"wSieci": Świetny esej Koehlera na bazie "Dziadów" Mickiewicza: "Idąc na groby, uznajemy, wyznajemy i zaświadczamy, że nie jesteśmy sami"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Przedstawienie "Dziadów", Kraków 1902 r.
Przedstawienie "Dziadów", Kraków 1902 r.

Wyjątkowość „Dziadów” polega na tym, że Mickiewicz opisał w nich działanie polskiej zasady: wspólnoty doświadczenia żywych i już umarłych

- pisze na łamach wciąż dostępnego w kioskach numeru tygodnika "wSieci" Krzysztof Koehler.

W niezwykle ciekawym eseju poświęconym dramatowi Adama Mickiewicza Koehler pisze o tym, jak dzieło polskiego wieszcza można odczytać dzisiaj, może szczególnie w dniu Wszystkich Świętych, kiedy to wspominamy zmarłych i spotykamy się na cmentarzach.

Jakie dziady? Jaki obrzęd mam na myśli? Nie do końca ten przedstawiony w II części „Dziadów” przez Adama Mickiewicza. To znaczy: sens tego obrzędu jest ten sam, co mickiewiczowski, inna natomiast jest metoda. Bardziej, powiedzieć można, duchowa, mniej materialna, ale podobnie realna, a nawet – można śmiało powiedzieć – bez porównania realniejsza. U Mickiewicza nazywało się dziady pogańskim obrzędem dokonywanym gdzieś na białoruskiej prowincji z udziałem Guślarza. Jak poeta twierdzi w krótkiej przedmowie do tekstu swego dzieła, był to obrządek na poły pogański, spychany już wówczas na margines życia wspólnoty; dla poety miał on właściwie tylko sens… moralny. Nasze dziady są znacznie bardziej poważne, silniej wrośnięte w egzystencję, nieporównanie bardziej konieczne. Bo póki my żyjemy, póty możemy wytargiwać odwiecznemu wrogowi człowieka jego wcale niewinne ofiary.

I wiemy, że Matka, wiemy, że i Syn nam w tym naszym dziele, które – na miły Bóg – przypomina szaleńcze, ale nie beznadziejne akcje wyrwania jeńców z niewoli pokazywane w filmach sensacyjnych – dopomogą, a odwagi do tego typu straceńczych działań dodaje nam wielka polska literatura i jej największy Mistrz – człowiek duchowy, wielki poeta Adam Mickiewicz

- pisze Koehler.

Były dyrektor TVP Kultura podkreśla, że "Dziady" wykraczają daleko poza sferę literatury, a nawet kultury.

Jest wielki problem z rozmawianiem o „Dziadach cz. III”. Główna trudność według mnie wynika z tego, że ten dramat, takie jest moje najgłębsze przekonanie, to nie tylko literatura. „Dziady” są czymś znacznie więcej i to „coś więcej” objawia się każdorazowo, kiedy mamy do czynienia z aktem lektury czy z aktem wystawienia dramatu na scenie

- przekonuje.

I przytacza w eseju konkretne sceny z "Dziadów", których odczytanie w naszej rzeczywistości może pozwolić ją lepiej odczytać i zrozumieć:

Spójrzcie na ów zatroskany, spowity w swojej intelektualnej mgle salon w Warszawie, w którym intelektualiści i literaci, którzy wiedzą lepiej, z odrazą (i ze strachem) odsuwają się od tego, co na ulicy. To już się przyznam: ten salon jakoś zawsze pojawiał się przed moimi oczyma, ilekroć w tłumie na ulicy stawałem przed Pałacem Prezydenckim w wiosenne dni roku 2010. Kiedy słuchałem owych intelektualnych rozgłośni, owych salonowych roztrząsań przecież gdzieś tam głęboko z lękiem w oczach przed ulicą… czernią

- czytamy we "wSieci".

Koehler podkreśla, jak mocnym echem "Dziady" odbiły się w polskiej tożsamości narodowej:

Byłyby „Dziady” wspaniałym co prawda, ale tylko tekstem przedstawiającym fenomen polskości, byłyby jednak tylko literaturą (poetycką, dramaturgiczną refleksją), gdyby nie to, że osadzone są one na owym – o którym mówiło się na początku – dostrzeżeniu i nazwaniu „zasady polskiej”. Uważam, że moc tego dzieła, jedynego w naszej literaturze, nie tylko polega na tym, że został w nim „zapisany”, „zamknięty” polski los. Uważam, że wyjątkowość „Dziadów” polega tak samo na tym, że Mickiewicz przedstawił w nich działanie i istnienie polskiej zasady, owej wspólnoty doświadczenia żywych i już umarłych. Nikt więcej w całej polskiej kulturze, nikt więcej, aż do czasów Jana Pawła II, nie miał takiej porywającej i odważnej wizji polskości

- ocenia eseista.

W zakończeniu swojego artykułu Koehler tłumaczy, jak "Dziady" otwierają czytelnika na zupełnie inną rzeczywistość, o której tak często słyszymy w pierwszych dniach listopada. Zdaniem publicysty sami świadczymy o niej, dbając o cmentarze i miejsca spoczynku naszych bliskich:

Chodzenie na groby jest dobrowolnym uczestniczeniem w rytuale dziadów. Idąc na groby, uznajemy, wyznajemy i zaświadczamy, że nie jesteśmy sami. Że jest pewna ciągłość, nieustanne continuum pomiędzy nami, którzy jeszcze oddychamy, i tymi, którzy pogrążyli się w – póki co – niedostępnej dla nas rzeczywistości. Że wciąż istnieje pewna możliwość komunikacji, wzajemnej pomocy, która przechodzi najcięższą z prób: próbę niewidzialności, zniknięcia, usunięcia się z naszego bycia tu i teraz

- kończy Koehler.

Całość eseju w najnowszym "wSieci". Serdecznie polecamy!

svl

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych