wPolityce.pl: w czasie II Konferencji Smoleńskiej zaprezentował pan film, na którym widać m.in. badanie wykrywaczem nitrogliceryny płaszcza oraz torby należących do ofiar tragedii smoleńskiej. Nie było wątpliwości, że sprzęt reagował na badane obiekty. Jakie wnioski na tej podstawie można wysnuć?
Jan Bokszczanin, szef firmy Korporacja Wschód, produkującej detektory mat. wybuchowych: Swoje wnioski przedstawiłem dokładnie na II Konferencji Smoleńskiej. Wskazywałem, że jeśli stwierdzone zostały ślady nitrogliceryny, to znaczy, że one tam były. Jednak zaznaczałem, że te ślady zdarzają się również w lekarstwach nasercowych, czy w niektórych kosmetykach, w mikroilościach. Również trucizny w mikroilościach znajdują się w niektórych lekach czy kremach. Na podstawie naszych badań nie można wysnuć wniosku, że ślady nitrogliceryny dowodzą działania materiałów wybuchowych w Smoleńsku. Myśmy nie stwierdzili obecności trotylu. To oznacza, że nasze badania nie stanowią potwierdzenia, że w Smoleńsku doszło do wybuchu. W tej sytuacji należy stosować metody znacznie bardziej skrupulatne, które przedstawił na Konferencji Smoleńskiej prof. Jacek Wójcik. Zgodnie z tym, co on prezentował, należy zebrać dostatecznie dużo materiały, by można było prowadzić analizy w laboratorium chemicznym, wyposażonym w rezonans magnetyczny lub w chromatografy cieczowe i spektrometry masowe. Wtedy badania mogą być ostateczne.
Jednak problemem może być zebranie dostatecznie dużej ilości próbek.
Oczywiście, ta metoda jest znacznie trudniejsza. Potrzebna jest bowiem miarodajna próbka. A po tak dużym upływie czasu takiej próbki możemy nie być w stanie zebrać. Ona powinna być zebrana natychmiast, zaraz po tragedii. One muszą być zebrane zaraz po tym, gdy następuje podejrzenie ich stosowania. Gdy w Smoleńsku byli nasi eksperci i widzieli, że możemy mieć do czynienia z działalnością materiałów wybuchowych, powinni zabezpieczyć i zebrać dostatecznie dużo materiału do badań. Oni ze sobą powinni przywieźć do laboratorium chemicznego próbki. A następnie przebadać materiał.
Tego jednak nie zrobiono. Na ile to groźne zaniedbanie?
Badanie próbek, które trafiły do Polski po miesiącu, są mało wiarygodne, bowiem materiał mógł być manipulowany. Według mnie procedura została zbyt mocno rozciągnięta w czasie i nie została zrobiona tak, jak powinna. Gdy coś się wykrywa, należy szybko zabezpieczyć do badań laboratoryjnych na tyle dużo materiału, by wykryć wszelkie substancje obecne w tej próbce. Jedynie dzięki temu można zweryfikować, czy są tam obecne materiały wybuchowe i powybuchowe. Wtedy wszystko byłoby jasne. Obecnie obawiam się, że metodami chemicznymi i fizykochemicznymi może być bardzo trudno zweryfikować czy w Smoleńsku są ślady takich substancji.
W czasie swojego wystąpienia mówił pan również, że po jesiennych badaniach w Smoleńsku biegli przekazali prokuratorom inne wiadomości niż te, które oni następnie przekazali opinii publicznej. Na czym polegały te różnice?
Osoba, które przekazywała informacje, powiedziała, że prokuratura nie do końca prawidłowo zrozumiała to, co jej mówiono. Stąd wynikały potem różne rozbieżności i zaskakujące tezy śledczych.
Czego ta różnica dotyczyła?
Mówiono, że spektrometr może się mylić, że są sytuacje, w których np. nasycenie oparów może zatkać kanał analityczny. Wtedy urządzenie może zacząć wariować, pokazywać różne materiały wybuchowe, gdy ich nie ma. Mówiłem o tym wiele razy, że można detektor wprowadzić w stan niestabilnej pracy, w którym urządzenie pokazuje raz to, raz to. Jednak to mija po chwili. Tego już panowie prokuratorzy nie zrozumieli. I dlatego mówili, że nawet substancje zawierające duży odsetek materiałów organicznych mogą dawać odczyt taki sam jak materiały wybuchowe. Jednak specjalista wie, kiedy detektor ma zatkany "nos elektroniczny" i, że używa sprzętu w sposób zakłócający jego funkcjonowanie. Wtedy trzeba po prostu oczyścić detektor. Śledczym nie powiedziano, że pasta do butów może być oznaczona jak trotyl. Prokuratorom zabrakło wiedzy, albo źle zrozumieli przekaz. To później skutkowało jakimiś niezrozumiałymi komunikatami i wypowiedziami.
Wie pan, czy eksperci wskazywali śledczym błędy?
Nic nie wiem na ten temat. Nie jestem pośrednikiem między ekspertami a prokuraturą. Prokuratorów widziałem jedynie raz, w Sejmie. Więcej się z nimi nie widziałem, i z tego powodu się cieszę.
Z tego co pan mówił wynika, że obecnie przeprowadzenie badań związanych z obecnością materiałów wybuchowych w Smoleńsku stoi pod znakiem zapytania.
Jestem sceptyczny. Gdyby na miejscu, w Polsce obecny był przedmiot badań, czyli wrak, można byłoby zajrzeć w każdy jego zakamarek. Wtedy być może udałoby się przeprowadzić rzetelne badania. Jednak jestem sceptycznie nastawiony. Jak wskazywał prof. Wójcik w próbkach, jakie jego zespół badał, nie było wystarczająco dużo materiału, by zobaczyć, czy były tam materiały wybuchowe. Powstaje pytanie, czy zespół naukowców zostanie wysłany do Smoleńska by zdobyć wystarczająco dużo materiału do badania. To jest wątpliwe, w mojej ocenie oni nie zostaną dopuszczeni.
Rozmawiał KL
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/169711-bokszczanin-jesli-stwierdzone-zostaly-slady-nitrogliceryny-to-znaczy-ze-one-tam-byly-nasz-wywiad-o-badaniach-rzeczy-ofiar-tragedii-smolenskiej
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.