Imperium Brytyjskie rozpadło się już wiele dekad temu – Indie odzyskały niepodległość w 1947 roku, Kenia w 1963, a Barbados w 1966 roku. Pozostał wprawdzie Commonwealth, ale dziś pełni rolę ornamentacyjną, i jeśli który z jego krajów – jak ostatnio Gambia, malutki sandwicz wciśnięty w Senegal – ma ochotę opuścić Wspólnotę Narodów, ministerstwo spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii może tylko złożyć wyrazy ubolewania.
Lecz skutki 400 lat trwania – Kompania Wschodnioindyjska została założona w 1600 roku, a John Mildenhall uzyskał od cesarza Mogołów prawo do handlu w osiem lat później – w Wielkiej Brytanii widoczne są do dziś, choćby społeczeństwo multikulturowe, bowiem byli poddani Korony wciąż zalewają Wyspy wielkimi falami.
Nim zamieszkałam w Wielkiej Brytanii, znałam jedną stronę medalu, jedno spojrzenie na Brytyjskie Imperium, to spod znaku „pride and glory”, „dumy i chwały”. Na podstawie filmów - „Podróż do Indii” Davida Leana, „Białe kłamstwo” Michaela Radforda, „Zulu” Cy Enfielda oraz powieści Rudyarda Kiplinga czy E.M. Forstera - którym patronowała filozofia brytyjskiego imperializmu jako „zbiorowego, szlachetnego obowiązku w walce przeciw barbarzyństwu”. Po przyjeździe przez cale lata obserwowałam ambiwalentny stosunek Anglików do swych byłych kolonii: z jednej strony głębokie poczucie winy za wieki eksploatacji, z drugiej – fascynacja, a nawet nuta nostalgii za „dawnymi dobrymi czasami”.
Pierwsza grupa, to lewicowi liberałowie i ich media, BBC czy Guardian, druga – konserwatyści z Timesem i Daily Mailem na czele. Obie strony dawno oficjalnie potępiły kolonializm, odwołali imperialne hasła „misji cywilizacyjnej”, a lewica w swojej skwapliwości zmieszała z błotem Kiplinga, ”barda Imperium” i „piewcę męstwa i wojskowych cnót”. Wyrzuty sumienia? Tak, postępowy Anglik, stosownie do kodeksu political correctness, potępia kolonialną przeszłość swego kraju.
Ale pozostaje czarna otchłań podświadomości społecznej, skąd wciąż płynie przekaz: ”to były czasy!” Wielka Brytania, potęga terytorialna i przemysłowa, prestiż na świecie, zamożność mieszkańców. Wiele pokoleń Anglików w koloniach się rodziło, tam umierało lub ginęło za Imperium, za niezmierzone bogactwa, jakie wydzierali tamtym ziemiom i jej mieszkańcom, i za podbudowywanie narodowego ego. Kilka lat temu sprawa się jeszcze bardziej skomplikowała. W jednej z księgarń trafiłam na zbiór opowiadań, Collected Stories W. S. Maughama. Sporo jeżdżę po świecie, chętnie czytam literaturę kolonialną, więc kiedy spostrzegłam, że akcja wielu z nich rozgrywa się na Dalekim Wschodzie, książka była moja.
Potem znalazłam Far Eastern Tales, More Far Eastern Tales, The Narrow Corner, Malowany welon. Na język polski przetłumaczono wszystkie większe powieści tego pisarza, ale tylko jeden cieniutki tomik opowiadań - których Maugham napisał w sumie aż 46! Wiele podróżował po Dalekim Wschodzie, od Indii, poprzez Birmę, Półwysep Malajski, dzisiejszą Indonezję, Chiny aż do Japonii. Lecz o ile jego powieści dziś przypominają zakurzone bibeloty, opowiadania wciąż znajdują drogę do wyobraźni, serc i umysłów czytelników. A jeśli idzie o psychologię i znajomość najskrytszych, najciemniejszych motywów ludzkiego działania… słowem, powieści są jedynie ślizganiem się po powierzchni zdarzeń.
Duża część z tych opowiadań kreśli obrazki z życia Brytyjskiego Imperium – ale jest to zupełnie inny punkt widzenia niż kiplingowy, inne spojrzenie, inna końcowa ocena. O ile Kipling prezentował awers, Maugham – rewers debaty na temat kolonii. Kipling – lśniący zlotem szyld, Maugham – brudną, zardzewiałą drugą stronę tego szyldu. Kipling – potęgę i chwałę Imperium, jego osiągnięcia cywilizacyjne, przemysłowe, organizację, waleczność armii, Maugham – koszty ludzkie, jakie ponieśli Anglicy jako naród, aby tę gigantyczną strukturę administracyjną zbudować i przez 400 lat nią zawiadywać.
Wyjeżdżali głównie młodzi mężczyźni, urzędnicy państwowi, wojskowi, biznesmeni i kandydaci na plantatorów. W poszukiwaniu kariery, majątku, wreszcie przygody. Młodsi synowie ziemian – najstarszy dziedziczył fortunę, wojskowych, prowincjonalnych anglikańskich duchownych jak Lord Jim. Ci „na państwowych posadach” - ponieważ czekały ich lepsze pensje, już po 25 latach przechodzili na emeryturę, zresztą wyższą niż krajowa. Co 5 lat sześciotygodniowy urlop w kraju, aby zupełnie nie stracić kontaktu z rodziną a wielu z nich te sześć tygodni musiało wystarczyć, aby poznać przyszłą żonę, oświadczyć się i ożenić.
A za armią tych młodych mężczyzn płynęła „flota połowowa”, tysiące dziewcząt, które chciały, musiały wyjść za mąż, co nie było łatwe w ogołoconym z kandydatów kraju.
Rok temu pojawiła się interesująca publikacja Anne de Courcy „The Fishing Fleet. Husband – Hunting In the Raj”, tytułu nie muszę tłumaczyć. Tysiące dziewcząt, od córek arystokracji do ubogich maszynistek, wyprawiało się w podróż na koniec cywilizowanego świata – do Indii, na Malaje czy Borneo – aby „odwiedzić brata”, ciotkę, przyjaciółkę, a w istocie zdobyć męża. Ta bogato zdokumentowana książka opowiada o tym, ustami samych bohaterek - córki kupca Charlotte Britten, osieroconej przez rodziców Margaret Maskelyne, urodzonej w Indiach, wysłanej do szkoły do macierzy i powracającej do kolonii Claudine Gratton, honorable Lilah Wingfield, córki lorda Powerscourta, wyekspediowanej do Indii aby zobaczyć uroczystości związane z uznaniem króla Jerzego V i królowej Marii za parę cesarską Indii, a właściwie po to aby wydać ją dobrze za mąż.
Oto opowiadanie Maughama „Odległa placówka” i dramat, spowodowany zderzeniem kulturowym rezydenta i jego zastępcy, do którego w normalnych, ”domowych” warunkach nigdy by nie doszło, bo po prostu by się nie spotkali. Oto „Neil MacAdam”, postać nieco podobna do Lorda Jima, i trójkąt miłosny oraz dylematy moralne, nad którymi nie musiałby się zastanawiać, gdyby został w „domu”. „Zwykły romans” opowiada o obiecującym młodym dyplomacie, który próbował zdobyć pozycję i majątek, aby zasłużyć na miłość pięknej karierowiczki, i którego zagubiła samotność, opium i beznadzieja placówki gdzieś w Sarawaku na Borneo. Jest i „List”, kwestionujący moralność kolonialistów, „P&O”, o pustce, czekającej porzuconą żonę brytyjskiego kupca w Yokohamie, która dopiero czekała na pierwsze zwycięstwa sufrażystek.
Co wydaje się w opowiadaniach Maughama najbardziej porywające – to niezwykła odwaga w tropieniu tych najbardziej skrywanych i wstydliwych zakątków natury ludzkiej, pragnienia, emocje, które w normalnych warunkach pewnie by się nie ujawniły, a tu, w nietypowych okolicznościach - izolacja, klaustrofobiczna atmosfera w grupie expatriotów, brak kobiet, alkohol, narkotyki - doprowadziły do dramatu. Niedawno trafiłam na prawdziwy skarbiec informacji o rewersie etosu Brytyjskiego Imperium. „Plain Tales From the Raj” przypomina o tych codziennych zmaganiach z życiem budowniczych kolonii, rozproszonych od Karaibów, poprzez Afrykę aż po Wyspy Pacyfiku, tym razem na przykładzie Indii. Dwadzieścia relacji ex patriotów - którzy przez dziesiątki lat mieszkali w Indiach - zebranych przez dziennikarza i podróżnika Charlesa Allena i opublikowanych w 1976 roku. Obraz ich codziennego życia jeży włos na głowie! Dysfunkcyjne rodziny – synowie ekipy administrującej Imperium w wieku lat 7 wysyłani byli do Anglii, do boarding schools, i przez 10 lat nie widzieli rodziców. Bo najważniejsza była idea zbiorowego obowiązku i produkowanie przyszłych kadr zarządców kolonii, a nie indywidualnego szczęścia. Dziewczęta pozostawały z rodzicami, skromną edukację zdobywały w szkołach misyjnych, a potem wychodziły za mąż i były wraz z nim wysyłane gdzieś na odległą placówkę do Kaszmiru czy Kerali. Z kolei ci młodzi mężczyźni oraz „Fishing Fleet”, którzy już znależli się w koloniach, tracili styczność ze swoją rodziną w kraju. Jaki kontakt emocjonalny może narodzić się w takich rodzinach? Rodzice, nie uczestniczący w wychowaniu syna, brak obecności w życiu dorosłych córek i synów, których nie widzą na oczy przez dekady? Rodziny brytyjskie do dziś mają, powiedziałabym, specyficzną formułę. Samotność i izolacja.
Jak opowiadała w książce Charlesa Allena jeden ze świadków, Maud Diver:
„Były dwa rodzaje Indii – Bombaj, Kalkuta, trochę mniej Delhi i Lahore – gdzie można było żyć normalnie. A cała reszta, to „up-country”, gdzie trudno było żyć”.
A przecież tam mieszkało 90% pracowników Imperium! Placówki, odległe o setki kilometrów od większych ośrodków, rzadki kontakt nie tylko z rodziną, ale z rodakami, z cywilizacją, zarządzanie okręgiem, zamieszkiwanym przez Tamili – hinduistów, Malajów - muzułmanów lub animistów, Chinczykow – buddystów i taoistów, wrogość ludności lokalnej do kolonizatorów, walki plemienne.
Sytuacja polityczna: Indie podzielone na 562 księstwa, małe sułtanaty na Malajach i Borneo, ustawiczne niepokoje na obrzeżach Imperium. Na terenach dzisiejszego Pakistanu i Afganistanu, w Południowej Afryce, w prowincji Sarawak; powstanie sipajów, Rebelia Czerwonych Koszul, Powstanie w Peszawarze; Patanowie, Sighowie, Mahsudowie. Konieczność samowystarczalności: wiele o tym opowiadała cytowana już Maud Diver we własnej z kolei „The Englishwoman in India” z 1909 roku . Od momentu zamążpójścia przeprowadzała się z rodziną 14 razy, od Pendżabu, przez Bengal po Cejlon. Tyle samo razy zaczynali od początku, remont odłegłej, zapyziałej placówki, kompletowanie mebli, zagospodarowywanie się od początku. To nie było życie, to była służba.
George Orwell wspominał w „Burmese Days” z 1935 roku:
”Zycie brytyjskich oficjeli wcale nie było usłane rożami. W pozbawionych wygody obozach, w dusznych biurach, w ponurych bungalowach, cuchnących kurzem i oliwka z tłoczonych nasion roślin, mieli prawo twierdzić, że ich życie nie jest zbyt przyjemne”.
Gorący, wilgotny klimat, nie do zniesienia w porze monsunów, przynoszących dodatkowe choroby. Właśnie, malaria, cholera, dżuma, wścieklizna, a najbliższy szpital oddalony o setki kilometrów, do którego trzeba było jechać konno lub płynąć łodzią. Wysoka umieralność dzieci, niższa niż w Europie średnia życia dorosłego. W dodatku, jak wspomina w tej samej publikacji Clive Rivett – Carnacs: ”Jeden grób w Darjeelingu, dwa w Allahabadzie, i po jednym w Bangalore i w Lucknow”. Sir William Hunter pisał w swoich „The Old Missionary” w 1895 roku:
„Brytyjskie Imperium znalazło w pustce po Mogołach chaos, anarchię i degradację standardów moralnych, które wypełniło wspólnym językiem, systemem prawnym, urzędnikami i administratorami wysokiej rangi i ucywilizowaniem indyjskiej armii”. Inni z kolei twierdzą, że „instytucje, które wprowadzili Brytyjczycy do Indii, Afryki czy na Karaiby, nie były ani dobre, ani właściwe dla tych krajów, bo niezgodne z ich tradycją, religią i obyczajami”.
Właściwie przy każdej większej okazji, jak kilka dni temu decyzja Gambii, aby opuścić Commonwealth, wybucha na temat Imperium wielka debata. Prowadząca do innych wniosków w Timesie oraz innych w Guardianie. Ale i jedna i druga strona jest zgodna co do jednego – że nie można zapomnieć o tych, którzy budowali Brytyjskie Imperium, o których nie pamięta historia, czasem przypomina sobie literatura, i którzy zapłacili za swoje oddanie bardzo wysoką cenę.
Elżbieta Królikowska-Avis, Londyn, 10 pażdziernika 2013.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/169739-za-kulisami-brytyjskiego-imperium-nie-mozna-zapomniec-o-tych-ktorzy-budowali-brytyjskie-imperium-o-ktorych-nie-pamieta-historia-czasem-przypomina-sobie-literatura-i-ktorzy-zaplacili-za-swoje-oddanie-bardzo-wysoka-cene