Niewiele mam powodów, aby żywić sentyment do Piotra Ikonowicza.
Owszem – w latach 80. był jednym z odważniejszych działaczy opozycji, regularnie zbierającym cięgi od milicji. Co więcej, był jednym z tych nielicznych, którzy długo nie potrafili pogodzić się z realizowanym przez większość liderów „Solidarności” kursem na negocjacje z władzą. Swoje dostał wtedy również od opozycyjnego establishmentu.
Potem jednak, gdy było już dawno po Okrągłym Stole i polska transformacja rozkwitała, a jej ofiary były powszechnie – również przez niedawnych solidarnościowców - uznawane za same sobie winne, za przydatne jedynie do spalenia w kotle liberalnego parowozu dziejów „homosovieticusy”, Ikonowicz, kierowany zapewne poczuciem bezsilności, zawarł pakt z diabłem. Czyli z przechrzczonymi na socjaldemokratów pezetpeerowcami. Dostał mandat poselski i szansę na utrwalenie własnej pozycji politycznej. Mógł to łatwo osiągnąć – pochodził przecież z bardzo partyjnej rodziny, jego opozycyjne zaangażowanie mogło mu być wybaczone, spisane na karb błędów młodości.
Tym bardziej, że był przydatny nowym kolegom. Używano go w momentach i sprawach, w których Millerowie, Janikowie, Kwaśniewscy, a nawet Borowscy sami czuli, że ich przeszłość nie dodaje im wiarygodności. Wtedy, kiedy chodziło o konfrontację z antykomunizmem, Ikonowicz, niedawny sztandarowy bojownik przeciw dyktaturze PZPR, był po prostu nieoceniony.
Był frontmanem postkomunistów w ich walce przeciw wypominaniu im niedawnej przeszłości. Z takim samym żarem, z jakim kilka lat wcześniej atakował generała Jaruzelskiego, teraz piętnował na przykład Ligę Republikańską, w której nota bene wówczas działałem. Odpowiadaliśmy mu, użyjmy eufemizmu, gwałtowną niechęcią. I nie tylko niechęcią, ale również bardzo intensywną pogardą. Pogardą do - tak go wtedy ocenialiśmy - nie tylko zdrajcy, ale przede wszystkim cynicznego karierowicza.
Nie siedzę w nim, może i ulegał wówczas takim pokusom. Ale trwało to relatywnie krótko. Ikonowicz cofnął się z ostatecznej krawędzi.
Co zadecydowało? Czy przestał się łudzić, że towarzystwo spod znaku polskiej oligarchii kiedykolwiek zrobi cokolwiek dla tych, którzy są dla niego ważni, czyli dla ubogich Polaków? Że kiedykolwiek frazy o „wyklętym ludzie ziemi” i „tych, których dręczy głód” mogą dla towarzyszy z komitetów PZPR znaczyć cokolwiek innego niż przykre wspomnienie czasów, gdy jeszcze nie mogli powiedzieć głośno tego, co cały czas skrycie myśleli, a co genialnie włożył im w usta Janusz Szpotański:
Niech boją się chamy!
Na chamów my sramy,
Cham jesteś, bydlaku, to cierp.
Ten kraj jest dla szlachty
Co z Tuły i Kiachty
Na tankach przywiozła swój herb!
A może zadecydowało poczucie smaku? Może po prostu nie mógł już wytrzymać w towarzystwie „nowych kolegów”?
A może po prostu wpadł w samozadufanie, uznał że jest tak ważny, że może SLD-owcom dyktować warunki? A oni właśnie w tym samym czasie doszli do wniosku, że jego usług już nie potrzebują, bo już są tak mocni, iż (solidarnościowy) Murzyn, który zrobił już swoje, może sobie odejść?
Znając życie, mógł zadecydować mix tych przyczyn.
Jest jednak faktem, że – jak opisałem wyżej – znad krawędzi się cofnął. I od tej pory, a to już grube kilkanaście lat, jego publiczna działalność służy tym, których poza Ikonowiczem nie broni nikt. Wydziedziczonym wszelkiego rodzaju. Ale przede wszystkim lokatorom prywatyzowanych kamienic, wyrzucanym z nich w majestacie prawa przez nowych, prywatnych właścicieli.
Często są to rzekomi spadkobiercy właścicieli przedwojennych. Rzekomi, bo tajemnicą poliszynela jest istnienie grubego biznesu tworzenia fałszywych dokumentów, uzasadniających czyjeś prawa do jakiejś nieruchomości. To jest skądinąd nie najważniejsze, bo najistotniejsze jest chyba to, że w innych dawnych krajach socjalistycznych, gdzie przeprowadzano reprywatyzację, nie oddawano dawnym właścicielom kamienic z ludźmi. W takich wypadkach państwo brało na siebie płacenie dawnym właścicielom odszkodowania. Ale cóż… Polacy wybrali „tanie państwo”….
Dla ofiar prywatyzacyjnej mafii Ikonowicz i jego Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej jest najczęściej jedynym wsparciem. Nikt poza nim nad tymi ludźmi, których trudno przecież uznać za winnych tego, że ich rodzice czy dziadkowie kiedyś tam dostali mieszkanie w zabranych komuś kamienicach (albo na przykład w dawnych blokach zakładowych, które to bloki sprywatyzowany zakład sprzedał…) się nie pochyla. Nikt. Ani z lewicy, ani z prawicy.
To nie jest działalność wdzięczna. Wymaga poświęcenia masy własnego czasu. Zrywania się wczesnym rankiem, by blokować komornicze eksmisje.
Wymaga odwagi. Bo trzeba jej trochę, by nawet w bierny sposób (czyli nie ruszając się sprzed mieszkania i dając się wynosić) przeciwstawić się ochraniającej komornika policji. (Częsty dialog z takich operacji – blokujący do policjanta: dlaczego pan mnie kopnął? Policjant: zamknij się, bo za chwilę się okaże, że to ty żeś mnie kopnął…)
A może być znacznie gorzej, o czym świadczy los lokatorskiej działaczki Jolanty Brzeskiej, porwanej i spalonej żywcem w warszawskim Lesie Kabackim.
W grę wchodzą duże pieniądze i biznes wielki, nawet jeśli ukryty przed oczami publiczności. Działacze lokatorscy uważają, że dziwaczny wyrok sądowy, którego ofiarą padł ni z tego ni z owego Ikonowicz może być realizacją zamówienia tego biznesu. Podobnie może ich zdaniem być z decyzją prezydenta Komorowskiego, który nie chce Ikonowicza ułaskawić. Nie chodzi tu o te 90 dni w więzieniu, tylko o to, że jako skazany Ikonowicz nie mógłby kandydować. A jako poseł, czy nawet jako radny miałby niepomiernie większe możliwości blokowania działań kamieniczników… Z ich punktu widzenia lepiej więc, żeby tych możliwości nie miał.
***
Powtórzmy. Nie żywię do Ikonowicza sentymentu. Ale jest faktem, że to on od kilkunastu lat broni najuboższych Polaków przed rozjechaniem przez walec transformacji. I jest faktem, że – pozostając bardzo zdecydowanym lewicowcem – jest zarazem solą w oku tych samych radykalnie liberalnych środowisk, dla których solą w oku jest także prawica. Przecież broni przed wyrzuceniem z domu jakichś obrzydliwych, moherowych starców. Starców, którzy słuchają radia Maryja i nie rozumieją, że kiedy wreszcie pogodzą się z wyrokiem historii, udadzą pod najbliższy most i opuszczą zajmowane od dekad mieszkanie, to po remoncie powstanie tam taki fajny apartament dla jeszcze fajniejszych lemingów…
Brońmy więc Piotr Ikonowicza. On w tej sprawie naprawdę stoi po właściwej stronie.
------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------
Uwaga!
Szósty numer miesięcznika "W Sieci Historii" z nowym dodatkiem, już do nabycia w naszym sklepie wSklepiku.pl!
nr.6/2013 z filmem „Trwajcie! Janusz Kurtyka, IPN 2005-2010”.
Polecamy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/169971-bronmy-piotra-ikonowicza-nie-zywie-do-niego-sentymentu-ale-to-on-broni-najubozszych-przed-rozjechaniem-przez-walec-transformacji