dni, tym bardziej w takim tygodniu jak ten obejmujący Wszystkich Świętych, gdy ludzie mniej myślą o bieżących problemach. W interesie PO było więc wylanie brudów natychmiast po regionalnych zjazdach. A ponieważ Dolny Śląsk był pierwszy i Grzegorz Schetyna tam przegrał, można się było ograniczyć tylko do tego regionu, zostawiając Mazowsze i Wielkopolskę w spokoju, choć tam przed zjazdami działy się równie ciekawe rzeczy.

Natychmiast po wyborach brudy się wylały i szybko wybuchły złe oraz niebezpieczne dla PO emocje. Czyli najpierw było uniesienie mediów, w tym tych „zaprzyjaźnionych” (jak je nazwał Andrzej Wajda). Właśnie te zaprzyjaźnione mogły się między 28 a 30 października do woli nadymać i oburzać na obrzydliwe praktyki przy okazji się uwiarygodniając, bo rządzącej PO niespecjalnie to szkodziło. Mogli się też do woli unosić moralnie politycy PO spoza wiernej gwardii spółdzielców Grabarczyka i Biernata, piętnując złe praktyki we własnej partii, bo też nikomu to specjalnie nie szkodziło. Mieliśmy wzorcowo „wypuszczoną” Julię Piterę, która równie wzorcowo mówiła o powtarzaniu wyborów na Dolnym Śląsku, stosownie się oburzała i pałała gniewem. Domaganie się unieważnienia wyborów przez takich ludzi Schetyny jak Rafał Grupiński czy Jakub Szulc było w tym kontekście oczywistym rytuałem.

Do posiedzenia zarządu PO celowo doszło 30 października, w ostatnim terminie przed dniem Wszystkich Świętych, kiedy Polacy interesowali się polityką i aferą w PO na Dolnym Śląsku. I celowo trwało ono do późnych godzin wieczornych. Przez trzy dni przed posiedzeniem zarządu PO wszelkie oskarżenia, głosy oburzenia, potępienia i akty moralnego wzmożenia wybrzmiały, bo miały wybrzmieć. I nikt w ścisłym kierownictwie partii się tym nie przejmował, o czym świadczy kompletne milczenie Donalda Tuska. I tak miało być: politycy, media, środowiska opiniotwórcze i zwykli ludzie mieli dać upust swego oburzeniu i obrzydzeniu, wyrzucić to z siebie, uspokoić się, a potem zobojętnieć.

Zarząd obradował aż 7 godzin, choć absolutnie można było wszystko załatwić w godzinę, aby powstało wrażenie, iż partia poważnie się przejmuje polityczną korupcją i poważnie się o to spiera. A na koniec okazało się, że to był tylko bąk puszczony w salonie, czyli wybory uznano za ważne, korupcję potraktowano jak nieistotny incydent, a bohaterami afery zajął się sąd partyjny, bo w takie bzdety nikogo więcej nie warto angażować. Niewiele przed północą 30 października Platforma wysłała komunikat, że aferą się poważnie zajęła, rozwiązała ją, więc Polacy mogą spokojnie zająć się przygotowaniami do Wszystkich Świętych i długiego weekendu.

I Polacy pojechali w Polskę na groby bliskich, a podczas rozmów z krewnymi albo o polityce nie mówili wcale, albo wylali ostatnie żale i zrozumieli, że właściwie są bezradni na „draństwo”, które się wokół dzieje. I wielu najpewniej uznało, że nie warto się tym dłużej i mocniej przejmować. Właśnie taki scenariusz zaplanowali sobie Donald Tusk i jego spin doktorzy i wydaje się, że ten scenariusz został precyzyjnie i skutecznie zrealizowany.

Polakom po raz kolejny zrobiono wodę z mózgu. Po raz kolejny przesunięto granicę tolerancji na bezeceństwa i akty bezprawia w wykonaniu rządzącej partii. Kolejny raz wykorzystano naturalne zmęczenie polityką w okresie poprzedzającym ważne wydarzenia o ponadczasowym wymiarze, takie jak Wszystkich Świętych. I po raz nie wiadomo który mainstreamowe media wzorowo odegrały role użytecznych idiotów. Oczywiście jeszcze jakieś niedobitki będą sprawę korupcji drążyć, ale wkrótce przykryje je jakaś nowa afera. I znowu rządząca PO będzie miała powód, by posunąć się jeszcze dalej w brnięciu w patologie, które nie tylko powinny być napiętnowane moralnie, ale ścigane i osądzone.

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych