Widzę dla niego miejsce w rządzie
– powiada wicemarszałek Sejmu Cezary Grabarczyk. On to Grzegorz Schetyna, czyli dla Grabarczyka "twardy zawodnik". Po takiej deklaracji szefa platformianej spółdzielni, czyli frakcji dotychczas Schetynie niechętnej, wydawałoby się, że spełniają się słowa hrabiego Fredry:
Zgoda! Zgoda! A Bóg wtedy rękę poda.
Tak byłoby w normalnej rzeczywistości. Ale rzeczywistość rządzącej Platformy ma tyle wspólnego z normalnością, ile Polska reprezentacja piłkarska z wygrywaniem meczów z silnymi przeciwnikami.
Kiedy Grabarczyk mówi, że dla Schetyny jest miejsce w rządzie, to komunikuje, że tego miejsca absolutnie dla niego nie ma. I nie tylko w rządzie, ale i we władzach partii. A Grabarczyk mówi to, co mówi wyłącznie po to, żeby Schetynie zaszkodzić, czyli go spalić. Dlaczego? Bo wszystko dzieje się przed wyborami na szefa struktur PO na Dolnym Śląsku, gdzie Schetyna rywalizuje z europosłem Jackiem Protasiewiczem. A Protasiewicz został namaszczony przez samego Donalda Tuska, zaś Schetyna jest politykiem najbardziej przez tegoż Tuska tępionym i znienawidzonym.
Jeśli Schetyna przegrałby we własnym mateczniku, rozwiązałoby to wiele problemów, jakie Donald Tusk ma ze swoim formalnym, zastępcą. Podcięłoby skrzydła stronnikom Schetyny, w tym "jego" szefom regionów, zdemobilizowałoby jego zwolenników w terenie i klubie parlamentarnym, a samego Schetynę właściwie wyrzuciłoby na śmietnik historii. Donald Tusk od dawna tylko tam widzi miejsce dla Schetyny, ale dotychczas musiał stwarzać pozory, bo Schetyna ma realne wpływy. Gdyby przestał je mieć, pozory byłyby zbędne.
Można by powiedzieć, że to zwykła partyjna rozgrywka, typowa dla wielu partii, szczególnie w sezonie wyborczym. Ale tego powiedzieć się nie da. Bo partyjna rozgrywka na Dolnym Śląsku (ale także w innych regionach) dotyczy właściwie wszystkich Polaków. Nie dlatego, żeby było takie ważne, co się dzieje w dolnośląskiej PO czy w tej partii w ogóle, ale z tego powodu, że chodzi o nasze pieniądze.
Z zapisów konstytucji wynikałoby, że Polska należy do narodu. I rzeczywiście tak jest, tyle że nie całego narodu, a nawet nie do większości. Do całego należą tylko długi zaciągnięte przez Jacka Rostowskiego z błogosławieństwem Donalda Tuska. Polska należy natomiast do przedstawicieli narodu, czyli jego awangardy. Kiedy się rządzi już sześć lat, jak w wypadku Platformy Obywatelskiej, wydawałoby się, że awangarda narodu już dostała swoją część Polski od awangardy partii, więc nie bardzo jest co rozdawać. Ale to mylny błąd – jak powiedziałby Lech Wałęsa. Partia musi bowiem mieć permanentną zdolność obdarowywania, inaczej przestałaby mieć siłę przyciągania, a nawet nie byłaby w stanie utrzymać swoich członków.
W połowie października 2013 r. wyciekł do mediów list posłanki PO Bożeny Sławiak do Donalda Tuska, w którym opisuje ona, kto co komu rozdaje bądź zabiera w województwie lubuskim, żeby wygrywać partyjne wybory. Oczywiście rozdaje nie swoje, ale to, co należy do wszystkich, czyli zdaniem działaczy PO – do nich. To, co ujawniła Sławiak, to jednak pikuś, bo kto by się przejmował partią w Lubuskiem. Tam nie ma żadnego Schetyny i nie toczy się walka o przywództwo w całej PO, a więc także o kształt rządu. Co innego na Dolnym Śląsku.
A na Dolnym Śląsku trwa właśnie gigantyczna akcja rozdawania czego się da (na razie w tajemnicy i głównie za zasadzie przyrzeczeń i zobowiązań, choć udokumentowanym czymś w rodzaju weksli), żeby przekupić zwolenników Schetyny i uczynić z nich stronników Protasiewicza. Akcja jest wielka, bo w grę wchodzą setki posad i beneficjów: w urzędach, spółkach (skarbu państwa i samorządowych), instytucjach, filiach agencji i funduszy. Nie chodzi tylko o osoby wybierające szefa regionalnych struktur PO, ale i o członków ich rodzin, kochanki, pociotków czy tylko kolegów. Bywa, że za jeden głos poparcia oferuje się 5-6 posad.
Wielka akcja rozdawnictwa posad na Dolnym Śląsku musi być jakoś centralnie koordynowana, bo żaden lokalny działacz nie ryzykowałby takiego „numeru” na własną odpowiedzialność. Poza tym żaden nie jest w stanie zapewnić tylu posad w podmiotach podległych różnym ministerstwom, urzędom, agencjom czy funduszom. Cudów nie ma. Coś takiego jest możliwie tylko za wiedzą najwyższych przedstawicieli władzy i za ich błogosławieństwem. A jest to przecież "rozbój w biały dzień", absolutnie niedopuszczalne kupczenie czymś, co nie jest własnością partii.
Na Dolnym Śląsku akcja kupowania ludzi, by doszło do "politycznego ukatrupiania" konkretnego polityka ma niebywałą skalę, bo chodzi o głównego rywala Donalda Tuska. W innych regionach skala tego procederu jest mniejsza, ale to nie znaczy, że jest on mniej patologiczny. I mimo ujawniania kolejnych szczegółów nic się nie dzieje. Łupy są dzielone tak, jakby to było normalne. A szef tego całego interesu, premier i przewodniczący PO Donald Tusk, ani razu o tym publicznie nie wspomniał. Ani razu nie pokazał, że zamierza coś z tą patologią zrobić. Że uruchomił organy kontroli i ścigania. Dlaczego? Odpowiedź wydaje się oczywista.
-------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------
TYLKO U NAS , wSklepiku.pl, możesz kupić najgorętszy gadżet sezonu!
Idealny dla wszystkich miłośników lemingozy! Kubek o głębokim wnętrzu.
Musisz go mieć!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/168853-zeby-politycznie-wykonczyc-grzegorza-schetyne-na-dolnym-slasku-rozdaje-sie-nawet-kilka-posad-kazdemu-kto-przylozy-do-tego-reke-co-wie-o-tym-donald-tusk
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.