M. Wassermann: "Ostatni miesiąc miał na celu doprowadzenie do ośmieszenia konferencji smoleńskiej i zniechęcenia uczestników do dalszego angażowania się." NASZ WYWIAD

Debata smoleńska na UKSW / fot. TV Trwam/youtube.com
Debata smoleńska na UKSW / fot. TV Trwam/youtube.com

wPolityce.pl: Jutro rozpoczyna się w Warszawie dwudniowa konferencja smoleńska. Pani także bierze w niej udział, a dokładniej w panelu prawnym. Czy ma pani pełne zaufanie do dorobku naukowego naukowców uczestniczących w badaniach?

Mec. Małgorzata Wassermann: Nie wypada mi i nie mam prawa oceniać tych osób. Mam do nich pełne zaufanie. Te osoby, a także ich dorobek, praca naukowa i zaangażowanie są nam znane. Jesteśmy w stu procentach przekonani, że Ci naukowcy wykonują swoją pracę rzetelnie, wkładając w to całe swoje serce. Po raz kolejny – tak jak rok temu – pokładamy w tej konferencji duże nadzieje. Jestem przekonana, że to jest druga konferencja, ale jednocześnie nie ostatnia – tak wnioskuję z dotychczas przeprowadzonych rozmów.

 

Czego się pani spodziewa po tej konferencji?

Jestem pewna, że zapoznamy się tam z nowymi analizami sytuacji i wnioskami. Ona jest po to organizowana. Tylko raz w roku, gdyż przez te dwanaście miesięcy następuje gromadzenie materiału, analizy i badania. Z wielką radością przyjmuję fakt, że z każdym miesiącem jest nas coraz więcej. Ci ludzie, którzy włączają się w te badania, to praktycznie mieszkańcy wszystkich kontynentów. Myślę, że tym sposobem jesteśmy w stanie powolutku posuwać się do przodu. Powolutku, dlatego że nie ma tutaj żadnej współpracy ze strony organów państwa. Nie ma także takiej współpracy, jakiej bym oczekiwała, z prokuraturą. Prokuratura udostępniła niektóre materiały, jednak było ich niewiele. To powoduje, że wszystkie obliczenia, muszą być wykonywane na dużej rozpiętości pod względem parametrów. Zakłada się pewną wyjściową i testów należy dokonywać dla liczb zarówno od niej większych, jak i mniejszych. To bardzo wyraźnie tłumaczy prof. Binienda - musi zakładać, że brzoza jest kilkukrotnie cieńsza czy kilkukrotnie grubsza. Zwiększa to nakład pracy, nakład finansowy, ale na szczęście nie powoduje to zniechęcenia. Szczególnie, że ostatni miesiąc miał na celu doprowadzenie do ośmieszenia konferencji i zniechęcenia uczestników do dalszego angażowania się w sprawę.

 

Czy pani zdaniem te wszystkie sytuacje, które miały miejsce na przestrzeni ostatnich kilkunastu dni – począwszy od kontrowersji związanych ze zdjęciami, poprzez posiedzenie zespołu parlamentarnego, aż po sytuację z prof. Rońdą – to wszystko to zbieg okoliczności?

To nie jest zbiegiem okoliczności z prostej przyczyny. Proszę zwrócić uwagę na to, że częściowe wyniki swoich prac specjaliści ujawniali sukcesywnie w ciągu roku. Część analiz zaprezentowali rok temu na konferencji. Media, które próbują nadawać ton, nie zainteresowały się tym w żaden sposób. Z dziwnych przyczyn, od miesiąca następuje zainteresowanie wynikami prac tych osób i nimi samymi. To chyba nie jest kwestia przypadkowa. Mi, jako laikowi, rzuca się w oczy jedna rzecz. Zespół parlamentarny zbiera się w zasadzie dość często. Nigdy na tych posiedzeniach nie ma przedstawicieli środków masowego przekazu. Tym razem wszystkie media postanowiły relacjonować tą konferencję na żywo. Wówczas nie udało się połączyć z niektórymi naukowcami i przedstawić ustaleń. Do tej pory, na żadnym posiedzeniu, niezależnie od tego czy pojawiali się tam zaangażowani naukowcy, media nie interesowały się tym przekazem. A były zespoły, gdzie eksperci zjawiali się osobiście, a nie poprzez łącza. Dla mnie jest to zastanawiające, że tym razem na posiedzeniu zjawili się przedstawiciele prawie wszystkich mediów. Trzeba też zwrócić uwagę na to, że osoby, który prezentują wyniki swoich prac, są nienawykłe do tego, że każde słowo musi być gruntownie przemyślane. Naukowcy do tej pory pewnie nie zetknęli się z tym, że wyciąga się jedno zdanie z kontekstu i wali się nim jak pałką po głowie. Oni są skupieni na swojej pracy. Bardzo żywo dyskutują między sobą. Nie dbają o formę, a dbają o treść. Natomiast w przypadku ataku, który na nich nastąpił nie zwrócono uwagi na treść, a na formę. Myślę, że jest to operacja zaplanowana i długotrwała, która zakończyła się tak, jak można było się spodziewać – chodziło o to, aby nigdy nie doszło do debaty między dwoma zespołami.

 

Na przestrzeni ostatnich kilku dni obserwujemy, w mediach, tzw. głównego nurtu, coraz częstsze wypowiedzi o potencjalnym zakończeniu prac zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza. Czemu ta nagonka jest coraz mocniejsza?

To jest związane przede wszystkim z tym, co ten zespół ustalił i z tym, co zostanie zaprezentowane na konferencji smoleńskiej. Najbardziej istotnym dniem jest w tym przypadku poniedziałek, gdyż wtedy zostaną przedstawione aspekty techniczne związane z katastrofą. Czym więcej dokładnych ustaleń, podważających wartość raportu Millera, to ten atak jest coraz większy. To jest oczywiste, że gdyby zespół nie formułował nowych wniosków i nie posuwał się do przodu, to nikt by się nim nie zainteresował.

 

Wspomniała pani wcześniej o tej współpracy z rządowymi zespołami i prokuraturą. A czy prokuratura zwracała się do zespołu parlamentarnego i naukowców, biorących udział w konferencji o jakieś materiały i ustalenia?

Wyniki prac ekspertów skupionych wokół konferencji i zespołu parlamentarnego są dostępne. Po pierwszej konferencji smoleńskiej została wydana wspaniała publikacja, gdzie wszystko zostało dokładnie opisane. Ten zbiorczy materiał został wysłany do prokuratury. Te wyniki są prezentowane także bezpośrednio na posiedzeniach zespołu. To można bez problemu znaleźć, nie jest to w żaden sposób tajne. Prokuratura, z tego co wiem, bardzo bacznie przygląda się tym pracom. Niektóre z nich uważają za nieprzydatne, ale niektóre są dla nich bardzo istotne.

Rozmawiała Magdalena Czarnecka

 

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.