Turowski przyznaje: "zabroniłem filmować miejsce tragedii. To nieetyczne". Były szpieg mówi również o karetkach na miejscu tragedii oraz "drgawkach agonalnych" ofiar

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Tomasz Turowski. Kadr z powstającego filmu Pawła Nowackiego "Nielegał"
Tomasz Turowski. Kadr z powstającego filmu Pawła Nowackiego "Nielegał"

Tomasz Turowski w rozmowie z portalem wp.pl wraca do sprawy tragedii smoleńskiej. Były szpieg PRLowskich służb, dyplomata w MSZ Sikorskiego przyznaje, że Tu-154M "nigdy nie powinien się znaleźć" na smoleńskim lotnisku. W jego ocenie była inna możliwość.

Oczywiście, można było lądować na lotnisku zapasowym. Po jakimś czasie, patrząc z perspektywy, stwierdziłem, że tragedia była tym większa, że mgła się rozeszła jakieś 40 minut po katastrofie. Gdyby ten samolot wylądował np. w Mińsku, czy w Witebsku, nawet nie wysadzając pasażerów, odczekał 3 kwadranse, to mógłby kontynuować lot i wszystko potoczyłoby się inaczej. (...) Pojawiła się i gęstniała (mgła-red.), jest to zjawisko normalne. W miejscu lotniska jest zagłębienie - parów i jak rośnie temperatura, to podnosi się mgła do pewnego momentu. Potem, jak temperatura jeszcze bardziej rośnie, to mgła się po prostu rozchodzi

- mówił Turowski, przyznając tym samym, że pojawienie się mgły było zaskakujące, a ona była widoczna jedynie w chwili lądowania rządowego samolotu.

Były szpieg wywiadu komunistycznego wskazuje, że "strona rosyjska zapewniła, że mimo iż lotnisko było nieczynne, to w dniach 7-10 kwietnia będzie uruchomione". Jednak lotnisko opisuje w ten sposób:

Jakieś baraczki, które udawały wieże, gdzie byli nawigatorzy pilotujący samolot na odległość. Jakieś urządzenia oświetleniowe - dość prymitywne - pasa startowego. Nie wyglądało to zachęcająco. Jednak przy takich niezbyt przychylnych warunkach parę miesięcy wcześniej lądował tam marszałek sejmu Bronisław Komorowski. Tylko nie było tej nieszczęsnej mgły.

Dalej Turowski relacjonuje chwilę tragedii smoleńskiej.

Dwa elementy mi się nie zgadzały. Najpierw słyszałem dolatujący samolot, a więc słychać silniki. Potem te silniki idą z całą mocą, a więc na logikę, ten samolot włącza rewers - przeciwny ciąg, żeby wyhamować. Następnie, w normalnych warunkach, powinna być słyszalna praca silników, bo samolot kołuje, a tam była przerażająca cisza. Nie było wybuchów, huków, tylko cisza. I to mnie przeraziło. Popędziłem do samochodu, który wcześniej podstawiłem. Dojechaliśmy błyskawicznie do końca pasa i tam przebiegłem kilkaset metrów pieszo w błocie

- tłumaczy dyplomata.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że w zeznaniach części świadków informacja o huku się jednak pojawiła. Niektórzy ludzie obecni na smoleńskim lotnisku wskazywali, że w momencie katastrofy słychać było wybuchy. Jednak Turowski ich zdaje się nie słyszał.

W rozmowie z Turowskim robi się ciekawiej.

Turowski kontynuuje:

Obok mnie była pani Emilia Jasiuk - drugi sekretarz ambasady i pani Wioletta Sobierańska - konsul. Nagle pani Jasiuk powiedziała: "Co to za manekiny?" Ja wtedy spojrzałem i zauważyłem, że to są części ciał ludzkich. Ona chciała to filmować, na co powiedziałem jej, by przerwała to filmowanie, bo to jest nieetyczne. To są drastyczne obrazy. Trzeba uszanować ludzi chociażby w perspektywie ich rodzin. To jest niewątpliwie polecenie, które wtedy wydałem. I nie ma nic wspólnego z poleceniem, które było mi przypisywane. (...) Miałem zlecić służbom rosyjskim odebranie kamery Sławomirowi Wiśniewskiemu z TVP i zniszczenie sprzętu, tudzież nagrania. Okazało się, że rzeczywiście ktoś takie polecenie wydał, ale nie kazał niszczyć sprzętu.

Słowa Tomasza Turowskiego budzą zdziwienie. Były komunistyczny szpieg przyznaje, że wydał polecenie, by świadkowie tragedii nie filmowali miejsca zdarzenia. Szkolony przez SB Turowski, który spędził lata najpierw w służbach PRLowskich, a potem w służbach III RP, a także pracował w polskiej dyplomacji powinien wiedzieć, że filmik zrobiony tuż po tragedii smoleńskiej jest dowodem niemal bezcennym. Zabraniając swojej współpracownicy filmowania przyczynił się do tego, że tak ważny materiał nie powstał. I tego błędu już nie uda się być może nadrobić.

Zdaniem Turowskiego natychmiast po katastrofie w Smoleńsku pojawiły się karetki oraz straż pożarna.

Po paru minutach pojawiły się karetki, jeszcze przed nimi strażacy. Na miejscu katastrofy były niewielkie pola palącego się paliwa. Ten samolot tak jakby klapnął w błoto, rozbił się o nie. Stąd nie było może i takiego huku. Uderzył w glebę podmokłą, dlatego też pożar nie rozprzestrzeniał się za bardzo. Rosjanie miejsce katastrofy otaczali żółtymi taśmami, zza których wyszedł pracownik Federalnej Służby Ochrony rosyjskiej FSO. Powiedział, że trzy osoby dawały "żyzniennyje refleksy", czyli bezwarunkowe odruchy życia np. drgawki agonalne. Ale to nie znaczy, że ktoś przeżył. I taką informację przekazałem naczelnikowi wydziału rosyjskiego naszego MSZ, który był na tym lotnisku, panu Dariuszowi Górczyńskiemu. Ale w szoku można różnie zrozumieć wiele rzeczy. W pewnej chwili usłyszałem jak jakiś przechodzący dziennikarz mówi: "Słyszałem, że troje ludzi przeżyło, a Turowski pojechał z nimi do szpitala". Powiedziałem mu, że Turowski to ja i nikt nie przeżył. Ale legenda już poszła

- tłumaczy Turowski.

Dziwią również słowa Turowskiego dotyczące tempa pracy rosyjskich służb w Smoleńsku. Dziś wiadomo, że karetki w Smoleńsku były o wiele za późno, wbrew temu, co sugeruje szpieg-dyplomata. Nikt również nie zainteresował się dostatecznie wnikliwie doniesieniami dotyczącymi trzech osób, które dawały znaki życia. Czy były to rzeczywiście drgawki agonalne, czy mieliśmy do czynienia z czymś innym? Tego nie sprawdzono, ani w dniu tragedii, ani potem w czasie sekcji zwłok ofiar tragedii smoleńskiej.

Tomasz Turowski nie rozwiewa wątpliwości dotyczących tragedii smoleńskiej i rzuca kolejne cień na własną osobę.

KL

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych