Może jedynym pożytkiem z filmu Andrzeja Wajdy o Wałęsie jest to, że wielu potraktowało wyzwanie poważnie i postanowiło o nim powiedzieć to, czego ani sławny reżyser ani jego scenarzysta, Janusz Głowacki, wykrztusić nie umieją lub nie chcą.
Jednym z takich ludzi jest Piotr Semka, autor książki „Za a nawet przeciw. Zagadka Lecha Wałęsy”. Miałem przyjemność nie tylko gościć na jej promocji w bibliotece im Jana Nowaka Jeziorańskiego , ale być zaproszonym do dyskusji u niej.
Zacznę od fragmentów z samego finału książki Semki. „W jakim sensie Wałęsa z początku drugiej dekady XXI wieku – zachęcający rząd Tuska, by nie żałował pałek wobec związkowców z „Solidarności”, czy grożący „wojną domową” na wypadek, gdyby Platforma musiała oddać władzę – wraca w stare koleiny, do epoki Gierka? (…) A Wałęsa, w 1980 roku uznany za symbol wyzwania rzuconego „właścicielom PRL”, jest dziś agresywnym rzecznikiem tych, którzy uważają się za wyłącznych właścicieli III RP.
Bez rewizji mitu o karierze Wałęsy nie sposób sformułować żadnej nowej koncepcji odbudowy podmiotowości ani oszacować skali aspiracji Polaków na miarę zrywu „Solidarności” i odrodzenia moralnego po wyborze Jana Pawła II. Wypada tylko wierzyć, że taki zryw jest jeszcze możliwy”.
O ten cytat, przywołany prowokacyjnie na początku debaty przez prowadzącego, toczył się żywy spór. Ludwik Dorn twierdził, że mitu Wałęsy właściwie w ogóle już nie ma, jest tylko coraz mniej skuteczna, nieudolna propaganda.
Z kolei Paweł Zyzak, autor pionierskiej pracy o karierze Wałęsy, mówił, że mit jest, a wyznają go nie tylko rzecznicy obozu III RP. Także nieomal całe właściwie pokolenie „Solidarności”, które wyolbrzymia jego rolę, podczas gdy Wałęsę można i trzeba było zastąpić jeszcze w roku 1980.
Zyzakowi przypomniałem podczas spotkania mądre stwierdzenie nie kogo innego jak Lecha Kaczyńskiego, zacytowane z kolei na początku książki przez Piotra Semkę: „Wałęsa był i nie był żartem historii”. Nieżyjący prezydent doskonale umiał odróżnić to co było w życiorysie Wałęsy fałszem, blagą, wreszcie czystym złem, od ważnej i czasem pozytywnej roli jaką nieomal mimowolnie na różnych etapach odgrywał. Umiał też docenić jego talenty, choć równocześnie demaskował jego małości. A przecież był blisko, czasem bardzo blisko wydarzeń.
Podobnie próbuje poprowadzić książkową narrację Semka. Wbrew nowej prawicowej politycznej poprawności przypomina, że „Wałęsa stał się przywódcą walki z komunizmem”. I równocześnie kategorycznie odrzuca pomysł, aby którykolwiek z etapów w życiu tego przywódcy uznać za w pełni naświetlony lub nieistotny.
„To jednak nieprawda, że fakty z życia Wałęsy z okresu sprzed 1980 roku, znaki zapytania z lat epopei „Solidarności”, i wreszcie pięć lat spędzonych przez niego w Belwederze. nie mają ze sobą związku. Wszystko co było złe w działalności i charakterze Wałęsy sprzed 1989 roku, odbiło się fatalnie na jego prezydenturze” – przekonuje nas Semka.
Sądzę tak jak on – próby rehabilitowania, ba kanonizacji tej prezydentury, a szerzej i jego stylu rozumowania i działania z lat wcześniejszych, podejmowane choćby przez Roberta Krasowskiego na łamach „Polityki” uważam za tragikomiczne nieporozumienie lub chytry zabieg socjotechniczny. I tu drobna polemika z Ludwikiem Dornem - takie przymiarki do apoteozy cwaniactwa, opowieści o tym, że poprowadzić Polaków mógł tylko „ z chłopa król” wykorzeniony z tradycji romantycznej, bo nie znający Mickiewicza, są na dłuższą metę groźniejsze niż dworsko-koturnowy styl filmu Wajdy. Choć sam Wałęsa jak zwykle nie ułatwia zadania swoim rzecznikom. Gdy jako laureat pokojowej nagrody Nobla opowiada o konieczności instalowania politykom czipów (gdzie?), „z chłopa król” zostaje sprowadzony do właściwych, niepoważnych, wymiarów.
O samym dziele napisałem na jego okładce zwięzłą recenzję. Znów cytuję: „Semka połączył w tej książce kwalifikacje uważnego badacza niedawnej historii z własnymi doświadczeniami jej naocznego świadka, który był w pobliżu i czuł atmosferę. Powstał wielobarwny portret Wałęsy i odpowiedź na usiłowania tych, którzy z dawnego prezydenta przyrządzają nam „pierwszego świątka III RP”. Semka umie sobie z taką umysłową tandetą poradzić”.
Uwaga o naocznym świadku jest istotna. Zauważyliśmy to obaj z historykiem profesorem Antonim Dudkiem: to książka w jakiejś mierze nowatorska. Snując opowieść trochę historyka, trochę dziennikarza, Semka nie występuje jako wszechwiedzący, ale przezroczysty narrator. Przeciwnie, od pierwszej opowieści o wszechwiedzącym gdańskim taksówkarzu Władku podkreśla swoje związki z wydarzeniami, przywołuje zapamiętane z autopsji anegdoty, nie ukrywa osobistego związku ze zdarzeniami. Taki historyczny reportaż wcieleniowy jest tyleż atrakcyjny co wiarygodny. „Gdańskość” Semki pozwala mu rozumieć wiele sytuacji i kontekstów lepiej niż zawodowcom pochylającym się nad źródłami.
Nie ukrywa też autor swojego zaangażowania w polską debatę. Wałęsę rozlicza z pozycji setek tysięcy Polaków zaangażowanych w „Solidarność”, a potem obdarzających go zaufaniem w roku 1990. Antoni Dudek podkreślający, że nie broni niegodnych zachowań Wałęsy, powątpiewał jednak po latach, czy program „przyśpieszenia” był – na tle doświadczeń innych krajów pokomunistycznych - aż tak realny jak sam myślał kiedyś. Piotr Semka wierzy, że był. To materiał na kolejną ważną debatę.
Jaki jest mój stosunek do przywołanego finału książki? Przed patetycznym mitem „wielkiego zrywu” przestrzegałem wiele razy. Równocześnie sądzę jednak, że moralna rewolucja jest w Polsce ciągle możliwa, nawet jeśli mniej prawdopodobna niż około roku 2005. Nie wdeptywanie w ziemię Wałęsy, ale prawda o jego politycznym i moralnym upadku, to jeden z wielu kamyczków, który mogą się na taką rewolucję złożyć. Piotr Semka pokazuje tę prawdę umiejętnie nie niszcząc przy okazji legendy „Solidarności”, która jest ciągle nam potrzebna. Na tym także polega siła jego zajmującej i mądrej książki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/169246-piotr-semka-ma-pelne-prawo-walese-rozliczac-i-robi-to-madrze-po-promocji-biografii-czas-na-recenzje