Jakub Opara o spotkaniu Tuska z Putinem: Głównymi logistykami byli wtedy Graś i Arabski. W całym chaosie zastanawiali się co zrobić, żeby obrazki z tego były dobre

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot.wPolityce.pl
fot.wPolityce.pl

wPolityce.pl: Był pan jedną z osób, które były 10 kwietnia na miejscu katastrofy w Smoleńsku. Czy w kontekście tego co działo się tam działo - zaskoczyło Pana zdjęcie na okładce tygodnika "wSieci"?

Jakub Opara, b. urzędnik Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego: Szczerze  mówiąc - zaskoczyło. Bo Donald Tusk i ludzie z jego otoczenia sprawiali wrażenie osób bardzo zdenerwowanych. Wręcz przerażonych. Nie widziałem nikogo, kto by się uśmiechał. Ale przecież nie wszędzie byłem. Zakładam, że to zdjęcie mogło być zrobione w namiocie, który był rozstawiony specjalnie na spotkanie Tuska z Putinem. To było tylko zadaszenie, bez ścian bocznych. Więc bardzo prawdopodobne, że to tam zostało zrobione.

Były trzy momenty, kiedy Putin z Tuskiem się widzieli. Pierwsze to właśnie podczas spotkania pod namiotem (tam było niewielu świadków), potem gdy razem poszli na teren katastrofy, a następnie wrócili i jeszcze rozmawiali ze sobą.

Gdy przyjechał Jarosław Kaczyński - Władimir Putin przyszedł w okolice autokaru. Tam rozmawiał z Pawłem Kowalem.

 

Pan już wcześniej opowiadał, że pomiędzy ekipami z kancelarii premiera i prezydenta nie było wtedy współpracy ani lojalności, której w obliczu takiej tragedii można by się spodziewać...

Głównymi logistykami byli wtedy Paweł Graś i Tomasz Arabski. Były jeszcze pracownice biura prasowego kancelarii, których nazwisk dziś nie pamiętam. Ta grupa cały czas planowała konferencje. W tym całym chaosie zastanawiali się jak cokolwiek z tego ugrać, co zrobić żeby obrazki z tego były dobre. To była ich główny przedmiot zainteresowania na lotnisku. Oni na pewno byli wyrafinowani.

Ale to zdjęcie pokazuje, że najwyraźniej wszystkiego nie dopilnowali. Na tym zdjęciu ich nie ma, co wskazuje, że to mogło być zrobione pod namiotem. Bo ich w nim nie było. Byli wtedy na zewnątrz i planowali gdzie się spotkać z dziennikarzami.

 

Współpracownicy premiera wiele wysiłku włożyli też w to, żeby Donald Tusk i Jarosław Kaczyński się nie spotkali...

To prawda. Oni planowali trasę Tuska z tego namiotu na teren katastrofy i kombinowali, żeby się nie spotkał z Jarosławem Kaczyńskim,  który właśnie przyjechał. Byłem świadkiem tego, że pokazywali sobie palcami trasę, i mówili, że jak przyjedzie tędy, to my pójdziemy tamtędy. A jak tamtędy to my - tędy.

 

Dlaczego im na tym tak zależało? Przecież złożenie kondolencji byłoby czymś naturalnym w tych okolicznościach.

Może dlatego, że to byłaby jedna z niewielu rzeczy, nad którą by nie panowali. Bo zaplanować spotkanie  z dziennikarzami można dość łatwo. Wystarczy przygotować tło. Premier powie, co ma powiedzieć. Wszystko będzie pod kontrolą. Ale nad ewentualnym spotkaniem z Jarosławem nie mieliby żadnej kontroli. Może bali się jakiejś niespodziewanej reakcji Jarosława Kaczyńskiego? Podejrzewam, że to zważyło. Bali się spotkania w świetle kamer. Potem były jakieś próby. Tomasz Arabski rozmawiał później z Pawłem Kowalem, który podjął się pośredniczenia w rozmowach zarówno z ekipą premiera jak i z Rosjanami.

Donald Tusk chciał złożyć kondolencje Jarosławowi dopiero, gdy wszystko tam na miejscu już się skończyło i nie było już żadnych dziennikarzy, a Jarosław Kaczyński siedział już w autokarze.

 

A jak się zachowywali Rosjanie w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego i jego otoczenia?

Rosjanie skoncentrowali się na obsłudze Tuska. Kancelaria Prezydenta została w stosunkach pominięta. Nie uzyskaliśmy statusu podmiotowego.  Tak jakby nas nie było. W momencie odlotu Jacka Sasina do Polski, a on odleciał przed przybyciem Władimira Putina, Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska - okazało się, że najwyższym urzędnikiem z Kancelarii Prezydenta jestem ja. Ze strony polskiej był jeszcze ambasador Bahr. Ale ambasador był siłą rzeczy w bliskich relacjach z Kancelarią Premiera.

Jeśli chodziło o Jarosława Kaczyńskiego, to nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek z Rosjan był oddelegowany do jakiejkolwiek pomocy. Ambasador Bahr oddelegował jedynie Andrzeja Turowskiego, żeby jakoś nam pomagał. To zresztą chichot historii, że akurat on.

Ale ta pomoc ograniczała się jedynie do wskazania drogi na miejsce katastrofy.

 

Ostatecznie ze strony Władimira Putina padła propozycja spotkania z Jarosławem Kaczyńskim?

Tak, zdaje się, że Paweł Graś i ambasador Bahr przekazali ją Pawłowi Kowalowi, czy Joachimowi Brudzińskiemu. Ale prezes powiedział, że nie życzy sobie żadnych kondolencji. To zresztą zapowiedział od samego początku.

 

Wcześniej Jarosław Kaczyński miał kłopoty z dojazdem na samo miejsce katastrofy.

Tak. Ja nie byłem w autokarze, bo czekałem w na miejscu, ale cały czas byłem w kontakcie z ludźmi z autokaru, którzy przekazywali mi, że byli eskortowani przez jakąś rozwalająca się ładę z kogutem. Ta eskorta wyglądała tak, że utrzymywano stałą prędkość autokaru 30-35 km/h, bez względu na to, czy jechali drogą jednopasmową, dwupasmową, czy był korek, czy nie było korka. To było działanie, którego nie można było wytłumaczyć inaczej niż tym, że chciano, by Tusk przyjechał na miejsce katastrofy jako pierwszy. To też wynikało z "dbania o obrazek". Bo gdyby Jarosław Kaczyński przyjechał jako pierwszy postawiłoby to stronę rosyjską w gorszej sytuacji. Mieliby problem jak się zachować. Więc tak to zaplanowali.

Ale zakładając, że to zdjęcie jest autentyczne, a nie mam powodów, by w to wątpić - to jednak nad jedną rzeczą zapanować im się nie udało.

 

A gdy pan patrzy na to zdjęcie, jak pan interpretuje utrwalony na nim gest?

Nie chcę snuć żadnych teorii. To zdjęcie można odczytać tak jak ono jest opisane - jako gest triumfu. Ale nie chcę przesądzać, że tak było. Sytuacja była bardzo trudna. Dla Donalda Tuska - też. Może to było jakieś uwolnienie emocji? Może jakiś odruch bezwarunkowy? Trudno się jednak nie zgodzić, że na jednej jak i na drugiej twarzy widać zadowolenie i rozbawienie. Ale nie chcę snuć teorii, czy to było przybicie piątki, że operacja się udała, czy nie - bo tego nie wiem.

 

Trzy lata po katastrofie wciąż wychodzą na jaw nowe okoliczności...

Tak. I dobrze, że tak się dzieje. Tylko boję się sytuacji, w której kwestia katastrofy smoleńskiej będzie wyglądała tak jak kwestia zamachu na Sikorskiego. Że za 20-40 lat znajdzie się kolejny redaktor Baliszewski i kolejny Wieczorkiewicz i będą odkrywali kolejne elementy tej układanki.

 

Wierzy Pan, że krok po kroku, ujawniając kolejne aspekty tej sprawy - dojdziemy do prawdy?

Mam nadzieję, że tak. Ale jeśli tylko co kilka miesięcy będziemy ujawniać coś, co gdzieś ktoś komuś wyszarpał, to zajmie nam to za wiele lat. Tu jest potrzebne działanie systemowe.

 

Czyli?

Czyli przeprowadzenie tego śledztwa jeszcze raz  w zasadzie od samego początku. Bo tylko wtedy będziemy pewni tego, co zostanie ustalone.

 

Przez kogo?

Na tym etapie tylko przez komisję międzynarodową. To byłoby lepsze niż wznowienie prac komisji rządowej po przejęciu władzy przez PiS. Bo to byłoby dostarczenie amunicji Platformie Obywatelskiej, że komisja dopasowuje sobie pod założoną tezę wszystkie elementy. Strona polska powinna być w takiej komisji w niej mocno reprezentowana, ale lepiej, żeby to było gremium międzynarodowe.

Rozmawiała Anna Sarzyńska

 

 

 

 

-------------------------------------------------------------------------------------

-------------------------------------------------------------------------------------
Polecamy wSklepiku.pl:"wPolityce.pl Polska po 10 kwietnia 2010 r."

autorzy:Artur Bazak, Jacek Karnowski, Michał Karnowski, Paweł Nowacki, Izabella Wierzbicka.


wPolityce.pl Polska po 10 kwietnia 2010 r.

W książce znalazły się analizy publicystów oraz wzruszające wspomnienia Czytelników związane z wydarzeniami z 10 kwietnia 2010 roku. Teksty w niej zawarte pozwalają zrozumieć, co tak naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych