Jak ulubienica feministek trafiła na ministerialną posadę? ND o karierze politycznej Kozłowskiej-Rajewicz

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. rajewicz.pl
Fot. rajewicz.pl

Jak czołowa ulubienica środowisk homoseksualnych i mniejszościowych, minister Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, trafiła z Uniwersytetu Adama Mickiewicza do rządu? Jej błyskawiczną karierę prześledził "Nasz Dziennik".

Pierwszą partią Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz była – mocna wówczas w Poznaniu – Unia Wolności. To z niej wywodzili się obaj prezydenci miasta od 1990 roku (poprzedni – Wojciech Szczęsny Kaczmarek i obecny – Ryszard Grobelny). Ale szybko wyczuła, że przyszłość należy do Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej, dlatego bez wahania razem z mężem przeszła do nowej formacji. W poznańskiej PO kierowała Sekretariatem Edukacji

- pisze gazeta.

W 2006 roku została wybrana do Rady Powiatu Poznańskiego, a rok później dostała się do Sejmu. Jak wskazuje ND, szybki awans był możliwy z dwóch powodów: dzięki przychylności Waldy’ego Dzikowskiego, szefa wielkopolskiej PO oraz parytetów. Donald Tusk, chcąc przypodobać środowiskom feministycznym, zdecydował, że w pierwszej piątce listy w każdym okręgu wyborczym muszą być dwie kobiety. Kozłowska-Rajewicz dostała wówczas trzecie miejsce, co ułatwiło jej zdobycie mandatu posła. Podczas wyborów do władz regionalnych PO w 2010 roku w Poznaniu, Agnieszka Kozłowska-Rajewicz zaskoczyła politycznym pragmatyzmem czy, jak mówią inni, koniunkturalizmem. Poparła Rafała Grupińskiego, który walczył z jej mentorem Waldym Dzikowskim, bo widocznie jego wygrana była wówczas bardziej prawdopodobna.

Agnieszka Kozłowska-Rajewicz po prostu uznała, że przy Dzikowskim już nic nie osiągnie. Ona nie kieruje się w polityce sentymentami. Zresztą w naszej partii takie postawy są promowane, Donald Tusk woli koniunkturalistów od ideowców, ludzi kierujących się lojalnością wobec kolegów, bo ci drudzy mogą chcieć budować jakieś swoje sfery wpływów w partii

– stwierdził senator PO. Jeden z poznańskich krytyków ujawnia, że Waldy Dzikowski nie krył rozgoryczenia, bo ostatecznie to on pomagał jej w stawianiu pierwszych kroków w poważnej polityce i promował w partii. Rajewicz w ramach wdzięczności poparła jego największego rywala.

Dla wielu działaczy i parlamentarzystów PO awans Kozłowskiej-Rajewicz do kancelarii premiera nie był zaskoczeniem. Od początku poprzedniej kadencji parlamentu zaangażowała się w „postępowe” projekty Platformy, takie jak ustawa o parytetach, której celem miało być zwiększenie udziału kobiet w polityce i biznesie. Była też aktywna w pracach nadzwyczajnej podkomisji ds. ustaw bioetycznych i in vitro. To tam bardzo blisko współpracowała z Małgorzatą Kidawą-Błońską, popierając jej liberalny projekt ustawy o in vitro. I zaczęła być coraz bardziej znana w środowiskach feministycznych. Promowała np. projekt ustawy żłobkowej zgodny z postulatami feministek. Twardo też sprzeciwiała się jakimkolwiek projektom ustaw zmierzającym do całkowitego zniesienia, a przynajmniej ograniczenia aborcji


- pisze ND, wskazując że znajomość z Kidawą-Błońską zaważyła na tym, że po wyborach w 2011 r. Tusk zaproponował Agnieszce Kozłowskiej-Rajewicz stanowisko pełnomocnika rządu ds. równego traktowania. To właśnie Kidawa-Błońska podpowiedziała premierowi jej kandydaturę, gdy Tusk szukał kogoś na miejsce Elżbiety Radziszewskiej, która w rozumieniu PO i oczekiwań środowisk mniejszościowych była za mało postępowa. Swoją decyzją szef rządu zapunktował u feministek i lobby homoseksualnego.

Działacze ze środowisk homoseksualistów, lesbijek, transseksualistów wiązali z nową minister duże nadzieje. Liczyli, że nowa pełnomocnik wreszcie zrealizuje ich postulaty. Z tego powodu dochodziło do ostrych sporów między panią pełnomocnik, a posłami i senatorami z tzw. konserwatywnego skrzydła Platformy Obywatelskiej.

Jeden z najgłośniejszych dotyczył konwencji w sprawie przemocy wobec kobiet. Przestrzegali oni przed tym, że pod płaszczykiem konwencji dojdzie do wprowadzenia feministycznych przepisów uderzających w rodzinę. Dopiero premier rozstrzygnął ten spór, popierając konwencję. Teraz, gdy w PO tzw. frakcji konserwatywnej już nie ma, ratyfikowanie dokumentu ma przebiec bez kłopotów.

- przypomina ND.

Agnieszka Kozłowska-Rajewicz jest głucha na racjonalny głos przeciwników Konwencji oraz innych niebezpiecznych rozwiązań prawnych. Robi wszystko, cokolwiek zasugerują jej środowiska feministyczne. Pierwsze zgubne skutki jej działań możemy obserwować już dziś.

CZYTAJ TAKŻE: Genderomania opętała rządowe działaczki. Za utrzymanie stanowisk zapłacą każdą cenę. Aktualna stawka: programowe wynaturzanie przedszkolaków

 

mall, naszdziennik.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych